Выбрать главу

– Tym razem ja ją uderzyłem, choć Bóg mi świadkiem, że wolałbym paść trupem na miejscu. Pomyślałem… pomyślałem, że ona poszła tam, żeby się zabić… – Dan ukrył twarz w dłoniach. – O Boże – mruknął. Zapadła przygniatająca cisza. W końcu Dan uniósł głowę, wciągnął głęboki oddech i podjął: – Po raz pierwszy porządnie się wypłakała wiele tygodni później. Powiedziała, że jej serce utonęło wraz z tobą. Dokładnie tak powiedziała: „Moje serce utonęło razem z Ryem.” Dopiero wtedy przyznała, że nie żyjesz.

Dan oparł się o ścianę budynku.

– Potem nareszcie zgodziła się, że powinniśmy urządzić pogrzeb.

– Zamknął oczy i ciężko pokręcił głową. – Nigdy więcej nie chciałbym brać udziału w czymś takim. Modliliśmy się za… za…

– urwał, niezdolny dokończyć zdania. Po długiej przerwie odchrząknął.

– Taki pogrzeb jest ciężkim przeżyciem dla kobiety. Nie chciałbym, żeby moją matkę również to spotkało. – Nagle zerwał się, zrobił kilka kroków po dudniącym pomoście i przystanął, patrząc na zatokę Nantucket.

Pozostała dwójka gubiła się w domysłach, co spowodowało tę bolesną ekspiację. Zdawać by się mogło, że gotów jest oddać Laurę Rye'owi, przyznając, że zdobył ją niejako przypadkiem. Innym razem znowu miało się wrażenie, że chce uzasadnić swoje oczekiwania w stosunku do Laury i Josha.

Rye Dalton splótł palce na brzuchu. Obrazy, jakie odmalował przed nim Dan, poruszyły go do głębi. Patrzył na jego żałosną, przygarbioną postać, równocześnie jednak wyczuwał każde drgnienie Laury. Chciał wyciągnąć rękę i wziąć ją w ramiona, całować powieki i koić pamięć cierpień, których jej przysporzył. Pragnął jej dotknąć, potwierdzić, że oboje żyją, że to kto inny zginął w słonych falach. Kochał ją, to za nią tęsknił, ją pragnął mieć obok siebie w tych tragicznych chwilach. Jednakże mógł tylko siedzieć i zaciskać dłonie, by w ten sposób powstrzymać się od pochopnych gestów.

Podniosła się mgła, jej widmowe palce nadały scenerii piętno opowieści o duchach. Mieszkańcy miasteczka wrócili na nabrzeże z ową niesamowitą punktualnością ludzi, których życie regulowane jest pływami morza. Był właśnie ten okres księżycowego miesiąca, w którym różnica poziomu przypływu i odpływu jest największa. Czy przez to szansa, że morze wyrzuci ciało na brzeg, jest większa?

– zastanawiała się Laura. Jakież to dziwne, że mieszkając na wyspie przez całe swoje życie nie znała odpowiedzi na to pytanie. Czy ciało napęcznieje, spędziwszy w wodzie cztery lub pięć godzin? Przyglądając się Hildzie, która przybyła w otoczeniu sąsiadów, Laura na nowo przeżywała tamtą grozę, gdy wyobrażała sobie ciało Rye'a w morzu, szarpane przez ryby. Chciała podejść do Hildy i pocieszyć ją, lecz zbyt dobrze wiedziała, że tej udręki nie można ukoić. Jeśli żona uniknie koszmaru, jakim jest pogrzeb pustej trumny, dręczy ją inny – widok zmienionego, zniekształconego ciała lub wręcz jego fragmentów, jeżeli ryb było dużo.

Formująca się grupa przez szacunek dla zmarłego porozumiewała się cichymi, pełnymi uszanowania głosami. Przyniesiono latarnie na wielorybi tłuszcz – dla takiego celu można było poświęcić cenny towar. Kręgi światła, rozproszone w gęstym od soli powietrzu, zdawały się świadczyć, że wieloryby istotnie towarzyszą mieszkańcom Nantucket nie tylko w życiu, ale i przy zgonie.

Kapitan Silas podzielił wszystkich na dwójki i trójki, które miały przeczesywać cały brzeg zatoki. Laura, Rye i Dan znów, jak wiele razy w przeszłości, ruszyli brzegiem wzdłuż szepczących fal. Latem Prąd Zatokowy ogrzewał wody do temperatury dwudziestu dwóch stopni, jednak Rye czuł dreszcz zgrozy, gdy począł boso brodzić przez płycizny, gdzie w każdej chwili mógł nadepnąć stopą na miękkie, bezwładne ciało. Dan i Laura przeszukiwali zwały mokrego piasku, wypełnione pozostawionym przez morze śmieciem.

Rye niósł latarnię. Posuwali się wolniej od innych grup; hamował ich strach, że to właśnie oni natkną się na ciało. W świetle latarni zamajaczył czarny, wydłużony kształt i wszyscy troje stanęli jak wryci, odruchowo szukając się wzrokiem. We mgle i słabym świetle ich twarze były tylko jaśniejszymi plamami.

– Pójdę sprawdzić – zdecydował Rye i ruszył naprzód. Gdy wątłe światło padło na ciemny kształt, odetchnął z ulgą. – To tylko pień! – zawołał.

Szli przez mglisty mrok, dwóch mężczyzn i kobieta, do której obaj rościli sobie prawo. I podczas długich godzin poszukiwań należała do nich obu, a oni do niej, choć żadne nie myślało wówczas tymi kategoriami. Nieufność zniknęła, w oczekiwaniu na niepewną przyszłość zastąpiło ją pragnienie bliskości.

Ciało znaleziono wkrótce po północy, o czym oznajmił im kościelny dzwon. Utknęło na plaży, gdy wody się cofnęły. Słysząc w oddali przytłumiony dźwięk, wszyscy troje poderwali głowy. Stali nieruchomo – Rye nadal po kolana w wodzie, Dan w wyszarganym, wilgotnym ubraniu, a za jego plecami niczym duch Laura w białej sukni, przedstawiającej teraz smętny obraz.

Milczenie przerwał Rye.

– Chyba go znaleźli. Chodźmy. Zawrócili niechętnie, z oporem. Fale delikatnie chlapały ich po nogach. Nocne powietrze było gęste i duszne. Niesamowite uderzenia dzwonu przyprawiały o dreszcz zgrozy.

Rye położył dłoń na karku przyjaciela, dotknięciem wyrażając uczucia zbyt trudne, by dało się je ująć w słowa. Odwrócił się, poskrzypując zawiasami latarni, i stanął obok Dana. Laura, jak na dany znak, podeszła z drugiej strony i razem ruszyli z powrotem, brnąc przez mgłę i niemal stykając się ramionami.

Morze tym razem okazało się łaskawe. Zwróciło Zacha Morgana całego, w nie zmienionej postaci. Za to żywi czuli się okaleczeni wydarzeniami tego dnia i tej nocy. Zanim się rozstali, Dan patrząc przed siebie pustym wzrokiem zachwiał się na nogach, jak gdyby miał zemdleć. Potem z wdzięcznością wyciągnął do Rye'a rękę i nagle dwaj mężczyźni padli sobie w ramiona. Laura stała obok w dryfującej mgle.

Wypuściwszy Dana, Rye odwrócił się do niej i powiedział miękko:

– Połóż go do łóżka. Musi odpocząć. – Mówiąc to, miał wrażenie, że on sam także tonie.

Laura podniosła na niego zmęczone oczy. Łzy pozostawiły na jej policzkach wyprane z barwy linie, w których odbijało się światło latarni. Nagle zbliżyła się doń niczym mglista zjawa i przycisnęła policzek do jego policzka, na ułamek sekundy kojąc jego ból.

– Dziękuję ci, Rye.

Kiwnął głową bez słowa, widząc, jak Dan nadal wpatruje się przed siebie. Po chwili ściana mgły zamknęła się za obojgiem i Rye został sam.

Dźwigając zmęczone nogi po schodach na piętro, wyobrażał sobie, jak leżą obok siebie, pocieszają się wzajem. Padł na łóżko z ciężkim westchnieniem i zamknął oczy. Jakżeby chciał, by i jego objęły kochające ramiona. Wydarzenia dnia przemknęły mu przed oczyma rozmazaną smugą. Odwrócił się do ściany i zwinął w kłębek.

I nagle, bez żadnego ostrzeżenia, zaczął płakać. Szlochał jak dziecko z poczucia beznadziei i żalu. Z kąta podniósł się ociężały kształt. Pies niepewnie stanął przy łóżku i wydał z siebie cienki, współczujący skowyt. Josiah za to milczał jak grób. Łajba znów zaskomlała, czekając, aż ciepła czuła dłoń wyciągnie się, by ją uspokoić, lecz szloch nie ustawał. Oparła brodę o wstrząsane łkaniem plecy swego pana, popiskując cichutko nawet wtedy, gdy Rye nareszcie zasnął z wyczerpania.

ROZDZIAŁ 13

Pogrzeb Zacha Morgana odbył się dwa dni później. Dzień był bezchmurny, mewy śmigały po lazurowym niebie, gdy żałobnicy licznie zgromadzili się wokół grobu tworząc krąg. Znajdowała się wśród nich matka Laury w towarzystwie Jane i Johna oraz wszystkich ich dzieci. Przybył Josiah, a także ciotki, wujowie i kuzyni zarówno Dana, jak i Rye'a – na wyspie bowiem prawie wszyscy byli w jakimś stopniu spokrewnieni. Ostatnie wyrazy szacunku dla zmarłego składali przyjaciele: Starbuckowie, DeLaine Hussey i pracownicy kantoru, który tego popołudnia został zamknięty.