– Och, Rye, jaki z ciebie cynik. Dan nie jest taki twardy jak ty. Czy nie mógłbyś mieć dla niego odrobiny litości?
– Nie proś mnie o litość dla Dana, Lauro. Wystarczy, że wciąż żywię dla niego przyjaźń, Bóg mi świadkiem. Ale nie mam zamiaru się nad nim litować, skoro posługuje się swoją słabością, żeby cię zatrzymać.
– Nie chodzi tylko o to, Rye. To mała wyspa. Widziałeś, jak dzisiaj patrzyła na nas Ruth?
– Ruth! – wykrzyknął Rye z irytacją. – Ruth powinna wreszcie stracić dziewictwo, wtedy wiedziałaby, przez jakie piekło przechodzisz!
– Rye, na litość boską…
Złapał ją za głowę i wycisnął na jej wargach dziki pocałunek. Dopiero po chwili poczuł, że Laura stara się uwolnić. Przytulił ją ze skruchą.
– Przepraszam cię, Lauro. Po prostu nie mogę znieść tego, że wyjdę stąd i znowu będę sobie wyobrażał, że leżysz z nim w tym samym łóżku, które kiedyś my dzieliliśmy ze sobą.
– Pół roku – przerwała mu. – Nie wytrzymasz sześciu miesięcy?
– Sześć miesięcy? – powtórzył zimno. – Dlaczego nie prosisz mnie o sześć lat?
– Mnie też nie jest lekko, Rye, chyba o tym wiesz. Ujął ją pod brodę delikatnie, czule.
– Powiedz, czy mogłaś zajść teraz ze mną w ciążę? Bo jeśli to możliwe, za żadne skarby świata nie pozwolę ci z nim zostać!
– Nie, Rye. To nie ten czas.
Rye wbił udręczony wzrok w jej twarz.
– Będziesz mu się oddawać? Wyrwała mu się i odwróciła tyłem.
– Rye, dlaczego sam siebie dręczysz…
– Dlaczego? – Chwycił ją za ramię i obrócił do siebie. Oczy mu pałały. – Musisz doprawdy bardzo go kochać, inaczej ta myśl dla ciebie też byłaby torturą!
Laura złapała go za ręce.
– Żal mi go. Zdradziłam go i przez to mam wobec niego dług.
– A jeśli spłacając ten dług poczniesz jego dziecko? Co wtedy? Znów będziesz mnie prosić o czas na decyzję, którego ze szczęśliwych ojców następnym razem obdarzysz względami?
Wymierzyła mu policzek, ale uchylił się, nim cios doszedł celu. Zawstydzona, dotknęła jego piersi.
– Przepraszam… Czy nie widzisz, że w istocie nie złościmy się na siebie, lecz na to, do czego zmusza nas życie? Wyżywamy się na sobie, bo nie potrafimy usunąć przyczyny naszych kłopotów.
– Prawdziwą przyczyną kłopotów jest twój upór, a usunąć ją możesz jednym słowem – „tak!” Wolisz jednak tego nie robić. – Rye ruszył w stronę drzwi.
– Rye, dokąd idziesz? Obrócił się i zniżył głos:
– Zostawiam cię z twoim pijanym mężem, który nie jest ciebie wart, ale jakimś cudem zachowuje twoją lojalność, chrapiąc tam sobie w pijackim śnie. Prosisz o pół roku? Dobrze. Dam ci pół roku. Ale w tym czasie trzymaj się z dala ode mnie, kobieto, bo postaram się, żebyś znów zdradziła męża i nie sprawi mi różnicy gdzie, kiedy, ani kto będzie o tym wiedział. Jak dla mnie może się temu przyglądać cała wyspa. Ruth Morgan i jej podobne będą miały o czym myśleć w długie bezsenne noce!
ROZDZIAŁ 14
Nazajutrz rano Dan zobaczył, że Laura śpi obok niego w gorsecie. Jęknął i przewrócił się na bok, po czym usiadł, obiema rękami obejmując głowę. Wbił pięści w oczodoły, bardziej jednak bolał go żołądek. Nadal czuł siłę pięści Rye'a w każdym mięśniu tułowia.
Słysząc jego jęk, Laura oparła się na łokciu i spytała sennie:
– Źle się czujesz? Wstyd mu było spojrzeć żonie w oczy po wczorajszych publicznych oskarżeniach. Jeszcze bardziej wstydził się tego, iż urżnął się tak mocno, że nie był w stanie rozwiązać jej gorsetu i musiała spać niczym egipska mumia.
Siadł na brzegu łóżka, przyciskając skronie, i wpatrzył się w podłogę pomiędzy bosymi stopami.
– Lauro, przepraszam cię. Dotknęła jego ramienia.
– Dan, musisz przestać pić. To niczego nie rozwiąże.
– Wiem – mruknął posępnie. – Wiem. Włosy na potylicy miał skołtunione i przylepione do czaszki.
Przygładziła je pieszczotliwie.
– Obiecaj mi, że dziś wrócisz do domu na kolację. Dan jeszcze bardziej zwiesił głowę i potarł kark, strącając jej dłoń.
Potem wyprostował ramiona i westchnął:
– Obiecuję. Powoli wstał, przeciągnął się ostrożnie i wyczłapał z pokoju, żeby się umyć. Rozmawiali niewiele, ale gdy był już gotowy do wyjścia, Laura podeszła do niego i poprawiła mu żałobną opaskę na ramieniu.
– Nie zapomnij, że obiecałeś.
Jednakże gdy przez cały dzień ślęczał nad rejestrami, cyfry szydziły z niego, splatając się w postacie Rye'a i Laury. Kiedy po pracy wyszedł z kantoru, uświadomił sobie, że nie odważy się wrócić do domu, nie golnąwszy sobie wprzód dla kurażu.
Zawrócił więc w Water Street i wszedł do pubu Pod Niebieską Kotwicą. Lokal przyozdobiono prostokątnymi deskami z nazwami dawnych statków, wśród których najbardziej znaną była nieistniejąca już fregata o nazwie „Błękitna Dama”. Na ścianach i odsłoniętych deskach stropu wisiały akcesoria wielorybnicze: harpuny, noże do skórowania i ozdoby z zębów narwala. Na tyłach pomieszczenia spoczywały w koziołkach beczki piwa, o wiele istotniejsze od wystroju wnętrza. Nad nimi wisiały osobiste kufle stałych gości, a ponieważ Dan nie posiadał własnego, szynkarz wyjął dla niego czysty garniec spod lady, wyrażając współczucie mocną mieszanką jabłecznika i rumu – na koszt firmy. Kiedy Dan nareszcie wybrał się do domu, było już ciemno i pora kolacji dawno minęła.
Jedno spojrzenie wystarczyło Laurze, by się domyślić, co go zatrzymało. Każdy ruch wykonywał powoli i z namysłem: powiesił kapelusz, potem obrócił się i spojrzał na stół, na którym czekało pojedyncze nakrycie.
– Tak mi przykro, Lauro – rzekł niezbyt wyraźnie, chwiejąc się na nogach.
Laura stanęła za krzesłem z wysokim szczeblowanym oparciem, zaciskając ręce na najwyższej poprzeczce.
– Martwiłam się o ciebie.
– Naprawdę? – przez dłuższą chwilę przyglądał jej się przekrwionymi oczyma. – Naprawdę?
– Oczywiście. Rano obiecałeś mi… Machnął ręką, jakby odpędzał muchę, wepchnął dwa palce do kieszeni kamizelki, spojrzał na sufit i znów się zachwiał.
– Dan, musisz coś zjeść. Uczynił niesprecyzowany gest w stronę stołu.
– Nie fatyguj się z kolacją. Ja tylko… – jego głos zamarł i utonął w westchnieniu. Opuścił brodę na pierś, jakby zasnął na stojąco.
Dobry Boże, to wszystko przeze mnie! – myślała w udręce Laura.
– Co ja mu zrobiłam? Następne dni aż nazbyt jasno odpowiedziały na to rozpaczliwe pytanie. Dan Morgan w szybkim tempie staczał się na dno. I choć przyrzekł jej ograniczyć wyskoki, wkrótce jego kufel zawisł na kołku Pod Niebieską Kotwicą. Niebawem też jego żona przestała używać gorsetu z fiszbinów, bo przeważnie wieczorem nie było nikogo, kto mógłby jej pomóc rozwiązać sznurówki.
Lato zbliżało się do końca. Dni Laury wypełniały teraz przygotowania do zimy. Dojrzały nadbrzeżne dzikie śliwki i Laura z pomocą Josha zebrała owoce, zniosła je do domu i wzięła się do przetworów. Wracając po całym dniu spędzonym na wrzosowiskach, pieściła w sercu wspomnienie Rye'a. Po powrocie zjadali kolację we dwoje, bo Dan wracał spod Niebieskiej Kotwicy zwykle późno w nocy.
Josh namawiał ją na winogrona, i choć Laura wiedziała, gdzie znajdzie zatrzęsienie purpurowych kiści, nie chciała tam wracać i budzić bolesnych wspomnień. Był to jednak wymarzony surowiec na dżem, sok i bakalie, więc w końcu przemogła się. Widok polany od nowa napełnił ją tęsknotą, ale w ślad za nią natychmiast przyszło poczucie winy, które jej nie opuszczało, zwłaszcza od owego wieczoru, gdy Dan niespodzianie pojawił się na kolacji i pozostał w domu przez cały wieczór, większość czasu poświęcając dziecku. Przez kilka kolejnych dni przychodził punktualnie i był trzeźwy. Laura nie posiadała się z radości. Odsunęła od siebie myśl o Rye'u i dołożyła starań, by ich dom znów był radosny i miły jak dawniej.