„Lady Makbet” zawierała w sobie cztery oddzielne moduły mieszkalne, dwunastometrowe kule zgrupowane w piramidalnym kształcie w samym sercu statku. A skoro wydatek na ich wyposażenie stanowił znikomy procent ogólnych kosztów pojazdu kosmicznego, zostały świetnie urządzone.
Każdy z modułów B, C i D — kul umieszczonych niżej — podzielony był czterema pokładami, z czego dwa środkowe miały identyczny rozkład kabin, sal rekreacyjnych, kuchni i łazienek.
Na pozostałych pokładach rozplanowano różnorakie pomieszczenia magazynowe, składy narzędziowe, warsztaty konserwacyjne i komory śluzowe hangarów mieszczących kosmolot i wielofunkcyjny pojazd serwisowy.
Moduł A przeznaczono na mostek kapitański, który zajmował połowę drugiego od góry pokładu, a zawierał konsole i fotele amortyzacyjne wszystkich sześciu członków załogi. Neuronowe nanosystemy mogły się porozumiewać z komputerem pokładowym z dowolnego miejsca na statku, pełnił on zatem w większej mierze funkcję centrum dowodzenia aniżeli tradycyjnego mostka nawigacyjnego.
Ekrany konsol i projektory AV wspomagały tutaj datawizyjne informacje wykresami działania poszczególnych układów.
Licencja pozwalała „Lady Makbet” na przewóz trzydziestu pasażerów w kabinach mieszkalnych albo też — gdyby usunąć prycze i zamontować na ich miejsce kapsuły zerowe — siedemdziesięciu ludzi w stanie uśpienia. A ponieważ statkiem obecnie podróżował jedynie Joshua wraz z załogą, nie można było narzekać na brak miejsca. Joshua mieszkał w największej kabinie, która zajmowała ćwierć pokładu mostkowego. Taki a nie inny jej wystrój zaprojektował jeszcze Marcus Calvert, a on postanowił go zachować. Krzesła pochodziły z jakiegoś luksusowego statku pasażerskiego, wycofanego ze służby przed z górą półwieczem; dwuczęściowe rzeźby z czarnej pianki przypominały po złożeniu muszle gigantycznych małży. Półki dźwigały zabezpieczone przed skutkami przyspieszeń oprawne w skórę tomiska ze starożytnymi mapami gwiezdnych szlaków. Przezroczysta bańka osłaniała komputer nawigacyjny z modułu załogowego statku „Apollo” (wątpliwej autentyczności). Najważniejszym jednak sprzętem, z punktu widzenia Joshuy, była klatka do uprawiania seksu w warunkach nieważkości: kulista siatka powleczonych gumą prętów, którą rozkładało się pod sufitem. Wewnątrz człowiek mógł dokazywać do woli bez lęku, że uderzy się o pokład czy o jakiś twardy i ostry mebel. Joshua zamierzał ją wypróbować na wszystkie sposoby z Sarą Mitcham, dwudziestoczteroletnią specjalistką od systemów pokładowych przyjętą zamiast Thakrara.
Wszyscy leżeli na fotelach z pozapinanymi pasami, kiedy Joshua podnosił „Lady Makbet” z platformy doku 0-330. A czynił to z naturalną łatwością, niczym poczwarka wysuwająca po raz pierwszy skrzydła do słońca; miał świadomość, że tę swobodę zawdzięcza głównie swoim zmodyfikowanym łańcuchom DNA.
W jego myśli wkradały się wektory lotu wysyłane z centrum kontroli ruchu na kosmodromie, gdy jonowe silniki sterujące popychały niespiesznie statek. Wygasił je poza krawędzią ogromnego dysku konstrukcji kratowych, włączając najpierw zapasowy silnik odrzutowy, a potem pozostałe dwa główne silniki termojądrowe. Siła ciężkości wzrosła bardzo szybko, kiedy opuszczali pole grawitacyjne Mirczuska, kierując się w stronę zielonego sierpa oddalonej o siedemset kilometrów Falsii.
Lot dziewiczy trwał piętnaście godzin. Programy testowe sprawdzały działanie wszystkich systemów. Z silników termojądrowych wyciskano krótkotrwałe przyspieszenia 7 g, prześwietlając plazmę w poszukiwaniu śladów ewentualnych zaburzeń. Badano wydajność układów regulacji składu powietrza w każdym module mieszkalnym, jak również układy sterownicze, czujniki, stabilizatory ruchu cieczy w zbiornikach paliwowych, izolację termiczną, obwody zasilania, generatory… milion tych elementów, z których składa się statek kosmiczny.
Joshua unieruchomił „Lady Makbet” na orbicie dwieście kilometrów nad jałową, usianą kraterami powierzchnią księżyca, aby załoga mogła odpocząć przez półtorej godziny. Kiedy ostatecznie formalny raport potwierdził, że ogólna sprawność eksploatacyjna statku spełnia wymogi Komisji Astronautycznej, włączył silniki termojądrowe i ruszył z powrotem w stronę zamazanej, ochrowo — żółtej tarczy gazowego olbrzyma.
Jednostki adamistów ustępowały jastrzębiom nie tylko pod względem zdolności manewrowej, ale też sposobu wykonywania nadświetlnych skoków translacyjnych. Statek technobiotyczny potrafił tak wymodelować tunel czasoprzestrzenny, aby terminal otworzył się w punkcie o wymaganych współrzędnych bez względu na początkową pozycję na orbicie czy wektor przyspieszenia, gdy tymczasem jednostki w rodzaju „Lady Makbet” dokonywały przemieszczeń wyłącznie wzdłuż linii lotu, bez możliwości najmniejszego dryfu. Przez to ograniczenie kapitanowie tracili dużo czasu pomiędzy skokami, ponieważ za każdym razem musieli ustawić statek dokładnie na wybraną gwiazdę. W przestrzeni międzygwiezdnej nie sprawiało to aż takich trudności, wystarczyło wziąć poprawkę na naturalny błąd, ale początkowy skok z układu słonecznego musiał być na tyle precyzyjny, na ile to było w ludzkiej mocy, ażeby odchyłki współrzędnych wynurzenia nie zaczęły wymykać się spod kontroli. Gdyby statek kosmiczny wystartował z asteroidy oddalającej się od portu docelowego, dowódca mógłby korygować kurs przez wiele dni, ponosząc olbrzymie koszty zużycia paliwa, korzystano więc zwykle z najbliższej osiągalnej planety: raz podczas każdego jej okrążenia nadarzała się sposobność wykonania skoku w kierunku określonej gwiazdy w galaktyce.
„Lady Makbet” weszła na orbitę kołową sto osiemdziesiąt pięć tysięcy kilometrów od Mirczuska, zachowując dziesięciotysięczny margines bezpieczeństwa. Zakłócenia grawitacyjne nie pozwalały statkom adamistów na skoki translacyjne, gdy odległość od gazowego olbrzyma wynosiła mniej niż sto siedemdziesiąt pięć tysięcy kilometrów.
W umyśle Joshui komputer nawigacyjny wyświetlił datawizyjnie linie wektorów. Kapitan zobaczył pod sobą rozległe, skłębione zwały pasm burzowych i skradającą się ku niemu czarną krawędź terminatora. Trajektoria lotu „Lady Makbet” przedstawiała się jako tuba złożona z zielonych neonowych pierścieni, zlewających się w dali w jednolitą nić, która zakręcała poza nocną stronę Mirczuska. Zielone pierścienie przemykały wokół kadłuba statku z zawrotną prędkością.
Rosenheim ukazał się nad gazowym olbrzymem w postaci nikłego białego światełka, ujętego w czerwone nawiasy.
— Generatory w gotowości — zameldował Melvin Ducharme.
— Dahybi? — spytał Joshua.
— Obwody modelowania stabilne — odparł spokojnie Dahybi Yadew, ich oficer węzłowy.
— W porządku, pełna gotowość do skoku. — Gdy dał polecenie ładowania węzłów, cała moc wyjściowa generatorów zasiliła obwody modelowania. Rosenheim wznosił się wyżej i wyżej nad powierzchnię gazowego olbrzyma, „Lady Makbet” pędziła po swej orbicie.
Jezu, nareszcie skok.
Nanosystemowy program monitorujący procesy fizjologiczne organizmu donosił, że jego tętno osiągnęło sto uderzeń na minutę i rosło. W tej decydującej chwili zdarzały się przypadki paniki u ludzi ogarniętych myślą o rozstrojonych punktach energii. A wystarczyła jedna usterka, jeden wadliwy program nadzorczy.
Nie ze mną te numery! Nie z tym statkiem.
Polecił datawizyjnie komputerowi złożyć panele termozrzutu i zespoły czujników.
— Węzły naładowane — oznajmił Dahybi Yadew. — Maleństwo należy do ciebie.
Uśmiechnął się szeroko. Zawsze należało.
Mrugnęły jonowe silniki korekcyjne, poprawiając trajektorię lotu.