Выбрать главу

– Niech no mi pan powie, Dalton, czy słyszał pan kiedy o Terytorium Michigan?

– Owszem.

– Piękna kraina. Ciepłe lata i śnieżne zimy, podobnie jak u was, tyle, że oczywiście nie ma tam morza. Jest za to wielkie Jezioro Michigan. Ziemia prosi się, by ją brać!

– Ach, tak? – rzekł zdawkowo Rye, nie przerywając pracy. Throckmorton odchrząknął. Czuł przez skórę, że Dalton rad jest z tego, co ma, i zastanawiał się, jaki wabik zdoła go poruszyć. Bednarz był młody, mógł płodzić dzieci, co miało kluczowe znaczenie dla przyszłości świeżo zakładanych miast. Do tego dobrze znał swój fach, mógł więc uczyć innych. Wyrośnięty, zdrowy i zręczny młody byczek – idealny kandydat. Nie tylko Throckmorton poszukiwał fachowych bednarzy. Konkurencja była ostra.

– Jak interesy? – spytał. Rye parsknął śmiechem.

– Pyta pan o interesy kogoś, kto robi beczki w mieście wielorybników? Jak pan sądzi, w czym ształuje się wodę, piwo, mąkę, soloną wołowinę i śledzie? A tran? I pan się jeszcze pyta? – Rye zachichotał ponownie, bo zaczynał się domyślać, o co chodzi. – Gdybyśmy przestali robić beczki, wygasilibyśmy lampy na całym bożym świecie, panie Throckmorton. Interes kwitnie, jak łatwo się domyślić.

Throckmorton wiedział, że to prawda. Sam tran stanowił znaczną część przewożonych morzem ładunków. Mimo to zapytał:

– Czy kiedykolwiek myślał pan, by się stąd wyprowadzić?

– Wyjechać z Nantucket? – Rye tylko zaśmiał się w odpowiedzi.

– Dlaczego nie? – szczerze zdziwił się gość. – W innych częściach kraju tak samo potrzeba beczek.

Ramiona Rye'a poruszały się w nie zmienionym tempie.

– Ktoś pana wprowadził w błąd. A może pan nie słyszał, że to jankeskie fabryki zaopatrują całą resztę kraju we wszystko, począwszy do gwoździ, a skończywszy na prochu strzelniczym? Nie mówię już o gorzelniach w Bostonie i Newport, gdzie cała produkcja idzie w beczkach. Możemy nie tylko pogrążyć świat w ciemnościach, ale także sprawić, że wytrzeźwieje, a to położyłoby na amen cały handel w trójkącie.

„Rumowe wyspy” – Kanary i Madera – dostarczały surowy cukier do gorzelni w Nowej Anglii. Stamtąd rum i whisky płynęły do Afryki, skąd z kolei wysyłano niewolników do pracy na karaibskich plantacjach, w ten sposób zamykając trójkąt. Każdy etap wymiany zależał zaś od beczek, wytwarzanych głównie w północnych stanach, bo zasoby leśne Europy były na wyczerpaniu. Throckmorton pokornie schylił głowę.

– Święta prawda, panie Dalton. Nie mogę zaprzeczyć. Wobec tego lepiej będzie, jeśli od razu wyłożę karty. Do budowy nowych miast też potrzeba beczek, a istnieje pewne grono, które chce tego dokonać właśnie w Michigan. – Throckmorton urwał dla większego efektu, po czym podjął: – Formujemy konwój, który ma wyruszyć z Albany, gdy tylko z Wielkich Jezior zejdzie lód. Potrzeba nam bednarza.

Ręce Rye'a znieruchomiały. Zerknął na małego człowieczka, marszcząc brwi.

– Chce pan, żebym jechał z wami do Michigan zakładać miasto?

– Właśnie – gość wzniósł ręce w górę. – Nie damy sobie rady bez beczek na mąkę, ziarno, syrop klonowy, jabłecznik, peklowane szynki i… i… – westchnął ciężko. – Panie będą zamawiać balie, skopki, cebrzyki, maselnice… W krótkim czasie stanie się pan bogatym człowiekiem, panie Dalton, i do tego bardzo szanowanym.

Rye znów pochylił się nad beczką.

– Szanują mnie i tutaj, a przy tym nie muszę użerać się z Indianami. Gdybym zresztą za wszelką cenę chciał się przeprowadzić, czy doprawdy trzeba jechać aż na koniec świata? Mógłbym udać się na Południe i sprzedawać beczki na ryż, indygo, smołę, terpentynę, kalafonię, kauczuk i tak dalej. Tam jest już cywilizacja, panie Throckmorton. Nie musiałbym obchodzić się bez wygód…

– Południe! – Agent złożył dłonie za plecami i w podnieceniu zaczął się przechadzać po warsztacie. – A czegóż można szukać w tych okropnych stronach? Żaden człowiek przyzwyczajony do… – gość stłumił kolejne kichnięcie – do zdrowych północnych zim nie czułby się dobrze w tamtejszym upale!

Rye wykrzywił się kpiarsko, lecz gdy tylko Throckmorton zawrócił, natychmiast przybrał uprzejmy wyraz twarzy.

– Nie powiedziałem, że chciałbym tam mieszkać. Tłumaczę panu, że zarabiać na życie mogę wszędzie. Nie po to terminowałem przez siedem lat, żeby ryzykować życie i zdrowie zapuszczając się w dzicz z grupą obcych ludzi. Dobrze mi tu, gdzie jestem.

– Och, ale życie niesie nam wyzwania, drogi chłopcze. Pomyśl, że aktywnie tworzyłbyś przyszły kształt Ameryki!

Facet nadaje się do tej roboty – myślał Rye, któremu ta zacięta wymiana zdań sprawiała większą przyjemność, niż miałby chęć przyznać. Throckmorton był bystry i wierzył w to, co mówi; przy tym dysputa na temat wad i zalet pogranicza podniecała wrodzoną namiętność Rye'a do dyskusji.

Throckmorton przyjrzał mu się spod ściągniętych brwi.

– Powiadają, panie Dalton, że pływał pan na statku. Czy to prawda?

– Mam za sobą jeden rejs.

– A! Więc jest pan człowiekiem, który nie stroni od przygód i w razie potrzeby umie stawić czoła przeciwnościom!

– Pięć lat na wielorybniku wyczerpało moje zamiłowanie do stawiania czoła przeciwnościom, panie Throckmorton. Źle pan trafił.

Okulary gościa śledziły dłoń bednarza, ciągnącą ostrze wzdłuż wewnętrznej krawędzi klepek. Powstawała w nich głęboka bruzda, w której zostanie osadzone dno beczki. Do licha, ten człowiek znał swój fach zbyt dobrze, by można było pozwolić mu się wyśliznąć!

– Jak z zaopatrzeniem w drewno?

– Wie pan doskonale, że zamawiamy z grubsza ociosane klepki na lądzie.

– No, właśnie! – Wskazujący palec agenta wzniósł się ku niebiosom dla podkreślenia wagi tego faktu. – Mieszka pan na wyspie smaganej wichrami, gdzie żadne drzewko nie wychyli się ponad najbliższy pagórek. Proszę sobie łaskawie wyobrazić las tak gęsty i wysoki, że mógłby pan w nim robić beczki przez sto lat i nawet nie zauważyć, że cokolwiek ubyło!

Rye nie zdołał powstrzymać szerokiego uśmiechu, gdy gość zadarł głowę ku belkom stropu, jakby stał w środku kniei. Pokiwał głową. Trzeba było przyznać spryciarzowi rację.

– Tu mnie pan zagiął, Throckmorton. To byłoby coś. Agent natychmiast postanowił wyzyskać zdobyty punkt.

– Kowal, który z nami pojedzie, nie będzie miał takich wygód, jeśli chodzi o surowiec. Każdą uncję żelaza będziemy musieli sprowadzić ze Wschodu. A jednak chętnie podejmie ryzyko.

Rye podniósł głowę zaskoczony.

– Znaleźliście kowala?

– I to dobrego. – Na zadowolonym obliczu Throckmortona pojawił się nieznaczny uśmieszek.

– Przydałby się – mruknął pod nosem Rye, po czym przepraszająco zerknął w stronę ojca. Josiah twardo zachowywał milczenie, lecz widać było, że chłonie każde słowo.

– Jak dotąd zebraliśmy pięćdziesiąt kilka osób, w tym wszystkich niezbędnych fachowców za wyjątkiem bednarza i doktora. Tego zresztą bez wątpienia znajdę zimą w Bostonie. Jak już powiedziałem, wyruszamy zaraz po wiosennych roztopach, gdy tylko rzeki w głębi lądu będą spławne.

Przez chwilę myśl, by zacząć wszystko od początku w takim miejscu jak Michigan obudziła żądzę przygód Rye'a. Throckmorton go rozgryzł: wypłynął przecież na morze, a to jedna z największych przygód, jakie może przeżyć mężczyzna. Mimo to żal mu było opuszczać Nantucket. Zerknął znów na ojca. Josiah nakładał obręcz na baryłkę. Zaciskał tymczasową skórzaną pętlę, przetykając coraz dalsze dziurki, jak w pasku do spodni. Nad jego głową unosił się kłąb dymu.

Młody bednarz odwrócił się i napotkał uważne spojrzenie oczu w drucianych okularach.