Выбрать главу

– Czy to źle, że chcemy być ze sobą, skoro się kochamy?

– To, co zrobiliśmy, było złe, Rye. W jego oczach od nowa odmalował się ból.

– Jak śmiesz tak twierdzić, Lauro, wiedząc, co nas łączy, co zawsze nas łączyło? Nie możesz teraz odejść i…

Kuchenne drzwi otworzyły się nagle.

– O, przepraszam – wycedziła cierpko Ruth Morgan. – Zaczynaliśmy się już martwić, czy Laura nie wpadła do studni, ale, jak widzę, zatrzymał ją ważny powód.

Rye rzucił jej pogardliwe spojrzenie, myśląc przy tym, że gdyby kiedykolwiek serce Ruth Morgan drgnęło dla mężczyzny, nie drażniłby jej tak bardzo widok cudzych uczuć. Ta zasuszona stara panna nie wiedziałaby, co robić z chłopem, nawet gdyby zesłało go jej niebo – dodał w duchu, wchodząc do głównej izby i głośno stawiając wiadro na podłodze.

W miarę upływu dnia Laura czuła narastające zmieszanie, jej szwagierka bowiem jawnie dawała wyraz swym uczuciom. Ostentacyjnie zgarniała spódnice, gdy podczas prac kuchennych otarły się przypadkiem o jej suknię. Laura miała nadzieję, że Rye sobie pójdzie, ale on wciąż siedział, chociaż zapadł zmrok i mężczyźni wrócili do izby, żeby dalej pić piwo. Dan pozwolił sobie na zbyt wiele i osiągnął ten etap pijaństwa, w którym ludzie tracą humor i zaczynają użalać się nad sobą.

Siedział wraz z innymi przy dużym stole, zwiesiwszy głowę. To jeden, to drugi łokieć zsuwał mu się z blatu.

– Staruszek, chciał, żebym został rybakiem – Dan chwiejnie przysunął się do sąsiada po lewej i mętnymi oczyma zajrzał mu w twarz. – Ale ja nie lubię smrodu ryb, prawda, Lauro? – odchylił się, spoglądając na żonę, która siedziała z kobietami. Rye stał przy kominku za jego plecami.

Laura wstała.

– Chodźmy już, Dan.

– Co się stało? Czyżby Rye sobie poszedł? – Dan uśmiechnął się porozumiewawczo do mężczyzny obok, po czym wykonał szeroki gest ręką. – Bez Rye'a Daltona dla mojej żony nie ma zabawy. Czy mówiłem wam kiedy…

– Dan, jesteś pijany – przerwał mu Rye, podchodząc do niego z tyłu. – Zostaw ten kufel i idź do domu. – Wyjął naczynie z dłoni Dana i równie stanowczo, jak głośno odstawił je na stół.

Dan obrócił się do tyłu, mrużąc załzawione oczy.

– No, patrzcie ludzie, toż to mój przyjaciel Rye Dalton, ten sam, z którym mam wspólną żonę – uśmiechnął się złośliwie.

Goście z zakłopotaniem spoglądali w bok. Zaszurało parę stóp, których szmer w nagle zapadłej ciszy rozległ się jak grzmot.

– Dość tego, Dan! – syknął ostrzegawczo Rye, świadom, że Laura z Joshem czekają przy drzwiach, a Ruth Morgan ciekawie przygląda się im z kąta.

– Chciałem opowiedzieć historię o muszkieterach, którzy od dziecka dzielili się wszystkim. Ale podejrzewam, że i tak każdy ją zna. – Wzrok Dana okrążył stół, zatrzymując się na każdej twarzy, po czym wrócił do Rye'a. – Tak… Chyba wszyscy już o tym wiedzą. Nie ma sensu opowiadać im czegoś, o czym wiedzą, prawda? Gdzie ta nasza żona, Rye?

Laura była pąsowa jak mak, na twarzy Rye'a zaś legła gradowa chmura. Ledwie się hamował, by nie uciszyć Dana za pomocą pięści.

– Laura jest twoją żoną – rzekł sucho. – Właśnie czeka, aż odzyskasz przytomność i zabierzesz ją do domu. A zatem przestań robić z siebie durnia.

Przymglone oczy zwróciły się ku kręgowi twarzy.

– Czy ja robię z siebie durnia?

Jeden z mężczyzn odezwał się z ociąganiem:

– Czemu go nie posłuchasz? Zabierz żonę i idź spać. Dan uśmiechnął się głupkowato, po czym kiwnął głową.

– Tak, chyba masz rację. Bo jeżeli ja tego nie zrobię, mój najlepszy przyjaciel gotów mnie wyręczyć.

– Dan! Zapomniałeś, że w pokoju jest twój syn? – warknął wściekle Rye.

– Mój syn… Tak, na ten temat też warto by zamienić parę słów… Rye nie czekał dłużej. Z siłą zwielokrotnioną przez furię złapał Dana za ramiona i wywlókł na środek izby, omal nie przewracając stołu. Odwrócił go, chwycił za klapy surduta i wycharczał przez zaciśnięte zęby:

– Twoja żona czeka, aż odprowadzisz ją i dziecko do domu. Zrób to, bo inaczej pięścią nauczę cię rozumu!

Nieco przetrzeźwiały Dan uwolnił się z uchwytu, poprawił surdut i zachwiał się, próbując przybrać godną postawę.

– Zawsze robiłeś z nią, co chciałeś, Rye, poczynając od… Pięść Rye'a świsnęła w powietrzu i z rozmachem uderzyła go w żołądek, nie pozwalając dokończyć zdania. Dan tylko jęknął i zwalił się wprost w ramiona Rye'a.

Skamieniały dotąd Josh nagle ożył. Rzucił się Danowi na pomoc, wrzeszcząc:

– Tatusiu! Tatusiu! Uderzyłeś tatusia! Rye schylił się i zarzucił na ramię bezwładne ciało niczym worek kartofli. W tej samej chwili drobne piąstki zaczęły łomotać go po brzuchu, a dziecięcy głosik krzyczał:

– Nienawidzę cię! Postaw go w tej chwili! Nienawidzę cię za to, że uderzyłeś mojego tatę!

Wszystko stało się tak szybko, że Laura osłupiała. Dopiero po chwili udało jej się oderwać Josha od Rye'a i poprowadzić do wyjścia.

Rye poprawił sobie ciało Dana na ramieniu i zwrócił się do oszołomionych gospodarzy:

– Przepraszam za tę scenę, ale Dan miał dziś ciężki dzień. Wyrazy współczucia z powodu śmierci brata. – Potem rzucił do Laury, ignorując ciekawe spojrzenia: – Chodź, trzeba go położyć, i małego też.

Wyszli nie oglądając się. Zdawali sobie sprawę, że dali pozostałym wiele do myślenia. Rye pruł przed siebie tak szybko, że Laura ledwie mogła za nim nadążyć. Ciągnęła za rękę wciąż płaczącego Josha.

– Dlaczego on uderzył tatusia? – chlipnął. Rye szedł przodem, nie oglądając się.

– Tatuś wypił za dużo piwa – bąknęła Laura, nie wiedząc, co jeszcze mogłaby powiedzieć.

– Ale on go uderzył!

– Cicho bądź, Joshua. Szli przez mrok, kierując się odgłosem kroków Rye'a. Laura z ciężkim sercem zdała sobie sprawę, że Josh jest za mały, by cokolwiek pojąć.

– I zakopał dziadziusia… – dodał malec z urazą.

– Josh, powiedziałam ci, żebyś był cicho! Szarpnęła go mocniej i oskarżenia przerodziły się w cichy pomruk, przerywany pociągnięciami nosem. Laura poczuła wyrzuty sumienia. Wzięła synka na ręce i niosła go przez resztę drogi, czując na szyi jego mokrą twarzyczkę.

Od rozwidlenia kierowali się chrzęstem muszel. Rye zatrzymał się dopiero pod drzwiami, wpuszczając ją pierwszą. Stał z ciężarem, który teraz mocno mu już doskwierał, czekając, aż Laura odnajdzie krzesiwo i zapali świece. Kiedy wokół zabłysło parę wątłych płomyków, Laura odnalazła wzrokiem Rye'a.

– Przebierz się w koszulkę, zaraz do ciebie przyjdę – poleciła synkowi, wzięła świecę i pierwsza weszła do sypialni. Rye zwalił bezwładne ciało Dana na łóżko. Prostując się, powiódł wzrokiem od uchylonych drzwi szafy, skąd widać było wiszącą odzież Laury i Dana, do komody, na której prócz miednicy i dzbanka leżał kościany grzebień. Gdy wreszcie spojrzał na Laurę, stojącą w progu z dłońmi przyciśniętymi do piersi, minę miał oficjalną i zimną.

– Lepiej go rozbierz – powiedział. Laura pokonała dławienie w gardle i weszła do izdebki. Było tu ciasno, i gdy zbliżyła się do łóżka, Rye usunął się na bok. Stanął w drzwiach, ona zaś pochyliła się nad Danem i zaczęła zdejmować mu buty.

Obserwował, jak podnosi najpierw jedną nogę, potem drugą, i cicho stawia buty obok łóżka. Rozluźniła krawat, wyjęła go spod kołnierzyka i położyła na komodzie. Rozpięła guzik pod brodą… Rye przypomniał sobie, jak niedawno Laura rozbierała go na łące. Zmarszczył brwi. Laura przysiadła na brzegu łóżka, usiłując ściągnąć z Dana surdut, ale bezwładne ciało stawiało opór, i w końcu Rye powiedział: