Mimo wszystko powinieneś dziękować losowi, pocieszył się Joshua.
Plecak manewrowy wypchnął go poza głaz. Rezerwa gazu spadła do pięciu procent. Akurat wystarczy, żeby dotrzeć do kosmolotu.
Choć tak czy inaczej, Joshua znalazłby jakiś sposób, gdyby pojemnik okazał się pusty. Dzisiaj był przecież dzieckiem szczęścia.
5
Quinn Dexter czekał jak ostatni głupiec na wstrząs i widok zimnej pustki — po tym zamierzał poznać, że jego podróż naprawdę się zaczyna. Tak się oczywiście nie stało. Zawleczono go do kapsuły zerowej o wymiarach trumny, jednej z tysięcy umieszczonych w trójwymiarowej sieci w przestronnym module mieszkalnym międzygwiezdnego transportowca kolonizacyjnego. Nienawykły do nieważkości, wściekły na deprymującą chwiejność przy każdym poruszeniu, Quinn pozwalał się popychać, jakby był jakąś paczką. Kłujący w szyję kołnierz paralizatora kory mózgowej sprawiał, że wszelkie myśli o ucieczce należały do sfery fantazji.
Aż do chwili, kiedy bezszelestnie zatrzasnęło się nad nim wieko kapsuły, nie przyjmował do wiadomości, iż wszystko to dzieje się naprawdę. Łudził się, że Banneth użyje swoich wpływów i wyciągnie go z kłopotów. Banneth wniknęła w struktury administracyjne Kanadyjskiego Stanu Rządu Centralnego niczym najwyższy kapłan w dziewicę. Jedno jej słowo, jedno kiwnięcie głową i znów odzyskałby wolność. Ale stało się inaczej. Wychodziło na to, że i bez Quinna dadzą sobie radę. Wielu tak zwanych młodych wykolejeńców z arkologii Edmonton pewnie już teraz współzawodniczyło o schedę po Quinnie, zabiegając o uwagę Banneth, jej łóżko i uśmiech tudzież wysoką pozycję w hierarchii sekty Nosiciela Światła. Młodzieńcy z ikrą, lepiej od niego trzymający fason. Młodzieńcy, którzy będą raczej kroczyć dumnym krokiem, niż pocić się ze strachu przy wwożeniu do Edmonton przesyłki Banneth z niesamowitymi nanoukładami do sekwestrowania ludzi.
Którzy nie będą na tyle tępi, aby rzucać się do ucieczki, gdy na stacji kolejki wakacyjnej zatrzyma ich patrol policji.
Nawet gliniarze uznali Quinna za wariata: pękali ze śmiechu, wlokąc jego ogłuszone, wstrząsane drgawkami ciało do Gmachu Sprawiedliwości w Edmonton. Kartonowe pudełko uległo oczywiście samozniszczeniu, gwałtownie uwolniona energia zamieniła nanoukłady w nierozpoznawalne grupy rozpadających się molekuł. Uniknął zarzutu szmuglerstwa, lecz oskarżenie o stawianie oporu podczas aresztowania wystarczyło sędziemu, aby skazać go na zesłanie.
Quinn próbował nawet pokazać jednemu z członków załogi znak rozpoznawczy sekty, odwrócony krzyż, zaciskając palce, aż pobielały mu knykcie. „Pomóż mi!” Facet jednak nie zauważył albo nie zrozumiał. Czy tam, między gwiazdami, zakładano w ogóle sekty Jasnego Brata?
Zamknęło się wieko kapsuły.
Banneth miała go w nosie, uzmysłowił sobie z goryczą. Na Bożego Brata, po tylu latach wiernej służby! I jak ohydnych seksualnych ekscesów od niego żądała! „Moje małe słoneczko — mruczała, kiedy pieprzył i jego pieprzono. Ile bólu zniósł z dumą podczas inicjacji, zanim został starszym akolitą. Pomagał rekrutować swoich przyjaciół, potem wydawał ich w ręce Banneth. Te wszystkie nużące godziny, spędzone na załatwianiu najbanalniejszych spraw sekty. Nawet ta cisza po tym, jak go aresztowano, nawet cięgi zebrane na komisariacie. Banneth wypięła się na niego i tyle. A nie powinna.
Po latach włóczęgostwa, jako zwyczajny wykolejony dzieciak, potrzebował dopiero sekty, aby się przekonać, kim jest w istocie: prostym, stuprocentowym zwierzęciem. To, co z nim zrobili — to, co robili ze wszystkimi — było wyzwoleniem, spuszczeniem ze smyczy wężowej bestii, która czaiła się w duszy każdego człowieka. Cóż za wspaniałe uczucie poznać samego siebie! Gdy można dać komukolwiek wycisk tylko dlatego, że ma się na to ochotę.
Życie od razu nabiera smaku.
Z tej właśnie przyczyny niżsi rangą członkowie sekty okazywali mu ślepe posłuszeństwo — przepełnieni strachem, szacunkiem i podziwem. Był kimś więcej niż tylko przywódcą zgromadzenia. Był zbawcą. Za kogoś takiego on uważał Banneth.
Teraz jednak Banneth uważała go za słabeusza i opuściła w potrzebie. A jeżeli Banneth znała prawdziwą siłę Quinna, jego niezłomną wiarę we własne możliwości? Tylko nieliczni w sekcie z taką jak on żarliwością czcili Noc. Czyżby dostrzegła w nim zagrożenie?
Całkiem prawdopodobne, to mogło tłumaczyć jej zachowanie.
Wszyscy się go bali, tej jego czystości. I, na Bożego Brata, mieli słuszność.
Uniosło się wieko kapsuły.
— Jeszcze cię dostanę — syknął przez zaciśnięte zęby. — Nie spocznę, póki mi nie zapłacisz. — Już to sobie wyobrażał: Banneth zgwałcona za pomocą jej własnych nanoukładów do sekwestracji; czarne, połyskliwe włókna wgryzają się w korę mózgową jak robaki, z obsceniczną zapalczywością szturmują nagie synapsy.
A Quinn będzie w posiadaniu kodów dostępu, sprowadzi potężną Banneth do roli marionetki z krwi i kości. Ale świadomej! Zawsze świadomej tego, co każe się jej wykonywać. O, tak!
— Marudny? — prychnął ktoś ochrypłym głosem. — A co powiesz na to, koleś?
Quinn poczuł, jak głęboko do kręgosłupa wbija mu się rozpalona do czerwoności igła. Krzyknął bardziej z zaskoczenia niż z bólu. Plecy wygięły się konwulsyjnie, wypychając go z kapsuły.
Roześmiany człowiek złapał Quinna, zanim ten wyrżnął o znajdującą się trzy metry dalej przegrodę kratową. Nie był to ten sam mężczyzna, który zamykał go przed kilkoma sekundami. A może dniami? Tygodniami?…
Na Jasnego Brata, pomyślał Quinn, jak długo leciałem? Chwycił się kraty spoconymi rękami i przycisnął czoło do zimnego metalu. Nadal byli w stanie nieważkości. Jego żołądek trząsł się jak galareta.
— Będziesz się stawiał, zesłańcu? — zapytał nadzorca.
Quinn potrząsnął przecząco głową, zrezygnowany.
— Nie. — Na samo wspomnienie niedawnej męczarni drżały mu dłonie. Na Jasnego Brata, ależ zabolało! Lękał się, czy neuronowe bombardowanie nie uszkodziło implantów. Cóż by to była za ironia losu, gdyby po pokonaniu tylu przeszkód teraz zwyczajnie wysiadły. Dwa otrzymane od sekty nanowszczepy były najlepsze w swoim rodzaju, najbardziej niezawodne i niezwykle kosztowne. Oba przemycił niezauważenie mimo rutynowej kontroli na Ziemi. I musiał, już bowiem samo posiadanie układu podrabiania bioelektrycznego modelu człowieka załatwiłoby mu natychmiastowy przydział na planetę więzienną.
Fakt, iż został mu w ogóle powierzony, tylko potwierdzał, jak wielką wiarę sekta pokładała w nim i w jego zdolnościach. Skopiowanie bioelektrycznego modelu po to, by móc opróżnić czyjś dysk kredytowy, oznaczało w dłuższej perspektywie konieczność pozbycia się ofiary. Młodsi członkowie sekty mogliby mieć skrupuły. Ale nie Quinn. W ciągu ostatnich pięciu miesięcy załatwił siedemnaście osób.
Pobieżne sprawdzenie stanu układów pokazało jednak, że wszczepy wciąż działają poprawnie.
— Grzeczny chłopczyk. A teraz idziemy. — Mężczyzna złapał go za ramię i zaczął frunąć wzdłuż kraty, machając nonszalancko wolną ręką.
Mijali przeważnie opuszczone kapsuły. Kontury jeszcze innych Quinn dostrzegał po drugiej stronie przegrody. W wątłym świetle kładły się długie, szare cienie. Rozglądając się bacznie wokół siebie, Quinn zaczynał rozumieć, jak musi czuć się mucha, jeśli wpadnie nieopatrznie do instalacji klimatyzacyjnej.