Выбрать главу

Pewnie już się zorientowali, że mnie nie ma. Mama się rozpłacze, ojciec wpadnie w szał, Paula się zasmuci, a Frank uda obojętność, choć wszyscy będą się martwić, że zabraknie im pary usłużnych rąk do pracy w domu i przy zwierzętach. Nikt nie pomyśli, czego ja chcę i co jest dla mnie dobre.

Usłyszawszy wołanie Gail Buchannan, ruszyła z powrotem do sterówki.

— A już myśleliśmy, że wypadłaś za burtę, kochanieńka — stwierdziła żona kapitana. W wylewającym się z kambuza świetle na jej pulchnych ramionach błyszczały krople potu. Na kolację zjadła ponad połowę z tego, co Marie przygotowała dla nich trojga.

— Patrzyłam tylko, jak wschodzi księżyc.

Gail spojrzała na nią spod oka.

— To bardzo romantyczne. Pewnie wprowadziło cię w dobry nastrój.

Mrowie przeszło Marie po plecach. Mimo gorącego oddechu dżungli poczuła chłód.

— Naszykowałam ci już strój na noc — rzekła Gail.

— Strój na noc?

— Bardzo gustowny. Sama robiłam koronki. Len lubi przyglądać się dziewczętom w ładnych ciuszkach. A ładniejszych nie znajdziesz po tej stronie Durringham — oznajmiła wielkodusznie.

— Ta twoja koszulka jest ładna, obcisła, ale raczej nie podkreśla uroków ciała, sama powiedz.

— Zapłaciłam wam — odparła Marie łamiącym się głosem.

— Za podróż do samego Durringham.

— Ależ to nie pokryje kosztów, kochanieńka. Chyba cię uprzedzaliśmy, że podróżowanie statkiem jest drogie? Musisz zapracować na bilet.

— Nie.

Tęga kobieta zrezygnowała nagle z apodyktycznego zachowania.

— Jak chcesz, to cię wysadzimy na tym odludziu.

Marie pokręciła głową.

— Nie mogę.

— Ależ możesz. Taka z ciebie miła dziewczyna. — Gail owinęła tłustą dłonią nadgarstek Marie. — Daj spokój, kochanieńka — nalegała. — Staruszek Lennie wie, jak traktować dziewczęta.

Marie postąpiła jeden krok do przodu.

— Otóż to, kochanieńka. Zejdź na dół. Tam już wszystko przygotowane, sama zobaczysz.

Na stoliku w kambuzie leżała biała bawełniana bielizna damska.

— Po prostu włóż to na siebie. I niech już nie słyszę żadnych bzdurnych gadek, że czegoś tam nie możesz. — Uniosła majteczki.

— Hej, będziesz w tym wyglądać jak na obrazku, mam rację?

Marie patrzyła osowiałym wzrokiem.

— Mam rację? — powtórzyła Gail Buchannan.

— Tak.

— Dobra dziewczynka. A teraz zakładaj.

— Gdzie?

— Tutaj, kochanieńka. Tu, gdzie stoisz.

Marie odwróciła się tyłem do grubej kobiety i zaczęła ściągać przez głowę koszulkę.

Gail zachichotała ochryple.

— Oho, kochanieńka, śliczny z ciebie aniołek. A to ci będzie zabawa.

Dolny brzeg haleczki sięgał jej ledwie za pośladki, lecz gdyby chciała ją nieco obciągnąć, piersi wypadłyby z dekoltu. Nawet w dżungli ochlapana błotem czuła się czystsza.

Nie przestając chichotać i szturchając ją lekko w plecy, Gail zeszła z Marie to kabiny, gdzie Len czekał już ubrany w bursztynowy szlafrok frotte. Wisząca u sufitu lampa elektryczna rzucała mdłe, żółte światło. Na widok Marie Len wyszczerzył szczerbate zęby.

Gail opadła z westchnieniem ulgi na szeroki stołek.

— No, kochanieńka, nie zwracaj na mnie uwagi. Ja lubię sobie tylko popatrzeć.

Marie miała nadzieję, że dzięki pluszczącej wodzie i drewnianym ścianom kabiny zdoła sobie wyobrazić, że to „Swithland” z Karlem.

Nie zdołała…

Po wędrówce trwającej przeszło pięć miliardów lat Lisylf dotarł do galaktyki, gdzie w przyszłości miała zawiązać się Konfederacja — dominującą formą życia na Ziemi były wówczas dinozaury. Połowę swego istnienia spędził na przemierzaniu międzygalaktycznej pustki. Umiał korzystać z tuneli czasoprzestrzennych, skoro bowiem był stworzeniem złożonym z czystej energii, fizyczna struktura kosmosu nie kryła przed nim tajemnic. Natura obarczyła go misją obserwowania i zapamiętywania, gnał więc z szybkością bliską prędkości światła, obejmując swym polem percepcji wszelkie zbłąkane atomy wodoru, które podejmowały zakrojoną na eony podróż ku jasnym skupiskom odległych gwiazd. Każda z nich była jedyna w swoim rodzaju, bytem zasługującym na uwiecznienie, poszerzającym horyzonty wiedzy, wobec czego jej historia trafiała do śródwymiarowej matrycy pamięciowej, gdzie ogniskowała się tożsamość Lisylfa. Zajmował on bowiem pewien obszar przestrzeni, w którym owa matryca przemieszczała się narażona na mniejsze zakłócenia niż neutrino. Podobnie jak kwantowa czarna dziura, miała znikome wymiary fizyczne, choć zawierała w sobie cały wszechświat. Starannie posegregowany wszechświat czystej informacji.

W ciągu pierwszych milionów lat po dotarciu do obrzeża galaktyki Lisylf żeglował od jednej gwiazdy do drugiej, indeksując parametry fizyczne różnorodnych układów słonecznych, systematyzując formy życia, które rozkwitały i więdły na planetach.

Obserwował, jak międzygwiezdne imperia dochodzą do szczytu i gasną, a cywilizacje przykute do swych światów pochłania ostateczna noc w miarę stygnięcia ich macierzystych gwiazd. Napotkał kultury pokojowych, niemalże świętych istot, lecz również najbardziej bestialskich barbarzyńców. Wyniki wszystkich obserwacji zawarte były w nieskończonym wnętrzu Lisylfa.

Posuwał się nieregularnym torem w stronę skrzącego się jądra galaktyki. Po drodze wleciał w rejon przestrzeni zamieszkany przez istoty zrzeszone w Konfederacji. Lalonde, nowo odkryta przez ludzi planeta na rubieżach tego terytorium, było pierwszym ich światem, z jakim się zetknął.

* * *

Lisylf dotarł do miejscowego obłoku Oorta w roku 2610. Kiedy minął chmarę uśpionych komet, w granice jego pola percepcji wtargnęły sporadyczne emisje mikrofalowe i laserowe. Były to słabe, przypadkowe fragmenty przekazów telekomunikacyjnych, które wysyłały statki wchodzące na orbitę Lalonde.

Po wstępnych oględzinach Lisylf znał już dwa ośrodki świadomego życia w układzie: samo Lalonde, zamieszkane przed osadników z ras ludzi i Tyrataków, oraz Aethrę, młody habitat edenistów samotnie okrążający Murorę.

Zgodnie z typową procedurą badania nowego życia, Lisylf dokonał najpierw analitycznych opracowań jałowych planet. Zaczął od Calcotta, globu o spieczonej powierzchni, następnie przeszedł do kolosalnego Gatleya o zabójczej, gęstej atmosferze. Pominąwszy Lalonde, przyjrzał się nagiemu Plewisowi i podobnemu do Marsa mroźnemu Coumowi. W dalszej kolejności zajął się pięcioma gazowymi olbrzymami: Murorą, Bullusem, Achilleą, Tolem i odległym Puschkiem z jego niespotykaną kriosferą. Wszystkie one posiadały własne księżyce i indywidualne otoczenie wymagające wnikliwego zbadania. Przez piętnaście miesięcy Lisylf klasyfikował ich skład i osobliwości, po czym zawrócił ku Lalonde.

* * *

Przetrząsanie dżungli trwało osiem godzin. Swoją pomoc zaoferowała większość dorosłych mieszkańców Aberdałe. Piętnaście minut po tym, jak Rennison zaszedł za horyzont, znaleziono Gwyna, a właściwie to, co z niego pozostało.

Po pierwsze, zabił go sejas; po drugie, oprawcy ściągnęli mu sznury z kostek i nadgarstków oraz usunęli z ust knebel; po trzecie wreszcie, znaleziono przy nim strzelbę elektromagnetyczną i wszystkie rzeczy osobiste — każdy więc zgadzał się z tym, że była to, choć potworna, to jednak naturalna śmierć.

Wykopanie grobu zlecono zesłańcom.

10

„Udat” sunął nad powierzchnią nieobrotowego kosmodromu w Tranquillity jak po niewidzialnym sznurze. Pod błękitno — purpurowym kadłubem mrugały plastry głębokich przedziałów dokowych; wewnątrz w światłach reflektorów iluminacyjnych pobłyskiwały mętnie sferyczne korpusy statków adamistów. Meyer patrzył poprzez sensory czarnego jastrzębia, jak pięćdziesięciopięciometrowa korweta handlowa manewruje w stronę wysuniętej z przedziału platformy, bluzgając pomarańczowymi obłoczkami spalin z silników korekcyjnych. Na części dziobowej statku dostrzegł dwa wyraźne, przeplecione z sobą koła, fioletowe i zielone — wszechobecne tu logo przedsiębiorstwa Vasilkovsky Lines. Ledwie korweta dotknęła platformy, cylindryczne zatrzaski wpięły się w gniazda rozmieszczone wokół jego kadłuba. Zewsząd oplotły go przewody serwisowe podłączone do obwodów chłodzeniowych i programowych kosmodromu. Gdy złożyły się panele termozrzutu, platforma zaczęła opadać do przedziału.