Выбрать главу

Gejzer krwi trysnął z jamy, ochlapując siedzących najniżej ludzi. Gdy jeden z sejasów zacharczał głośno, Quinnowi zdało się, że słyszy wołanie o pomoc.

— Dobrze ci się dziś wiodło — rzekł Baxter. — Wyszedłeś na zero. Cóż, początkujący zawsze mają fart. Jak chcesz, przyjmę wyższą stawkę.

— Odpada, potrzebuję pieniędzy. Wkrótce odpływam.

— W takim razie zbuduj dla rodziny ładny domek. Życzę szczęścia.

— Tam, w górze rzeki, będę potrzebował czegoś więcej niż szczęście. Bo co się stanie, jeśli napatoczę się na takiego bydlaka?

— Wskazał palcem arenę. Stary samiec zwarł szczęki na gardle młodszego sejasa i uderzał jego głową o kamienie, nie przejmując się pazurami przeciwnika, które żłobiły mu w bokach głębokie bruzdy.

— Sejasy rzadko zapuszczają się nad rzekę, wilgoć im nie służy — odrzekł Baxter. — Dasz sobie radę.

— Sejas lub jeden z jego krewniaków. Potrzebowałbym czegoś porządnego, tak żeby raz palnąć i zabić.

— Zwozicie tu z Ziemi całą górę sprzętu.

— Spółka nie pozwala nam wwieźć wszystkiego, co by nam się przydało. Chciałbym też dostać coś dla odprężenia. Myślałem, że zaopatrzę się gdzieś w mieście. Myślałem, że może ty byś wiedział, z kim powinienem pogadać.

— Trochę za dużo myślisz.

— Za to sypię pieniędzmi.

Tymczasem w jamie głowa sejasa rozpadła się niemal na kawałki, uderzona po raz ostatni o kamienną ścianę. Papkowate strzępy mózgu spadły jak deszcz na widzów.

Quinn uśmiechnął się, kiedy stary samiec uniósł głowę w stronę swego uradowanego pana i dobył z gardła bulgoczący, świdrujący w uszach skowyt.

— Jesteś mi winien jeszcze tysiąc franków — powiedział do Baxtera. — Połowę możesz sobie zatrzymać jako prowizję pośrednika.

Głos Baxtera zniżył się o oktawę:

— Bądź tu za dziesięć minut. Pokażę ci człowieka, który może ci pomóc.

— Rozumiem.

Kiedy Quinn wrócił do Jacksona, stary samiec obwąchiwał arenę. Niebieski jęzor zaczął chłeptać posokę spływającą obficie po kamieniach.

Jackson przypatrywał się ponuro widowisku.

— Już wyszła. Razem z bliźniakami, zaraz po walce. Chryste, żeby tak się puszczać… Jeszcze dzień nie upłynął, jak tu przyjechała.

— Tak? No to sobie pomyśl, że przez dwa tygodnie będzie uziemiona razem z tobą na jednym pokładzie statku. Wtedy się postarasz, żeby twoje było na wierzchu.

Jackson wyraźnie się ucieszył.

— Racja.

— Chyba zdobędę, czego nam potrzeba. Choć Boży Brat wie, jaką broń sprzedają w tej dziurze. Pewnie kusze.

Jackson popatrzył mu prosto w oczy.

— Nadal myślę, że powinniśmy tu zostać. Co zamierzasz robić w górze rzeki? Chcesz zdobyć osadę?

— Jeśli będę musiał. Nie tylko Jerry Baker przywiózł tu z sobą dysk kredytowy Banku Jowiszowego. Jak zbierzemy dość forsy, kupimy sobie wolność i opuścimy tę kupę gówna.

— Chryste, nie żartujesz? Możemy stąd prysnąć? Tak całkiem, na zawsze?

— Pewnie. Ale najpierw musimy uzbierać sporo gotówki, co oznacza, że przyjdzie nam odebrać dyski kredytowe wielu kolonistom. — Przeszył młodzieńca tego rodzaju spojrzeniem, jakim Banneth świdrowała nowych rekrutów. — Wchodzisz w to, Jackson? Szukam ludzi, którzy zdecydują się wspierać mnie od początku do końca, lecz nie ścierpię nikogo, kto chowa głowę w piasek, gdy pojawiają się pierwsze kłopoty.

— Możesz na mnie liczyć. Do końca. Chryste, Quinn, przecież wiesz. Udowodniłem to wczoraj i dzisiaj.

Pewna nuta desperacji wkradła się w ton jego głosu. Jackson nalegał, żeby Quinn dopuścił go do swej gry. Fundamenty zostały położone.

A więc niech gra się zacznie, pomyślał Quinn Dexter. Największa możliwa rozgrywka, którą Boży Brat prowadzi od zarania świata. Czas zemsty się zbliża.

— Dobra, chodźmy — powiedział. — Zobaczymy, co ten Baxter ma dla nas.

* * *

Horst Elwes badał procesy fizjologiczne organizmu, sprawdzając na wyświetlaczu odczyty bloku procesorowego. Na koniec spojrzał w twarz pogrążonej we śnie Jay Hilton. Zwinęła się w kłębek w śpiworze, jej rysy ułożyły się w wyraz ulgi i spokoju. Oczyścił paskudne otarcie na nodze dziewczynki, podał jej antybiotyk i obłożył ranę okładem nabłonkowym. Mocna tkanka ochronna miała za zadanie przyspieszyć proces regeneracji komórek skóry.

Takie okłady nie nadawały się, niestety, do wielokrotnego użytku. Horst zaczynał żałować, że tak skąpo wyposażył swą walizę z medykamentami. Zgodnie z dydaktycznym kursem medycyny, uszkodzona skóra człowieka łatwo gnije wystawiona na ciągłe działanie wilgotnego powietrza. A gdzie było wilgotniej niż w dorzeczu Juliffe?

Odpiął od szyi Jay podkładkę czujnika i wsunął ją w szczelinę bloku medycznego.

Ruth Hilton mierzyła go pełnym napięcia wzrokiem.

— I jak?

— Dałem jej środek uspokajający. Będzie teraz spać bite dziesięć godzin. Byłoby dobrze, gdyby cię zobaczyła, kiedy się obudzi.

— Oczywiście, że będę przy niej czuwać — obruszyła się.

Horst kiwnął głową. Ruth okazywała wielką troskę i współczucie przez cały czas, odkąd zapłakana dziewczynka weszła chwiejnym krokiem do sypialni. Nie pozwalała sobie na żadną słabość. Trzymała dłoń córki, kiedy Horst dezynfekował ranę, a szeryf zadawał pytania. Dopiero teraz puszczały jej nerwy.

— Przepraszam — powiedziała.

Horst pocieszył ją uśmiechem i zabrał blok medyczny. Urządzenie było większe od standardowych bloków procesorowych, długie na trzydzieści pięć centymetrów, na dwadzieścia pięć szerokie i na trzy grube. Przechowywało w swej pamięci wzorce symptomatyczne i terapie zwalczania wszelkich znanych ludzkich dolegliwości, ponadto dało się do niego podłączyć kilka dodatkowych układów sensorycznych. Z nim też wiązały się dalsze obawy Horsta; zdrowie osiedleńców z grupy numer 7 miało być całkowicie uzależnione od tego przyrządu przez wiele następnych lat. Powoli zaczynał odczuwać brzemię odpowiedzialności. Krótki pobyt w arkologicznym przytułku unaocznił mu, jak niewielki jest pożytek z teoretycznej znajomości medycyny, gdy ma się do czynienia z rzeczywistymi obrażeniami. Co prawda dość szybko nabrał wprawy w udzielaniu pierwszej pomocy i był w stanie pomóc zapracowanym lekarzom, lecz każdy wypadek poważniejszy niż rozcięcie czy złamanie kości mógł w górze rzeki skończyć się tragicznie.

Dobrze, że przynajmniej znalazł blok w swym bagażu, bo przecież wiele innych przedmiotów przepadło gdzieś w drodze między kosmodromem i magazynem. Do licha, czemuż Ruth musiała mieć rację? Żaden z szeryfów nie okazał zbytniego zainteresowania, kiedy doniósł o zniknięciu lekarstw. I znowu stało się tak, jak przepowiedziała.

Westchnął i położył dłoń na ramieniu Ruth, która siedziała na skraju pryczy, głaszcząc Jay po głowie.

— Jest o wiele dzielniejsza ode mnie — powiedział. — Wyjdzie z tego. W tym wieku straszne obrazy bardzo szybko się zacierają. No i niebawem wypłyniemy w górę rzeki. Dziewczynka na pewno poczuje się lepiej z dala od miejsca, gdzie to się wszystko stało.

— Dziękuję, Horst.

— Czy twoi przodkowie korzystali z inżynierii genetycznej?

— Owszem, co nieco. Nie jesteśmy wprawdzie Saldanami, lecz jednemu z moich świętej pamięci przodków całkiem dobrze się w życiu powodziło, przez co sześć czy siedem pokoleń temu stać nas było na parę podstawowych ulepszeń. A co?

— Myślałem o infekcji. Spotyka się tu swego rodzaju zarodniki grzybowe, które mogą żyć w ludzkiej krwi. Ale jeśli w twojej rodzinie wzmacniano kiedykolwiek układ odpornościowy, to nie ma powodu do strachu.