Выбрать главу

– Nie zawiniliśmy tu ani my, ani on. To… zrządzenie losu.

– Zrządzenie losu – powtórzyła ze smutkiem. Czuł, że myślami jest daleko od niego. Nachmurzył się.

– Lauro, nie mogę… – urwał, zakrył dłonią usta, lecz po chwili spytał gwałtownie: – Czy będę musiał czekać aż do rozwodu?

– Nie. Spojrzał na nią osłupiały, lecz Laura wpatrywała się w morze.

– Jak długo zatem?

– Do jutra – odparła cicho, nie odrywając wzroku od spienionych fal.

Ujął ją za łokieć i delikatnie obrócił do siebie.

– Chcę cię pocałować.

– Chcę być całowana – wyznała. Nigdy, nawet za pierwszym razem nie czuła tak dojmującej zmysłowej tęsknoty jak dziś. – Ale nie tu… nie teraz.

Rye ze świstem odetchnął i puścił jej rękę. Patrzyli, jak skrajem fal przechadza się brodziec, łowiąc morskie żyjątka. Rye pojął, ile kosztowała Laurę ta decyzja.

– Próbowałam postępować uczciwie – mówiła. – Próbowałam trzymać się od ciebie z daleka. Lecz dziś, kiedy zobaczyłam cię tam, na wzgórzu… – opuściła wzrok. – Nie wiem już, co jest dobre, a co złe.

– Rozumiem. Tak samo jest ze mną. Bez przerwy gdzieś się włóczę, ale nie potrafię przed tobą uciec. Widzę cię wszędzie, gdzie niegdyś bywaliśmy.

– Wymyśliłam sposób – szepnęła Laura obserwując brodźca.

– Jaki? – Rye spojrzał na nią pytająco.

– Josh od dawna błaga mnie, żebym mu pozwoliła spędzić cały dzień u Jane.

– Jane nie będzie niczego podejrzewać?

– Obawiam się, że tak. Właściwie jestem tego pewna.

– Ale…

– I tak wie, co do ciebie czuję. Nigdy nie potrafiłam niczego przed nią ukryć. Twierdzi, że domyśliła się, co nas łączy, na długo przed naszym ślubem. Teraz nam pomoże.

– A co z… nim?

– Powiem mu dziś wieczorem.

– Tak, a rano przyjdzie do warsztatu i będę musiał go zabić, żeby on nie zabił mnie?

Cień uśmiechu zamajaczył na wargach Laury.

– Nie, nie o tym. Powiem mu, że zamierzam się z nim rozwieść. Rye spoważniał.

– Chcesz, żebym przy tym był?

– Chcę, żebyś był przy mnie zawsze i wszędzie. Ale tę sprawę muszę załatwić sama.

Rye rozejrzał się po plaży. Josh podskakiwał, uciekając przed falami. Rye impulsywnie pochylił się nad Laurą i szybko pocałował ją w policzek.

– Wybacz, nie mogłem się powstrzymać. Czasem na statku myślałem, że jestem w piekle, ale nigdy w życiu nie przeżyłem tego, co w ciągu ostatnich dziesięciu tygodni. Kobieto, gdy cię odzyskam, nie spuszczę cię z oka.

– Rye, poszukajmy jakiegoś zacisznego miejsca. Uśmiechnęli się do siebie wymownie.

– Nic trudnego. Znamy tę wyspę jak własną kieszeń, czyż nie?

– To prawda. – Laura poczuła dreszcz oczekiwania. – Znamy wszystkie miejsca.

Rye gwizdnął. Chłopiec i pies obejrzeli się.

– Chodźcie! – zawołał. – Idziemy dalej! Znaleźli miejsce w zakolu stawu, gdzie jego południowy koniec tworzył niemal zamkniętą pętlę. Tu, w odosobnionej kępie sosen i dębów, ukryta była polanka, odcięta od reszty świata gąszczem jeżyn i wrzośca. Pięło się po nich dzikie wino, tworząc zwartą zieloną ścianę. Polanę zarastała wysoka do pasa trawa, zgnieciona w miejscach, gdzie odpoczywały sarny. Po konarach dębów śmigały z piskiem wiewiórki. Łąka osłonięta była od wiatru, za to promienie słońca docierały tu bez przeszkód. Josh z psem natychmiast zaczęli się turlać po rozgrzanej darni.

– Tu? – spytał cicho Rye, spoglądając na Laurę.

– Tu – potwierdziła.

Serca zabiły im z podniecenia. Teraz mogli tylko modlić się o piękną pogodę.

ROZDZIAŁ 11

Ich modlitwy zostały wysłuchane, bo nazajutrz niebo było czyste jak brylant bez skazy. Laura odprowadziła Josha do siostry i pierwsza przybyła na polanę. Rozchyliła dzikie wino, wśliznęła się do środka i chwilę stała bez ruchu, nasłuchując. Było bezwietrznie i tak cicho, że wydawało jej się, iż słyszy huk młotów z odległej o cztery mile stoczni. Może zresztą tak głośno biło jej serce, gdy ujrzała przed sobą ten uroczy zakątek – chroniony zewsząd lasem, przytulny, bezpieczny.

Pachniało tu trawą i sosnową żywicą. Laura uniosła spódnicę powyżej kostek, zwróciła twarz ku słońcu i przymknęła oczy, czując na skórze rozkoszne ciepło. Potem powoli obróciła się dookoła. Otaczały ją zielone cienie, broniące dostępu do tego letniego, prywatnego świata. Laura zaczęła kręcić się coraz szybciej, rozłożywszy szeroko ręce. Halki migotały wokół jej nóg niczym sztuczne ognie.

Przyjdzie! Niedługo przyjdzie!

Sama myśl o tym zaparła jej dech i wzbudziła słodki dreszcz w całym ciele.

Kątem oka dostrzegła jakiś ruch. Przystanęła, kładąc dłoń na sercu, jak gdyby bała się, że wyskoczy jej z piersi.

Na skraju polany stał Rye z nieodłączną Łajbą. Wpatrywał się w to białe, feeryczne zjawisko, które wirowało na środku polany. Cień słomkowego kapelusza padał na twarz Laury, z szerokiego ronda spływała na ramię zielona wstążka, której koniec kładł się miękko w kwadratowym wycięciu sukni.

Ich oczy się spotkały, zmysły zatętniły. Laura była zbyt szczęśliwa, by czuć zakłopotanie, że oto przyłapano ją na tej zgoła dziecinnej zabawie.

Rye miał na sobie obcisłe brązowe spodnie i białą muślinową koszulę, która ostro odcinała się na tle dzikiego wina. Jeden kciuk zatknął za pas, drugim przytrzymywał siatkową torbę przerzuconą przez ramię.

Patrzył na nią bez ruchu, bez uśmiechu, ale serce waliło mu jak oszalałe. Przyszłaś, ukochana! Jednak przyszłaś!

Smukła talia Laury przewiązana była zieloną satynową szarfą w tym samym odcieniu, co wstążka u kapelusza. Szeroka, bufiasta biała krynolina unosiła się na trawie niczym pierzasty obłok, stanik zaś mocno obciskał żebra Laury i unosił w górę jej biust, który – co Rye mógł wyraźnie dostrzec nawet z tej odległości – na jego widok zaczął się unosić jeszcze gwałtowniej niż przedtem.

Położył torbę i cicho rzucił psu:

– Waruj.

W panującej ciszy Laura usłyszała to słowo i gdy pies przypadł do ziemi, ona stała bez ruchu, jak gdyby Rye mówił do niej.

Rye powoli skierował się ku niej, nawet na moment nie spuszczając z niej wzroku. Jego wysokie buty roztrącały szepczące źdźbła traw. Serce Laury tłukło się pod palcami, które wciąż przyciskała do piersi. Po długiej, pełnej napięcia chwili Rye stanął przed nią, leniwie uniósł dłoń, złapał zieloną wstążkę kapelusza w dwa palce i powoli powiódł nimi w dół, aż otarły się o nagą skórę nad obcisłym stanikiem.

– Jedwab – szepnął, wodząc palcem w górę i w dół pomiędzy wstążką a jej piersią.

Pod jego dotknięciem zaczęła oddychać jeszcze szybciej. Wzrok Rye'a podążył śladem wstążki ku wyniosłym pagórkom jej piersi, a potem bez pośpiechu przeniósł się na jej wargi.

– Tak… – wyszeptała gardłowo. Rye uśmiechnął się leniwie.

– Miła w dotyku – rzekł, nadal bawiąc się wstążką, której śliskie muśnięcia wprawiały Laurę w drżenie. Rye stał tak blisko, że czubki jego butów ginęły pod krynoliną.

Oczy, błękitne niczym niebo w górze, pieczołowicie badały każdy rys jej twarzy. Popołudniowe słońce nadawało ogorzałej cerze Rye'a orzechowy odcień, a bokobrody sprawiały, że wyglądał trochę jak nieznajomy. Dłoń Laury nadal spoczywała pod sercem. Czuła jego przyspieszone bicie i zastanawiała się, czy Rye też je poczuł, kiedy powoli pochylił się i lekko musnął wargami jedwabistą skórę na jej obojczyku, odsuwając wstążkę.

Laurę ogarnęła czysta rozkosz. Jej powieki zamknęły się same, a dłonie objęły jego twarz.