Выбрать главу

Wprawdzie daleko posunięte przeobrażenia nadawały wielu kosmonikom wygląd małych pojazdów serwisowych z mózgiem w środku, to jednak Warlow wolał zachować swój humanoidalny kształt. Jedynym rzucającym się w oczy udziwnieniem były jego ręce, rozwidlone w łokciach na dwie pary przedramion. Pierwsza z nich zachowała ludzki rozkład palców i dłoni, druga kończyła się przystosowanymi do wielorakich narzędzi tytanowymi gniazdami.

Joshua uśmiechnął się łobuzersko i kiwnął kieliszkiem szampana w stronę dwumetrowego odmieńca, który dominował nad stolikiem.

— Dlatego cię zatrudniłem. Jeśli ty tego nie zedrzesz, to już nikomu się nie uda. — Uważał się za szczęśliwca, że kosmonik dołączył do jego załogi. Niektórych kapitanów Warlow zniechęcał swoim wiekiem, lecz Joshua szanował go za jego doświadczenie.

— A nie lepiej będzie, jak Ashly przeleci się po orbicie kołowej skrajem atmosfery Mirczuska? Pianka spłoniejak pancerz ablacyjny.

Jedna runda i problem z głowy. — Warlow uderzył w blat stolika swą półludzką dłonią. Zatrzęsły się szklanki i butelki.

— Jest też inne rozwiązanie — odciął się Ashly Hanson. — Podłącz sobie pompę do brzucha i użyj dupy jako odkurzacza.

Możesz odessać tę piankę. — Wciągnął policzki, naśladując odgłos siorbania.

Pilot był wysokim, sześćdziesięciosiedmioletnim mężczyzną, któremu genetyka dała krzepką posturę, miękkie brązowe włosy i uśmiech zdumionego dzieciaka. Urzekały go wszelkie dziwy wszechświata. Utrzymywał się dzięki swoim zdolnościom, umiał bowiem przesuwać w atmosferze tony żelastwa z iście ptasią gracją. Choć licencja wydana przez Komisję Astronautyczną, nadająca Ashly’emu uprawnienia do pilotażu zarówno w atmosferze, jak i w przestrzeni kosmicznej… straciła ważność przed trzystu dwudziestu laty. Ashly Hanson przemieszczał się w czasie; urodzony w dość zamożnej rodzinie, w roku 2229 oddal cały swój majątek w powiernictwo Bankowi Jowiszowemu w zamian za możliwość dożywotniego korzystania z kapsuły zerowej (już wtedy uważano edenistów za najlepszych opiekunów takich kapsuł). Naprzemiennie to zapadał w pięćdziesięcioletni letarg, to się budził na pięć lat „galaktycznego włóczęgostwa”.

„Jestem futurologiem — powiedział Joshui przy ich pierwszym spotkaniu. — Odbywam podróż do wieczności. Czasem tylko wysiadam z wehikułu czasu, żeby się rozejrzeć”.

Joshua przyjął go do załogi nie tylko przez wzgląd na jego umiejętności, lecz i opowieści, jakie można było od niego usłyszeć.

— Dzięki, ale usuniemy piankę, jak każe podręcznik — rzekł do skłóconej dwójki.

Z membrany syntezatora mowy, umieszczonego na piersi Warlowa tuż powyżej skrzelowych wlotów powietrza, wydobyło się metaliczne westchnięcie. Podsunął do ust pękaty kieliszek i wlał nieco szampana przez zastawkę. Nie był w stanie wyrzec się alkoholu, chociaż dzięki filtrom krwi mógł w razie konieczności zadziwiająco szybko wytrzeźwieć.

Meyer pochylił się nad stołem.

— Co z Neevesem i Sipiką? — zapytał cicho Joshuę. — Masz jakieś wieści?

— A, tak. Zapomniałem, że wy nic nie wiecie. Wrócili do portu na drugi dzień po waszym odlocie na Ziemię. Mało brakowało, a ludzie zlinczowaliby drani. Sierżanci musieli ich ratować.

Siedzą w pudle i czekają na orzeczenie sądowe.

Meyer zmarszczył czoło.

— Skąd to czekanie? Myślałem, że Tranquillity z marszu feruje wyroki.

— Wielu tu oskarża Neevesa i Sipikę o śmierć swoich krewnych, którzy zaginęli w Pierścieniu. Dochodzi jeszcze sprawa odszkodowań. „Madeeir” wciąż jest wart półtora miliona fuzjodolarów, choć mu popaliłem bebechy. Osobiście mam to wszystko w nosie, ale rodzinom zabitych coś się chyba należy.

Meyer sięgnął po kieliszek.

— Parszywa sprawa.

— Chodzą słuchy o przymusowym wyposażaniu statków zbieraczy w sygnalizatory alarmowe.

— Nigdy się na to nie zgodzą, zanadto cenią sobie niezależność.

— Owszem, ale cóż, ja już w tym nie robię.

— Święta prawda — odezwała się Kelly Tirrel. Siedziała wciśnięta w bok Joshuy z nogą przewieszoną przez jego kolano, zarzucając mu rękę na szyję.

W takiej pozycji było mu nad wyraz wygodnie. Kelly włożyła dziś ametystową sukienkę z szerokim, wyciętym w kwadrat dekoltem, który ukazywał jej ponętne wdzięki, przynajmniej komuś siedzącemu tak blisko. Miała dwadzieścia cztery lata, drobną postać, czerwonobrązowe włosy i delikatną twarz. Przez ostatnie dwa lata była korespondentką na etacie w tutejszej filii konsorcjum prasowego Collinsa.

Spotkali się przed osiemnastu miesiącami, kiedy robiła reportaż o zbieraczach artefaktów, mający ukazać się w całej Konfederacji. Lubił ją, gdyż była niezależna i nie urodziła się w rodzinie milionerów.

— To miłe, że się o mnie troszczysz — powiedział.

— Wcale nie, ale chodzi o to, że my tu cierpimy na brak informacji, a ty zamierzasz rozbijać się po kosmosie tym swoim gruchotem. — Odwróciła się do Meyera. — Uwierzysz, że on nie chce mi dać namiarów na ten zamek, który znalazł?

— Jaki zamek? — zdziwił się zapytany.

— Znalazł w nim moduły elektroniczne Laymilów.

Na czerstwej twarzy Meyera pojawił się uśmiech.

— Ach, zamek. Nie opowiadałeś mi o tym, Joshua. Spotkałeś w nim rycerzy albo czarodziejów?

— Nie — odparł chłodno kapitan. — To była wielka sześcienna struktura. Nazwałem ją zamkiem ze względu na sprzęt bojowy.

Dostać się do środka to nie lada wyczyn, jeden fałszywy ruch i… — Zmarszczki poorały mu czoło.

Kelly przysunęła się odrobinę bliżej.

— Broń była sprawna? — Meyer dobrze się bawił.

— Nie.

— No to czemu mówisz, że tak tam niebezpiecznie?

— Niektóre systemy ciągle były zasilane z naładowanych ogniw.

Weźcie pod uwagę rozpad cząsteczkowy, któremu uległy w Pierścieniu. Jedno nierozważne trącenie i mamy krótkie spięcie. A potem piękną reakcję łańcuchową.

— Moduły elektroniczne i jeszcze działające ogniwa. Naprawdę, Joshua, niesamowite znalezisko.

Joshua spojrzał na niego posępnie.

— A on nie chce mi zdradzić, gdzie to jest — żaliła się Kelly.

— To przecież oczywiste, że jeśli tak duża rzecz przetrwała katastrofę, to może stanowić klucz do rozwiązania zagadki Laymilów. Puszczenie czegoś takiego w sensywizji ustawiłoby mnie na całe życie. Urzędowałabym w biurze u Collinsa. Cholera, miałabym własne biuro.

— Mogę ci sprzedać informację — rzekł Joshua. — Wszystko mam tu zapisane. — Postukał się po głowie. — Mój neuronowy nanosystem potrafi określić parametry orbitalne zamku z dokładnością do jednego metra. Mogę zlokalizować go dla ciebie w każdej chwili w ciągu najbliższych dziesięciu lat.

— Ile sobie liczysz? — zapytał Meyer.

— Dziesięć milionów fuzjodolarów.

— Dzięki, ja pasuję.

— I nie gryzie cię to, że wstrzymujesz postęp? — indagowała Kelly.

— Nie. Poza tym co się stanie, jeśli odpowiedź nie przypadnie nam zbytnio do gustu?

— Otóż to. — Meyer uniósł kieliszek.

— Ależ, Joshua! Ludzie mają prawo poznać prawdę. I nie trzeba za nich podejmować decyzji, tacy jak ty nie muszą ich bronić przed faktami. Tajemnice rodzą poczucie niepewności.

Joshua wywrócił oczy.

— Jezu. Wydaje ci się, że Bóg dal prawo reporterom wtykać nosy w nie swoje sprawy?

Kelly przytknęła Joshui kieliszek do ust, zachęcając go do picia szampana.

— Nie inaczej.

— Pewnego dnia dostaniesz za swoje, zobaczysz. Ale prędzej czy później i tak wyjdzie na jaw, co spotkało Laymilów. Tranąuillity ściągnęło tu liczną rzeszę naukowców, tylko patrzeć rezultatów.