Pewnego ranka, kiedy Dan wyjmował z szafy świeżą koszulę, na podłogę wypadł gorset Laury. Schylił się, podniósł go i trzymał przez chwilę, patrząc na swoje dłonie, które ostatnio trzęsły się bez przerwy. Machinalnie potarł palcami fiszbin. Co się stało z ich małżeństwem?… Przymknął oczy. Kiedy je otworzył, zobaczył wystającą z płóciennej zaszewki listwę. Z wahaniem dotknął gładkiego, zaokrąglonego końca i uświadomił sobie, że nie jest to zwykły fiszbin, lecz brykla. Z wzrastającą obawą wysunął ją z kieszonki, aż słowo po słowie odczytał cały wiersz.
Dan skurczył się, jak gdyby znów dosięgnął go cios silnej pięści Rye'a. Nagle dotarło do niego, iż pomagając Laurze dociągnąć sznurówki, przyciskał do jej piersi miłosne wyznanie innego mężczyzny i na nowo ugodziła go bolesna prawda: Laura nigdy nie przestała kochać Rye'a. To Rye zawsze był jej wybranym.
– Dan, śniadanie gotowe – rozległ się za nim głos Laury. Wrzucił gorset do szafy, pospiesznie zamknął drzwi i wyszedł z pokoju.
– Co się stało? – zaniepokoiła się Laura. Dan był blady i sprawiał wrażenie chorego. Zerknęła, co trzyma w ręce, ale była to tylko świeża koszula. Włożył ją, utrzymując, że wszystko jest w porządku.
Tego dnia Dan Morgan wrócił do domu później niż kiedykolwiek dotąd.
Zaczął się wrzesień. Wkrótce miały się rozpocząć zajęcia klas wstępnych, prowadzone przez grono uczynnych dam, kilka matek zaplanowało więc ostatni piknik dla grupy dzieciarni. Choć Josh był za mały, żeby iść do szkoły, zaproszono go wraz ze starszym o rok Jimmym.
Kiedy zjedzono cały prowiant z koszyków i wyczerpano repertuar znanych gier, obaj chłopcy zajęli się łapaniem piaskowych krabów. Czołgając się na kolanach, wyrzucali w górę fontanny piachu, choć wiedzieli, że wysiłki te są beznadziejne, albowiem kraby umiały zakopywać się szybciej, niż jakikolwiek chłopiec zdołałby je odkopać. Największą frajdę stanowił jednak sam pościg. W końcu Jimmy dał za wygraną, przysiadł na piętach i powiedział:
– Słyszałem na pogrzebie twego dziadka coś, o czym na pewno wiesz.
– Co? – Josh nie przerywał kopania.
– Chyba nie powinienem ci mówić, bo kiedy mama zobaczyła, że słucham, wyprowadziła mnie na dwór i kazała obiecać, że nie pisnę o tym ani słowa.
Osiągnął cel. Josh natychmiast odwrócił się do niego, płonąc z ciekawości:
– Tak? Co mówiły?
Jimmy przez chwilę udawał, że przesiewa piasek szukając muszelek.
– Właściwie nie wiem… – skrzywił się, spoglądając na młodszego kolegę. Właśnie doszedł do wniosku, że niezbyt mądrze postąpił, poruszając ten temat, ale nagle się przemógł. – Myślałem nad tym, i jeśli to prawda, jesteśmy kuzynami.
– Kuzynami? – oczy Josha zaokrągliły się ze zdumienia. – Jak ja i dzieci cioci Jane?
– Mhm.
– Twoja mama tak powiedziała?
– Niezupełnie. Rozmawiała z moją ciocią Elspeth i powiedziała, że twoim prawdziwym tatą nie jest… no, ten, którego masz, a ten drugi, Rye Dalton.
Josh milczał przez chwilę, po czym rzekł z niedowierzaniem.
– Pleciesz.
– Właśnie, że nie! Mówiły, że Rye Dalton jest twoim prawdziwym tatą, a skoro tak, to jesteśmy kuzynami, bo…
– On nie jest moim tatą! – Josh zerwał się na równe nogi. – Przecież moja mama też by o tym wiedziała!
– A właśnie, że jest!
– Kłamczuch!
– Czemu się złościsz? Rany, myślałem, że się ucieszysz, że jestem twoim kuzynem.
Josh z trudem, powstrzymywał się od płaczu.
– To nieprawda, ty… ty… – szukał w myśli najgorszych słów, jakie znał. – Ty wstrętny kłamczuchu! Ty głupku!
– Wcale nie kłamię. Pan Dalton jest kuzynem mojego taty i dlatego ma na imię Rye, od Ryersonów.
– Kłamca! – Josh porwał garść piachu, cisnął ją w twarz Jimmy'emu i uciekł.
Laura zauważyła, że Josh był odtąd dziwnie osowiały, przypisywała to jednak temu, iż Jimmy poszedł do szkoły i Josh stracił towarzystwo. Ponadto zdawała sobie sprawę, że brakuje mu obecności Dana, i choć starała się to zrekompensować, nie udało jej się rozchmurzyć chłopca. Być może również straciła serce do podtrzymywania domowego ciepła. Josh stał się milczący, zamknięty w sobie, a czasem wręcz niegrzeczny. Próbowała go wciągnąć do swoich zajęć, co zwykle uwielbiał, lecz tym razem pomysł spalił na panewce. Gdy w końcu Josh oznajmił, że nie ma ochoty iść na jagody, zaniepokoiła się nie na żarty. Wieczorem zaczekała na Dana w nadziei, że będzie na tyle trzeźwy, by jej coś doradzić.
Dan był zaskoczony, gdy zastał ją na krześle, owiniętą szalem. Jej obraz rozmył się na chwilę, potem znów wyostrzył i w przyćmionym mózgu błysnęła jasna myśclass="underline" „Dlaczego nie powiesz jej, że jest wolna, Morgan? Odeślij ją do czorta i niech to się wreszcie skończy.” Spojrzał na nią. Wiedział, czemu tego nie zrobi: bo kochał ją bardziej, niż była to sobie w stanie wyobrazić, i gdyby z niej zrezygnował, jego życie straciłoby sens.
– Pomogę ci – Laura wyciągnęła ręce, żeby pomóc mu zdjąć surdut, ale ją odepchnął.
– Dam sobie radę.
– Pozwól…
– Zabierz ode mnie te cholerne łapy! – wrzasnął, cofając się tak raptownie, że omal nie upadł.
Zesztywniała, jak gdyby ją uderzył. Wciągnęła gwałtownie oddech, a w jej oczach błysnęły łzy. Splotła dłonie i odstąpiła krok w tył.
– Dan proszę…
– Zamilcz! Nic nie mów, po prostu zostaw mnie w spokoju. Jestem pijany. Chcę się położyć. Chcę tylko… – wbił wzrok w ziemię i zakołysał się na sztywnych nogach niczym topola w letnim wietrze.
Przez moment Laura miała wrażenie, że Dan się rozpłacze, lecz porwał ją w ramiona i mocno przycisnął, starając się zarazem utrzymać równowagę.
– Jakże ja cię kocham – głos łamał mu się z emocji. – Boże, przebacz mi: żałuję, że Rye nie poszedł na dno razem z tamtym statkiem.
– Dan, ty chyba nie wiesz, co mówisz? – Próbowała się wyrwać, ale trzymał ją zbyt mocno.
– Wiem. Nie jestem aż tak pijany, żebym nie wiedział, o czym myślę bez przerwy od tygodni. Dlaczego on tu wrócił? Dlaczego?
Przypomniała sobie, jak wtedy, na nabrzeżu, Dan szukał u Rye'a pociechy i pomocy. Zrozumiała, ile cierpienia tli się w słowach, które właśnie wymówił.
– Idź do łóżka, Dan. Zgaszę świece i zaraz do ciebie przyjdę. Wypuścił ją i potulnie udał się do sypialni. Palił go wstyd, że głośno dał wyraz nieludzkim uczuciom, jakie go dręczyły.
Jak co wieczór, Laura najpierw zajrzała do synka. Josh zacisnął powieki, udając, że śpi. Gdy migotliwe światło świecy znów się oddaliło, otworzył oczy. Miał wiele do myślenia. Pamiętał ów dzień, gdy pierwszy raz zobaczył, jak Rye Dalton ściska mamę. Rye mówił wtedy, że ma tak na imię, bo jego mama była z Ryersonów. Jimmy twierdzi to samo… Czy to możliwe, żeby miał rację? Rye uderzył tatę… Rye tulił mamę… Uśmiechała się do niego na wzgórzu obok młyna… A tato dopiero co powiedział, że żałuje, iż Rye nie umarł! Umarł… jak dziadzio. Josh próbował złożyć razem rozsypane fragmenty, ale nic nie pasowało. Wiedział tylko, że odkąd pojawił się Rye, wszystko się zmieniło. Tato nie wraca wieczorem do domu, a mama przez cały czas jest smutna, i… i…
Josh nie potrafił tego pojąć, więc popłakał się serdecznie i zasnął.