Выбрать главу

— Chcesz wiedzieć, Gwyn, co tu się będzie dalej działo? Przydzielą nas do pomocy wdowie. Wszyscy zajęci są przecież własnymi kawałkami raju. Dodatkowe obowiązki spadną na zesłańców.

Jak zwykle. Postaram się być jednym z nich, Gwyn. Postaram się odwiedzać regularnie twoją biedną, rozpaczającą Rachel. Polubi mnie, już moja w tym głowa. Wszystkim wam się wydaje, że na Lalonde życie płynie jak w bajce. Wmówiliście sobie, że jesteśmy grupką zwyczajnych chłopaków ze splamioną przeszłością. Nie chcecie obudzić się ze snu, żeby nie zajrzała wam w oczy brutalna rzeczywistość. Złudzenia przychodzą łatwo. Złudzenia to sposób na życie ludzi przegranych. Twój sposób. Twój i tych wszystkich, co ryją w błocie i na deszczu. W tym samym łóżku i pod tym samym dachem, które skleciłeś w pocie czoła, już niebawem zerżnę twoją Rachel. Będzie kwiczeć jak maciora w rui.

Mam nadzieję, Gwyn, że to cię przeraża. Mam nadzieję, że robi ci się niedobrze. Bo to jeszcze nie wszystko. Nie, nie. Kiedy z nią skończę, wezmę się za Jasona. Za twojego ślicznego syneczka o błyszczących oczach. Będę jego nowym ojcem. Będę jego kochankiem. Jego właścicielem. Dołączy do nas, Gwyn, do mnie i do zesłańców. Zwiążę go z Nocą, pokażę mu, gdzie w człowieku ukrywa się wężowa bestia. Nie pójdzie na dno jak jego dupowaty tatuś. Ty jesteś dopiero pierwszy, Gwyn. Z czasem dorwę was wszystkich, jednego po drugim, i tylko niewielu dostanie szansę pójść za mną do Ciemności. Nie minie sześć miesięcy, a cala ta wiocha, z którą wiążecie tyle nadziei na przyszłość, przejdzie na własność Bożego Brata. Budzę w tobie odrazę, Gwyn? Oby. Bo chcę, żebyś nienawidzi! mnie z równą mocą, z jaką ja nienawidzę ciebie i wszystkiego, co uważasz za cenne. Wtedy zrozumiesz, że mówię prawdę. Upadniesz przed swoim żałosnym Panem Jezusem i zaskomlisz z trwogi. Lecz pocieszenia nie znajdziesz, ponieważ Nosiciel Światła odniesie na końcu zwycięstwo. Przegrasz po śmierci, jak przegrałeś za życia. Dokonałeś niewłaściwego wyboru, Gwyn. Trzeba było podążyć moją ścieżką. Ale teraz już na to za późno.

Gwyn natężył siły, próbując wypchnąć knebel. Płuca zdawały się pękać z wysiłku. Nadaremnie: wrzask nienawiści i wszystkie te pomsty i złorzeczenia, którymi skazywał Dextera na wiekuiste męki, pozostały uwięzione w jego głowie.

Quinn chwycił Gwyna za koszulę i postawił na nogi, a wtedy Jackson złapał go za nogawki. Obaj rozhuśtali nieszczęśnika i z całym impetem rzucili pod drzewo. Ciało zatoczyło płaski łuk, po czym spadło wprost na grzbiet rozwścieczonej bestii. Gwyn pacnął nosem w błoto z twarzą wykrzywioną panicznym strachem. Sejas skoczył.

Quinn położył ręce na ramionach Lawrence’a i Jacksona. Razem patrzyli, jak zwierzę maltretuje człowieka, zdzierając zębami wielkie pasy ciała. Moc przynosząca śmierć równała się mocy dawania życia. Quinn obserwował w zachwycie, jak gorąca, czerwona krew wsiąka w ziemię.

— A po życiu śmierć — powiedział. — A po ciemności światło.

Zadarł głowę i odszukał wzrokiem brązowego ptaka. Siedział na gałęzi dębu czereśniowego, przypatrując się rzezi z przekrzywionym łebkiem.

— Widzieliście, czym jesteśmy! — zawołał Quinn. — Widzieliście, co w nas siedzi. Widzieliście, że się nie boimy. Powinniśmy pogadać. Myślę, że możemy sobie nawzajem wiele zaoferować. Co wam szkodzi?

Ptak zamrugał, jakby zaskoczony, po czym wzbił się w powietrze.

* * *

Laton poczekał, aż cudownie wyraźne sensorium sokoła rozwieje się w nicość. Jeszcze przez kilka chwil napawał się pieszczotą przepływającego po skrzydłach powietrza. Fruwanie dzięki więzi afinicznej w skórze drapieżnika było jego ulubionym zajęciem, nic nie mogło się równać ze swobodą daną stworzeniom latającym.

Odnalazł się nagle w zwyczajnym świecie. Znowu przebywał w swoim gabinecie, siedząc w pozycji lotosu na czarnej aksamitnej poduszeczce. Pomieszczenie miało osobliwie jajowaty kształt i ściany z wygładzonego do połysku drewna. Plaster umieszczonych w suficie komórek elektroforescencyjnych wypełniał wnętrze szafirową poświatą. Jedynie poduszeczka w dołku burzyła symetrię; niełatwe do wypatrzenia były nawet drzwi, których zarys zlewał się ze słojami drewna.

Skromny gabinet oczyszczał umysł z niepotrzebnych myśli.

Tutaj, gdzie ciało mogło spoczywać w bezruchu, a więź afiniczna z technobiotycznymi procesorami i zniewolonymi mózgami przesuwała progi postrzegania — tutaj zdolności jego umysłu wzrastały o rząd wielkości. Nikła namiastka tego, co mógł jeszcze osiągnąć. Blady cień celu, do którego dążył przed swoją ucieczką.

Laton nadal siedział, rozmyślając o Quinnie Dexterze i popełnionej przez niego okropności. Gdy bezbronny kolonista padał na zwierzę, w oczach Dextera pojawił się upiorny błysk zadowolenia.

A jednak był on kimś więcej niż tylko bezmózgim, brutalnym sadystą. Najdobitniej świadczył o tym fakt, że rozpoznał prawdziwą naturę sokoła i odgadł, co się za tym kryje.

— Kim jest Nosiciel Światła? — zadał Laton pytanie półświadomej, technobiotycznej sieci procesorowej.

— To Szatan. Diabeł w chrześcijańskich wierzeniach.

— Czy to pospolite określenie?

— Popularne wśród wykolejonej ludności na Ziemi. W wielu arkologiach rozwinęły się sekty, opierając się na kulcie tego bóstwa. Hierarchia kapłanów i akolitów odpowiada standardowym podziałom na oficerów i żołnierzy w organizacjach przestępczych. Ci na górze kontrolują tych na dole za pomocą nibyreligijnej doktryny, a status jednostki określają specyficzne rytuały inicjacyjne. Zgodnie z ich teologią, kiedy zostanie stoczona bitwa na równinie Armageddon, a wszechświat porzucony potępionym duszom, nadejdzie Szatan, niosąc światło. Sekty różnią się między sobą wyłącznie stopniem okrucieństwa, z jakim wymuszają dyscyplinę w swych szeregach. Ze względu na trwałość więzów łączących poszczególnych członków sekty władze rzadko odnoszą sukcesy w ich zwalczaniu.

To wyjaśniało niektóre zachowania Quinna, medytował Laton.

Do czego jednak potrzebował pieniędzy z dysku kredytowego?

Jeżeli uda mu się przejąć władzę w Aberdale, nie zawiną tam już żadne statki handlowe, a wtedy nic nie kupi. Co więcej, gdy tylko wieść o tym się rozniesie, gubernator z całą pewnością pośle oddział szeryfów z rekrutami do zduszenia w zarodku buntu zesłańców. Quinn nie był głupi, musiał o tym wiedzieć.

Tylko tego brakowało, żeby uwaga świata skierowała się na hrabstwo Schuster. Jeden węszący komisarz nie stanowił poważniejszego zagrożenia, o czym dobrze wiedział, porywając kolonistów z ich domostw. Ale jeśli cały ich zastęp zacznie przeczesywać dżunglę w poszukiwaniu czcicieli diabła, sytuacja może wymknąć się spod kontroli.

Musiał poznać bliżej plany Dextera, spotkać się z nim, co sugerował sam skazaniec. Jednakże myśl o zgodzie na propozycję Quinna napawała go dziwnym niepokojem.

* * *

„Coogan” przycumował na niewielkim piaszczystym cyplu oddalonym o godzinę drogi od miasteczka Schuster. Dzięki dwóm umocowanym do drzew linom z włókna krzemowego nurt nie miał szans porwać statku.

Marie Skibbow siedziała na dziobie. Ciepły wieczorny wietrzyk suszył jej włosy i nawet wilgotne powietrze przestało być dokuczliwe. Rennison, największy księżyc Lalonde, wschodził pomału nad poszarzałymi koronami drzew, nadając zmierzchowi lekko różowe zabarwienie. Opierała się plecami o wątłą ścianę kabiny i cieszyła oczy jego widokiem.

Fale ochlapywały leniwie bliźniacze kadłuby „Coogana”. Niekiedy przepływające ryby tworzyły kręgi na pustej tafli wody.