– Strasznie długo – skrzywił się Jimmy. – Zabronili mi się stąd ruszać…
Laura zdecydowanym gestem zawróciła obu chłopców w stronę ścieżki.
– Pójdziecie obaj do domu Jimmy'ego i tam na nas zaczekacie. Josh, pamiętaj: nigdzie nie chodź, dopóki nie przyjdę po ciebie ja albo tato. Biegnę do przystani, żeby go poszukać.
Oczy Josha rozszerzyły się.
– Czy dziadkowi coś się stało?
– Nie wiem, kochanie. Mam nadzieję, że nie. Wyczuwając dramat, Josh nagle się zbuntował.
– Nie chcę iść do Jimmy'ego. Chcę iść z tobą szukać taty i dziadzia.
Choć każda mijająca sekunda zdawała się godziną, Laura przyklękła na jedno kolano i uspokajająco potarmosiła włosy synka.
– Wiem, że wolałbyś iść ze mną, kochanie, ale lepiej będzie, jeśli zostaniesz z Jimmym. Wrócę najszybciej, jak tylko będę mogła.
– Uścisnęła go, siląc się na spokój, choć każdy mięsień jej ciała spiął się już do biegu.
Jimmy przyszedł jej w sukurs.
– Chodź, Josh. Mama upiekła tartą babkę. Dostaniemy po kawałku.
Wizja słodkiego ciasta przemogła sceptycyzm Josha i chłopiec z ociąganiem ruszył naprzód. Laura przez moment patrzyła za nim niewidzącym wzrokiem, czując w sobie coraz większy opór przed zejściem do miasta. Przycisnęła dłoń do ust i zamknęła oczy, myśląc:
– To niemożliwe! To po prostu pomyłka głupiego malca!
Po chwili wszakże podkasała spódnicę i ruszyła w dół niczym fregata w pełnym wietrze – ścieżką wysypaną muszlami, potem piaszczystym traktem, w końcu uliczką. Bruk zahuczał echem jej kroków, gdy przebiegła pusty rynek i gnała dalej ku niebieskiej zatoce, gdzie przed wieczorem wyrósł las masztów. Im bardziej zbliżała się do przystani, tym bardziej narastał w niej strach, widziała bowiem, że na nabrzeżu zebrał się tłum. Wszystkie twarze zwrócone były ku morzu, gdzie kołysało się parę łodzi, ciągnąc za sobą sieci. Zdała sobie też sprawę, że wiatr zmienił się na północny, a wraz z nim kierunek fal. Mielizna, zawsze zdradliwa, najbardziej niebezpieczna była przy północnym wietrze. Mimo to wydawało jej się niemożliwe, by stało się nieszczęście, z tej odległości bowiem grzywacze wydawały się zbyt małe, by komukolwiek zagrozić.
Laura przepchnęła się łokciami przez tłum, ściągając ku sobie ludzkie spojrzenia i przyciszone głosy:
– O, już jest.
– Znaleźli ją.
– Jest Laura. Poważne twarze obracały się ku niej, gdy biegła przez nabrzeże.
Obrzucała je błagalnym spojrzeniem, szukając choć jednej, która niosłaby otuchę. Dyszała ciężko, w oczach miała strach.
– Gdzie… gdzie jest Dan? – wyjąkała. – Co się stało?
Czyjaś dłoń współczująco ujęła ją pod ramię, ale wszyscy najwyraźniej nagle stracili mowę. Laura miała ochotę krzyczeć, potrząsać nimi, zmusić kogoś, żeby wreszcie przemówił!
– Gdzie jest Dan? – powtórzyła nieswoim głosem, wysilając histerycznie ściśnięte gardło.
W końcu doczekała się odpowiedzi.
– Na zatoce. Szuka – odezwał się kapitan Silas, wskazując wzrokiem zbitą grupkę na końcu pomostu. Laura już miała do niej podejść, ale nagle ugięły się pod nią kolana. Uchwyciła się żylastego ramienia Silasa.
– Od… od jak dawna…
– Prawie dwie godziny. Nie dygocz, dziewczyno. Nic nie możesz zrobić. Musisz czekać, jak wszyscy.
– Co… co się stało? Kapitan zacisnął zęby na czereśniowej fajce, zwrócił wyblakłe oczy ku zatoce i odparł sucho:
– Kuter Morganów przewrócił się do góry dnem.
– Przewrócił się? – powtórzyła z niedowierzaniem Laura. – Zach był sam?
– Z bratem, jak zwykle. Tom wypłynął, jest tam z nimi. Wzrok Laury powędrował ku łodziom na zatoce. Przez całe życie bracia Morganowie łowili w niej ryby, a teraz Tom zapuszcza sieci, by wyciągnąć ciało Zacharego…
– Ale jak? – powtórzyła Laura, wznosząc błagalny wzrok na starego żeglarza. – Jak coś takiego mogło się wydarzyć, skoro obaj znają każdy kaprys tych wód?
– Przeciążyli dziób – odparł lakonicznie. Silas przez czterdzieści lat był wielorybnikiem, potem został strażnikiem portu. Widział już wszystko, co mogło się przydarzyć na tych wodach. Z posępnym zrozumieniem przyjmował prawdę, iż życie i śmierć niewiele znaczyły dla oceanu. Człowiek na nim pracował, mógł też na nim zginąć. A morze zawsze było takie samo: podstępne, bezlitosne.
– Dziś był dobry połów – głos starego przypominał skrzypienie przeżartego solą żagla. – Zostali dłużej, chcieli przywieźć jeszcze parę beczek. Widzieli, że ich znosi, więc zanim wpłynęli do zatoki, przeładowali trochę ryb na rufę. Za mało. Fala ich złapała i fiknęli kozła – Silas pyknął fajkę. – No, i tylko Tom wydostał się na powierzchnię.
Nawet w bezwietrzny dzień nad mielizną tworzyły się grzywacze. Kiedy wiatr pchał je w stronę lądu, tak jak teraz, piętrzyły się o wiele wyżej. Zach i Tom, zadowoleni z udanego połowu, źle ocenili szybkość, z jaką kuter wspiął się na grzbiet fali. Ciężki dziób ześliznął się w dół, fala podbiła kadłub w środku i mały szkuner przewrócił się do góry dnem.
Teraz pozostawało tylko odnaleźć ciało…
Laura spojrzała na koniec pomostu. Matka Dana, Hilda, patrzyła na zatokę, kurczowo zaciskając na ramionach czarny szal, jak gdyby tylko dzięki niemu trzymała się w garści. Obok stała żona Toma, Dorothy, w identycznej pozie. Co myślały, patrząc na żarłoczne wody, w których brat szukał brata, a syn ojca?
Spojrzała w miejsce, w którym utkwiły wzrok obie kobiety. Widok nie miał w sobie za grosz dramatyzmu – ot, kilku rybaków zarzuca sieć na szproty. Z brzegu postacie w łodziach wydawały się maleńkie i nie mogła rozpoznać pośród nich Dana. Jakie myśli chodziły mu po głowie, kiedy sieć raz za razem wynurzała się pusta? I, o Boże, jeśli to trwa od dwóch godzin… Dwie godziny temu leżała z Ryem nago na łące, rozkoszując się zdradą. Ogarnęła ją gorzka fala wyrzutów sumienia.
Patrzyła na napięte ramiona dwóch kobiet na pomoście. Coś w niej krzyknęło: „Boże, co ja zrobiłam!”
Nie wypadało dłużej zwlekać. Podeszła do teściowej. Kobiety z Nantucket od pokoleń uczyły się czekać na swoich mężczyzn z wysoko uniesionymi głowami, i gdy Laura położyła dłoń na ramieniu Hildy, poczuła, jak głęboko wpojono jej tę naukę: plecy starszej kobiety były sztywne jak fiszbin.
– Właśnie się dowiedziałam – szepnęła.
Hilda odwróciła do niej twarz naznaczoną tym samym opanowaniem, jakie promieniowało z kapitana Silasa.
– Dan jest na zatoce – powiedziała. – Tom i inni też. Możemy tylko czekać – dodała, odwracając się.
Laura objęła się za ramiona, dokładnie tak samo, jak Hilda i Dorothy. Przeszył ją dreszcz. Zmrużonymi oczyma spojrzała w morze, nękana wspomnieniem dnia, w którym otrzymała wieść o śmierci Rye'a. Też nie było ciała… Boże, zaoszczędź tego Danowi…
Posłyszała kroki. Z tyłu podeszła do nich starsza siostra Dana, trzymając w dłoniach dwa kubki gorącej kawy. Na widok białej muślinowej sukni Laury i kokieteryjnego kapelusza domyślnie uniosła brwi, a w jej zaczerwienionych, podkrążonych oczach wyraźnie odmalowała się wzgarda. Podała kubki matce i ciotce, manifestacyjnie omijając Laurę, jak gdyby chciała zaznaczyć, że bratowa nie jest tu mile widziana.
Laura usunęła się na bok, ale Ruth zmierzyła ją kamiennym wzrokiem.
– Wszędzie cię szukaliśmy. Dan odchodził od zmysłów. Laura przełknęła ślinę. Myśl, że znów będzie musiała kłamać, przyprawiała ją o mdłości.