Выбрать главу

Spoglądali na siebie milcząco, gdy rozbujane łoże powoli się uspokajało. Na krótką chwilę pogrążyli się w cichej kontemplacji, potem oboje rozchylili usta w szerokim uśmiechu.

— Chyba nie byłam gorsza od innych, Joshua?

Pokręcił głową energicznie.

— A czy wystarczająco dobra, żebyś zechciał zostać w Tranquillity? Pamiętaj, że miałbyś mnie na każde skinienie.

— Ee… — Stoczył się na bok, zaskoczony błyskiem w jej oczach. — To nie fair i wiesz o tym.

— Wiem. — Zachichotała.

Oglądając jej błyszczące od potu, wyciągnięte ciało, na ramiona odrzucone beztrosko nad głowę, zadawał sobie pytanie, jak to się dzieje, że dziewczyny wydają się dużo bardziej pociągające zaraz po stosunku. Czy dlatego, że są tak wyzywająco nieskrępowane?

— Prosisz, żebym został? Każesz mi wybierać: ty albo „Lady Makbet”?

— Nie, żebyś został, nie. — Położyła się na boku. — Ale mam inne potrzeby.

Teraz nalegała, aby usiąść na nim okrakiem. Tak było wygodniej dla jego stóp, mógł też przez cały czas bawić się jej piersiami, póki jazda nie skończyła się ich obopólnym orgazmem.

Przed trzecim numerem ułożył poduszki w stos, aby wspierały Ione rozpostartą na czworakach. Wtedy ją dosiadł od tyłu.

Po piątym podejściu Joshua już nie żałował, że ominęło go przyjęcie. Pewnie i Dominique znalazła sobie kogoś na tę noc.

— Kiedy chcesz nas opuścić? — spytała Ione.

— Naprawa „Lady Makbet” zabierze mi dwa, najwyżej trzy miesiące. Zaraz po aukcji złożyłem zamówienie na węzły modelujące. Wiele zależy od tego, kiedy mi je dostarczą.

— Wiesz, że Sam Neeves i Octal Sipika jeszcze się nie pojawili?

— Wiem — odparł ponuro. Odkąd wrócił z wyprawy, po dziesięć razy dziennie opowiadał tamtą przygodę, zwłaszcza zbieraczom i pracownikom kosmodromu. Wieści już się rozeszły. Zdawał sobie sprawę, że łotry wszystkiego się wyprą, może nawet oskarżą go o napaść, skoro on nie był w stanie poprzeć swych słów żadnym konkretnym dowodem. To jednak jego wersja najpierw się rozniosła, to jego wersję przyjęto do wiadomości, to ona miała największą siłę przebicia. A jakby tego było mało, mógł teraz szastać pieniędzmi. Niezwłocznie po swoim powrocie doniósł osobowości habitatu o popełnionej próbie morderstwa; habitat nie wymierzał kary śmierci, lecz Sam i Octal powinni dostać po dwadzieścia lat. Osobowość nie zakwestionowała jego wersji, co znacznie podniosło go na duchu.

— Nie popełnij jakiegoś głupstwa, kiedy się pojawią — napomniała go Ione. — Zostaw sprawę sierżantom.

Sierżanci stanowili boczną gałąź plemienia serwitorów służących pospolicie w habitatach; były to rosłe humanoidy w zbroi z egzoszkieletu, przysposobione do pełnienia funkcji policjantów.

— Jasne — żachnął się. Nieprzyjemna myśl przyszła mu do głowy. — Chyba nie przypuszczasz, że to ja ich zaatakowałem?

Na jej policzkach pojawiły się dołeczki, gdy się uśmiechnęła.

— Pewnie, że nie. Wszystko dokładnie sprawdziliśmy. W ciągu ostatnich pięciu lat zaginęło ośmiu zbieraczy. W sześciu przypadkach Neeves i Sipika przebywali akurat w Pierścieniu, a ponadto zawsze wtedy przywozili więcej niż zwykle szczątków po Laymilach.

Chociaż ocierało się o niego gorące ciało Ione, znów ten sam zimny dreszcz przebiegł mu po skórze. Powiedziała to wszystko przecież tak od niechcenia, z nutą absolutnej pewności w głosie.

— Kto sprawdził? O kim mówisz?

Ponownie zachichotała.

— Ech, Joshua! Czyżbyś jeszcze tego nie rozszyfrował? Może jednak myliłam się co do ciebie, jakkolwiek muszę przyznać, że odkąd tu przyszedłeś, inne rzeczy zaprzątały twoją uwagę.

— Co miałbym rozszyfrować?

— Mnie. Kim jestem, oczywiście.

Poczucie zagrożenia wezbrało w nim niby morska fala.

— Nie — przyznał się chłodno. — Tego nie wiem.

Uśmiechnęła się, uniosła na łokciach, lecz usta zatrzymała prowokująco dziesięć centymetrów od jego twarzy.

— Jestem Lordem Ruin.

Najpierw się zaśmiał, potem zakrztusił i umilkł.

— Jezu, ty mówisz serio.

— Jak najbardziej. — Musnęła go nosem po twarzy. — Popatrz na mój nos, Joshua.

Popatrzył. Był to wąski nos z zakrzywionym w dół koniuszkiem. Nos Saldanów, sławna oznaka królewskiej dynastii Kulu, pieczołowicie zachowana w ostatnich dziesięciu pokoleniach pomimo różnorodnych zabiegów genetycznych. Zdaniem niektórych, genetycy z rozmysłem dołączyli ten wyróżnik do cech dominujących w królewskim rodzie.

Joshua wiedział, że Ione nie żartuje. Przeczucie wręcz ściskało jego serce, równie silne jak w dniu, kiedy znalazł urządzenia elektroniczne Laymilów.

— Jasny gwint.

Pocałowała go, usiadła i położyła ręce na kolanach z ironiczną miną.

— Ale dlaczego? — zapytał.

— Dlaczego co?

— Jezu! — Zatrzepotał rękami ze zniecierpliwieniem. — Dlaczego ludzie nie wiedzą, że ty tu wszystkim rządzisz? Pokaż im, kim jesteś. Dlaczego… dlaczego prowadzisz ten dziwaczny program badawczy? Twój ojciec nie żyje. Kto się tobą opiekował przez osiem lat? I dlaczego ja? Czemu powiedziałaś, że chyba pomyliłaś się co do mnie?

— To istny potok pytań. Chociaż wszystkie są z sobą powiązane, zacznę od samego początku. Jestem osiemnastoletnią dziewczyną, Joshua. Ale też pochodzę z dynastii Saldanów, a przynajmniej otrzymałam po nich w spadku ponadprzeciętne genetyczne dziedzictwo. Dzięki niemu będę z pewnością żyła blisko dwieście lat, mam o wiele wyższy od średniego iloraz inteligencji i te same co ty wewnętrzne wzmocnienia, nie wspominając o innych ulepszeniach. O tak, Saldanowie to niezwykle rozwinięta rasa. Po to, żeby rządzić wami, gromadą zwykłych śmiertelników.

— Dlaczego więc nie rządzisz? Dlaczego włóczysz się tylko po przyjęciach i szukasz sobie kochanków?

— Na razie siedzę jak mysz pod miotłą, bo tu chodzi o wizerunek władcy. Zapewne nie zdajesz sobie sprawy, jak szerokie są uprawnienia osobowości habitatu w Tranquillity. Ona jest wszechwładna, Joshua, rządzi całym tym kramem, nie potrzeba więc sądów ani administracji, dopóki z całkowitą bezstronnością przestrzega konstytucji. Zapewnia najbardziej stabilne środowisko polityczne w Konfederacji, jeśli odliczyć posiadłości edenistów i królestwo Kulu. Dlatego właśnie mamy tu raj pod względem nie tylko podatkowym, ale też finansowym i ekonomicznym. Życie w Tranquillity zawsze będzie bezpieczne. Habitatu nie zdołasz przeciągnąć na swoją stronę, nie zdołasz go skorumpować, nie możesz zmienić prawa nawet logicznymi argumentami. Ty nie możesz. Ja mogę. Bo on przyjmuje ode mnie rozkazy. Tylko ode mnie, od Lorda Ruin. Tego właśnie chciał mój dziadek, absolutny władca oddany jednej sprawie: rządzeniu. Mój ojciec miał z różnymi kobietami spore stadko dzieci wyposażonych w gen więzi afinicznej, lecz wszystkie opuściły habitat i są teraz edenistami.

Wszystkie oprócz mnie, ponieważ ja rozwijałam się w egzołonie, podobnie jak jastrzębie i ich kapitanowie. Jesteśmy połączeni więzią, taka mała istotka jak ja i sześćdziesięciopięciokilometrowa bestia w koralowym pancerzu. Zjednoczeni na całe życie.

— Nadal nie pojmuję, czemu nie chcesz pokazać się publicznie. Ludzie powinni wiedzieć, że istniejesz. Przez osiem lat dochodziły do nas jedynie pogłoski.

— I bardzo dobrze. Mam osiemnaście lat, jak już powiedziałam. Powierzyłbyś takiej osobie władzę nad trzema milionami ludzi? Osobie mogącej wprowadzać zmiany do konstytucji, bawić się z ulgami inwestycyjnymi, podnieść cenę helu, który tankują statki gwiezdne, między innymi „Lady Makbet”? Wszystko to mogę zrobić, nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych. Widzisz, Joshua, w odróżnieniu od edenistów z tym ich społecznym konsensusem i Kulu, gdzie rozwinęła się władza sądownicza, ja nie mam nikogo, kto by mnie przekonywał, czy też, co ważniejsze, powstrzymywał.