Выбрать главу

Aczkolwiek, o czym przekonał się na własnej skórze, sukces na Lalonde był koncepcją niełatwą do zdefiniowania. Po dwudziestu pięciu latach inwestycji planeta nie samofinansowała się nawet w dwudziestu procentach. Rexrew myślał niekiedy, że stanie się cud, jeśli Lalonde przetrwa jeszcze osiem lat.

Biura gubernatora zajmowały drugie piętro kontenera zrzutowego u wschodnich granic miasta. Umeblowanie było dziełem tutejszych stolarzy, wykonane wyłącznie z drewna majopi, jedynego naprawdę użytecznego budulca na Lalonde. Poprzednik pozostawił to miejsce w stanie trochę zbyt surowym, jak na jego gust.

Gęsty, jasnozielony dywan z kilianowego włosia pochodził z Mulkbeth, natomiast systemy komputerowe — z Kulu. W przeszklonym barku znajdował się szeroki wybór trunków, z czego trzecia część, zamknięta w chłodziarce, składała się z miejscowych win, którymi raczył się z coraz większym upodobaniem. Za półokrągłymi oknami roztaczał się okazały widok na zagospodarowane tereny wiejskie, dużo przyjemniejsze dla oka niż samo miasto, zaniedbane i nieciekawe. Dziś jednak nawet te zgrabne, białe domki z desek tonęły w ulewie, sprawiając wrażenie zapuszczonych i odciętych od świata, a gdzie zwykle zieleniły się uprawy, tam teraz stały szeroko rozlane bajora. Nieszczęsne zwierzęta cisnęły się na pagórkach, pobekując żałośnie.

Colin siedział za biurkiem, ignorując pilne doniesienia na ekranach, zajęty obserwowaniem potopu. Jak wszyscy na Lalonde, i on nosił szorty, co prawda uszyte przez krawca w londyńskiej arkologii. Klimatyzator nie potrafił zapobiec pojawianiu się mokrych plam pod pachami jego cytrynowej jedwabnej koszulki; bladoniebieska marynarka wisiała na oparciu jednego z krzeseł konferencyjnych.

Próżno byłoby szukać na Lalonde siłowni, a nie mógł się jakoś zmusić, by co rano pokonywać biegiem odległość ze swojej oficjalnej rezydencji do biura, skutkiem czego w zastraszającym tempie zaczął przybierać na wadze. Na okrągłej twarzy zaznaczyły się wyraźniej policzki i wyodrębnił się trzeci podbródek; w promieniach tutejszego słońca policzki i czoło pokryła drobna siateczka zmarszczek. Niegdyś bujne, rudobrązowe włosy zaczynały z wolna rzednąć i przybierać srebrzysty odcień. Ten z jego przodków, który zapłacił za genetyczne ulepszenia przemiany materii, poskąpił widocznie pieniędzy na kosmetykę ciała.

Z nieprzejrzanych zwałów chmur wystrzeliwały kolejne błyskawice. Doliczył do czterech i usłyszał huk pioruna. Jeśli to się wkrótce nie skończy, pomyślał posępnie, nawet na kałużach zaczną się tworzyć kałuże.

Brzęczek u drzwi zasygnalizował gościa. Neuronowy nanosystem Colina doniósł mu o przybyciu jego pełnomocnika Terrance’a Smitha.

Colin okręcił się na krześle w stronę pulpitu biurka. Terrance Smith miał trzydzieści pięć lat był wysokim, eleganckim mężczyzną z gęstwą czarnych włosów i masywną szczęką. Dzisiaj włożył sięgające kolan szare szorty i zieloną koszulkę. Zawsze trzymał tę samą wagę. Jeśli wierzyć plotce krążącej wśród personelu, Smith zaciągnął do łóżka połowę kobiet z działu administracyjnego.

— Meteorolodzy twierdzą, że po deszczach czeka nas suchy tydzień — rzekł Terrance, siadając naprzeciwko gubernatora.

— Chociaż nie powiedzieli, że będzie tak długo lało — odparł Colin zgryźliwie.

— To prawda. — Terrance sięgnął do nanosystemowego pliku. — Ekspedycja geologiczna na Kenyonie przeprowadziła wstępne pomiary. Geolodzy gotowi są dokonać głębszych odwiertów i rozpocząć drążenie komory biosferycznej. — Przekazał datawizyjnie raport Colinowi.

Kenyon był żelazokamienną asteroidą o średnicy dwunastu kilometrów, przemieszczoną na odległość stu dwudziestu tysięcy kilometrów od Lalonde serią nuklearnych wybuchów. Plan zakładał, że kiedy zakończy się pierwsze stadium rozwoju planety, ajej gospodarka zacznie funkcjonować bez pomocy zewnętrznych inwestycji, LDC rozbuduje zespół kosmicznych stacji przemysłowych. Dopiero w pełni uprzemysłowione światy dawały nadzieję na krociowe zyski. A najniezbędniejszą rzeczą dla każdej zawieszonej w próżni stacji przemysłowej było obfite źródło tanich surowców, które mogła zapewnić asteroidą. Ekipy górnicze miały więc wydobywać rudę, a przy okazji drążyć dla siebie nadającą się do zamieszkania komorę biosferyczną.

Cóż jednak z tego, że Kenyon zakończył swoją piętnastoletnią wędrówkę z lokalnego pasa planetoid, skoro Colin powątpiewał, czy wystarczy mu środków w budżecie choćby do opłacenia ekspedycji geologicznej, nie mówiąc już o pracach eksploatacyjnych.

Transport kolonistów do wnętrza kontynentu pochłaniał fundusze w zawrotnym tempie, a przecież osiedle asteroidalne potrzebowało finansowego oparcia w stabilnym rynku wewnętrznym, jeżeli chciało konkurować na rynkach międzygwiezdnych.

— Później się z tym zapoznam — powiedział. — Na razie nie zamierzam niczego obiecywać. Ktoś tu chce o dwadzieścia lat za wcześnie dzielić skórę na niedźwiedziu. Program rozwoju przemysłu na asteroidzie w corocznych raportach wygląda całkiem nieźle. Przesunięcie jej na określoną orbitę to coś, czym można się pochwalić przed radą nadzorczą. Wszyscy wiedzą, że nie ma z niej żadnej korzyści, póki jest w drodze. Ale kiedy tylko znalazła się na orbicie, rada pewnie zaczęła oczekiwać natychmiastowych dochodów. Na moją głowę spadł cały ten cholerny ciężar, gdy tymczasem mój przygłupi poprzednik pobiera standardową pensję wraz z premią za operatywność. Ktoś odpowiedzialny za to powinien dostać solidną reprymendę. Przecież minie jeszcze pięćdziesiąt lat, zanim ci pożałowania godni farmerzy uciułają dość gotówki, aby wesprzeć rozwój wysokich technologii. Tutaj nie ma na nie żadnego popytu.

Terrance pokiwał głową, rysy jego foremnej twarzy przybrały posępny wyraz.

— W ciągu dwóch ostatnich miesięcy zatwierdziliśmy pożyczki dla następnych ośmiu rozwijających się zakładów przemysłowych. Sprzedaż motorowerów w mieście rośnie, a za pięć lat powinniśmy już mieć własnego jeepa z napędem na cztery koła. Zgadzam się jednak, że masowa produkcja na szeroki rynek to wciąż daleka przyszłość.

— Ech, dajmy już temu spokój — westchnął Colin. — Nie ty przecież zatwierdziłeś ten projekt z Kenyonem. Gdyby choć na sześć miesięcy przestali nam przysyłać osadników, może złapalibyśmy drugi oddech. Nowy statek co dwadzieścia dni to stanowcza przesada, a pieniądze, jakie koloniści płacą za przewóz, nie pokrywają nawet połowy kosztów wysłania ich w górę rzeki.

Ale zarząd ma to gdzieś, byle statki transportowe dostały swoją dolę. Co tu zrobić, żeby przesunąć fundusze na rozwój podstawowej infrastruktury, zamiast udzielać ciągłych subwencji kapitanom statków rzecznych? Przecież oni i tak na tym nieźle wychodzą.

— O tym właśnie chciałem porozmawiać. Zapoznałem się właśnie z nowym terminarzem zarządu. W ciągu najbliższych siedemdziesięciu dni możemy się spodziewać pięciu transportowców kolonizacyjnych.

— Typowe. — Colin nie miał już nawet siły protestować.

— Pomyślałem sobie, że moglibyśmy poprosić kapitanów statków rzecznych o zabieranie na pokład większej liczby pasażerów.

Bez trudu upchają dodatkowych pięćdziesięciu, jeśli sklecą nad odsłoniętym pokładem jakieś zadaszenia. Prawdę mówiąc, sypialnie przejściowe nie zapewniają wcale lepszych warunków.