– Tak, ale z Łajbą nie mamy się czego bać.
– To rzeczywiście będzie przygoda?
– Tak, synu. I lepiej szybko się zdecyduj, czy masz zamiar się do mnie odzywać, czy do końca podróży będziesz milczał jak głaz. – Rye zniżył głos. – Wiesz, że sprawiasz tym wielką przykrość mnie i twojej mamie, zwłaszcza jej. Chciałaby, żebyś znów się uśmiechał, ale sama też chce być szczęśliwa… – urwał, po czym dodał cicho: – Oboje bardzo cię kochamy, Josh.
Josh spuścił oczy.
– Jimmy mówi – rzekł cichutko – że twój tato… no, wiesz, jeśli z nami pojedzie, będzie moim dziadkiem.
– Tak, synu – twarz Rye'a złagodniała.
– A ty… ty będziesz moim ojcem?
Laura patrzyła ze wzruszeniem, jak wysoki mężczyzna w zawadiackiej marynarskiej czapce pochyla się nad swoim synem.
– Tak, kochanie. Wiesz, że jestem twoim ojcem. Josh zerknął na niego niepewnie niebieskimi oczkami, które były wierną kopią oczu Rye'a.
– Czy będę musiał mówić do ciebie „tato”? Rye przełknął ślinę. Nagle zrozumiał, jak trudno było dziecku akceptować zmiany zachodzące w jego życiu. Odpowiedział łagodnie:
– Nie, Joshua. Myślę, że jest tylko jeden człowiek, który dla ciebie na zawsze pozostanie tatą. Nic tego nie zmieni. Możesz przecież nadal kochać go tak samo, jak przedtem.
– Ale już go nie zobaczę, prawda?
– Obawiam się, że nie. Michigan jest bardzo daleko stąd. Ale kto wie, może kiedy dorośniesz, przyjedziesz do niego z wizytą?
Laura czekała bez ruchu, mając nadzieję, że dziecko ostatecznie pogodzi się z ojcem i w ich życiu wreszcie zapanuje spokój.
Josh milczał przez dłuższą chwilę, kucając przed Ryem. Pies liznął go w brodę, ale Josh zdawał się tego nie zauważać. W końcu podniósł wzrok i oznajmił bardzo urzędowym tonem:
– Postanowiłem, że będę mówił do ciebie „ojcze”. Spojrzeli sobie w oczy; serce Rye'a omal nie wyrwało się z piersi.
Nagle Josh zerwał się na nogi, a Rye rozpostarł ramiona i w ułamku sekundy miłość zwyciężyła: padli sobie w objęcia.
Na widok ojca i syna w uścisku oczy Laury zamgliły się. Uznała, że jest to najodpowiedniejsza pora, by wkroczyć.
– Macie zamiar stać tam przez cały dzień, czy może jednak pomożecie mi załadować rzeczy?
Rye zerknął w jej stronę i wyprostował się. Ruszył ku niej długim, powolnym krokiem.
– Twoja mama wygląda dziś bardzo szykownie – rzekł do syna.
Dziecko spojrzało na niego..
– Co to znaczy szykownie? Odpowiedział mu tylko głośny śmiech Rye'a. Razem weszli na wzgórek. Rye podszedł do Laury, postawił nogę na schodku, wsparł na niej obie dłonie i zmierzył wzrokiem długą do ziemi pelerynę i wystający spod niej trójkąt żółtego materiału.
– Z czego się tak śmiejesz?
– Czy to tak wita się pana młodego w dniu ślubu? Laura otworzyła usta.
– To dzisiaj!
– Zgadza się, dzisiaj. Choćbym miał wywołać bunt na okręcie. O ile oczywiście zdążymy na parowiec do Albany, bo na razie nie zanosi się na to.
Z wesołym uśmiechem wkroczył do środka, a za nim Josh.
Dom odarty był teraz z całego swego ciepła i już zdawał się opustoszały. Od pewnego czasu Laura systematycznie pozbywała się mebli, sprzedażą reszty miał zająć się Ezra Merrill. Pozostałe sprzęty smętnie tkwiły w małych pokoikach, z których usunięto wszystkie osobiste drobiazgi. Rye celowo nie rozglądał się zbyt dokładnie, szybko wytoczył beczkę i zniósł ją ze schodków. Taki dzień pogrążał człowieka na przemian to w radości, to znów w nostalgii. Powinni jak najszybciej odsunąć od siebie wspomnienia i patrzeć tylko w przyszłość.
Kiedy jednak ostatnia beczka została załadowana na wóz i Rye wrócił do domu po dwie walizeczki, zastał Laurę z ręką na gzymsie komina. Z alkówki zniknęła pościel, pozostała tylko drewniana skrzynia. Laura wpatrywała się w nią przez dłuższą chwilę. Potem podeszła do drzwi sypialni. Rye cicho stanął obok niej. Zerknęła na niego bez uśmiechu i przeniosła wzrok na małżeńskie łoże.
– Zrobię ci nowe łóżko – obiecał miękko, pojmując, że nie żal jej samego sprzętu, lecz związanych z nim wspomnień. Na tym łóżku po raz pierwszy skonsumowali swój związek. Na nim urodził się Josh. I na nim rzucał się w gorączce Dan.
– Chodź – rzekł cicho. – Musimy już iść.
Kroki rozbrzmiały echem w pustych pomieszczeniach, w których ongiś unosił się ich śmiech. Po raz ostatni wychodząc z tego domu, zamknęli w nim wspomnienia, te dobre i te złe. Śnieżnobiałe muszle wydawały dobrze znany chrzęst, który przez tyle lat oznaczał bliskość rodzinnego ogniska. W połowie drogi odwrócili się jeszcze raz, by na zawsze zachować w duszy obraz domku na wzgórzu.
Ciężko było rozstać się z domem, ale jeszcze ciężej z ludźmi. Przyszli wszyscy – Jane i John Durning z sześciorgiem pociech, Jimmy Ryerson z rodzicami, Dahlia Traherne, Hilda Morgan w towarzystwie Toma i Dorothy, Chad, jego rodzice i cała familia Daltonów – nawet kuzyn Charles z żoną i trójką dzieci. Przyszedł też Joseph Starbuck, Ezra Merrill i Asa Pond.
Z tyłu za murem mężnie uśmiechniętych twarzy stała DeLaine Hussey. Wyglądała tak, jakby wszystkimi siłami starała się powstrzymać łzy.
I, oczywiście, pojawił się Dan.
Przyszedł ostatni i z początku trzymał się z tylu, obok DeLaine. Laura i Rye nie zauważyli go. Laura padła w objęcia matki, która wcisnęła jej do ręki plik domowych przepisów. Laura zaczęła płakać, najpierw cicho, potem coraz gwałtowniej, gdy jako kolejna uścisnęła ją Jane, rozdzierająco chlipiąc jej do ucha. Wujkowie i ciotki przekazywali sobie Rye'a z rąk do rąk, a Josh i Jimmy klęczeli obok Łajby, otoczeni przez rój kuzynów i kuzynek, z których każde w tej chwili dałoby się pokroić, żeby też móc przeżyć przygodę – zwłaszcza, jeśli brały w niej udział wilki i niedźwiedzie.
Kapitan Silas przegonił ich na bok, żeby zrobić miejsce dla wozów, które podjechały do trapu. Tłum się rozstąpił, odsłaniając Dana w meloniku na głowie, z palcami w kieszeniach kamizelki i z wyrazem kurczowego opanowania na twarzy.
Patrzyli na siebie. Tłum nagle zaniemówił, po czym znów podniosła się wrzawa.
Na pokład „Clintona” załadowano ostatnią beczkę i uszy zgromadzonych rozdarł przeciągły gwizd, który podniósł się nad nabrzeżem.
Serce Laury załomotało – nie wiadomo, czy zawinił tu ogłuszający dźwięk, czy widok Dana. Wciąż stał z wahaniem dwadzieścia stóp od niej, powściągliwy jak zawsze.
Ale wtedy zauważył go Josh. Zerwał się na nogi i popędził ku niemu. Dan ukląkł i po raz ostatni porwał go w objęcia.
Nad nabrzeżem poniósł się żałosny okrzyk:
– Tato!… Tato!…
– Wszyscy na pokład! – zakomenderował kapitan Silas. Gwizdek parowca rozległ się ponownie. Dan przymknął oczy, powstrzymując łzy.
Laura rzuciła błagalne spojrzenie na Rye'a, lecz on już popychał ją do przodu, w stronę Dana. Dan postawił Josha na ziemi i wyszedł jej na spotkanie. Rzuciła mu się na szyję, strącając melonik, który potoczył się po szarych deskach pomostu. Rye patrzył na DeLaine Hussey. W milczeniu skinął jej głową, ona zaś uniosła drżącą dłoń do ust.
Laura przylgnęła do Dana, czując jak bije mu serce, po czym odchyliła się i spojrzała w twarz. Usta miał zaciśnięte, ale nozdrza drżały i podejrzanie często mrugał oczyma. Pieszczotliwie dotknęła jego policzka.
– Żegnaj, Dan – wyjąkała.
Dan chciał coś powiedzieć, lecz nie mógł wydusić słowa. Przyciągnął ją jeszcze raz do siebie i ku jej zaskoczeniu pocałował mocno w usta. Kiedy ją wypuścił, policzki miał mokre od jej łez.
Rye mocno uścisnął mu dłoń.
– Dbaj o nich, przyjacielu – szepnął Dan.