Ione włożyła na tę okazję prostą, szmaragdowozieloną sukienkę z długimi rękawami. Jej krótkie, złociste włosy połyskiwały w jasnym świetle.
Wyglądała tak samo jak na tych wszystkich nagraniach AV, które przejrzał. Była śliczna.
— Proszę usiąść, kapitanie Khanna — rzekła z uśmiechem.
— Na pewno nie jest ci zbyt wygodnie na stojąco.
— Dziękuję pani. — Po jego stronie biurka stały dwa krzesła z wysokimi oparciami. Usiadł sztywno na jednym z nich.
— Rozumiem, że przybywasz ze sztabu głównego Pierwszej Floty na Avon tylko po to, żeby się ze mną zobaczyć?
— Tak, proszę pani.
— Jastrzębiem?
— Tak, proszę pani.
— Ze względu na cokolwiek niezwykłą naturę tego świata nie mamy tu korpusu dyplomatycznego ani służb cywilnych — powiedziała swobodnym tonem. Delikatną rączką potoczyła po sali audiencyjnej. — Wszystkie funkcje administracyjne spełnia bez zarzutu osobowość habitatu. Jednakże na Avon Lordowie Ruin korzystają z usług firmy prawniczej, która reprezentuje interesy Tranquillity na forum Zgromadzenia Ogólnego Konfederacji. Jeśli wyniknie jakaś pilna sprawa, zawsze się możesz z nimi skonsultować. Spotkałam się z zarządem i całkowicie mu ufam.
— Tak, proszę pani.
— Daj spokój, Maynard. Skończ wreszcie z tym „proszę pani”. To nieoficjalne spotkanie i nie chcę się czuć jak opiekunka niedorosłych arystokratów w klubie dziennym.
— Zgoda, Ione.
Uśmiechnęła się promiennie. Efekt był piorunujący. Zachwyciły go jej oczy w niespotykanym odcieniu błękitu.
— Od razu lepiej — powiedziała. — O czym chciałbyś ze mną porozmawiać?
— O doktor Mzu.
— Aha.
— Znasz to imię?
— Imię i większość związanych z nim okoliczności.
— Admirał Aleksandrovich wolał nie poruszać tej sprawy z twoimi przedstawicielami na Avon. Wychodzi z założenia, że im mniej ludzi będzie orientować się w sytuacji, tym lepiej.
Uśmiechała się ironicznie.
— Mniej ludzi? Posłuchaj, Maynard: osiem agencji wywiadowczych prowadzi działalność w Tranquillity i każda z nich sprawuje tajny nadzór nad nieszczęsną doktor Mzu. Czasem boję się, że popadną w bezmyślną rutynę. Nawet Agencja Bezpieczeństwa Zagranicznego z Kulu założyła tu swoje biuro. Przypuszczam, że to obraża królewską dumę mojego kuzyna Alastaira.
— Moim zdaniem, admirał miał na myśli ludzi spoza kręgów wysokich urzędników rządowych.
— No tak, oczywiście. Ludzi, którzy szybko znaleźliby wyjście z tej przykrej sytuacji.
Maynard Khanna wzdrygnął się w duchu, słysząc szyderstwo w jej głosie.
— Biorąc pod uwagę, że doktor Mzu kontaktuje się z dowódcami statków kosmicznych, a sankcje nałożone na Omutę niebawem wygasną, admirał będzie ci bardzo wdzięczny, jeżeli poinformujesz nas o swych zamiarach wobec doktor Mzu — rzekł formalnym tonem.
— Nagrasz to dla admirała?
— Tak, w pełnej sensywizji.
Ione patrzyła mu głęboko w oczy, mówiąc niezwykle wyraźnie i starannie:
— Mój ojciec obiecał poprzednikowi admirała Aleksandremcha, że doktor Alkad Mzu nigdy nie dostanie pozwolenia na opuszczenie Tranquillity, a ja tę obietnicę podtrzymuję. Nie pozwolę jej stąd odlecieć i zareaguję natychmiast, jeśli zechce sprzedać bądź odstąpić komukolwiek posiadane informacje, nawet Flocie Konfederacji. Po śmierci zostanie poddana kremacji, co zniszczy doszczętnie jej neuronowy nanosystem. I niech Bóg sprawi, żeby uwolniło nas to od groźby.
— Dziękuję.
Ione trochę się odprężyła.
— Kiedy przybyła tu przed dwudziestu sześciu laty, mnie jeszcze nie było w egzołonie. Powiedz mi, bo jestem bardzo ciekawa, czy wywiad Floty odkrył, jak zdołała przetrwać zniszczenie Garissy?
— Na pewno nie było jej wtedy na planecie. Ewakuację organizowały Siły Powietrzne Konfederacji, jej imię musiałoby figurować na którejś z list pasażerów. Nadaremnie pytaliśmy w osiedlach asteroidalnych. Narzuca się tylko jedno logiczne wyjaśnienie: kiedy Omutanie bombardowali Garissę, doktor Mzu uczestniczyła w jakiejś tajnej pozasystemowej misji wojskowej.
— Nadzorowała „Alchemika”?
— Kto wie? Urządzenie nie zostało użyte, to nie ulega wątpliwości. Albo nie zadziałało, albo zostali przechwyceni. Sztab generalny skłania się ku temu drugiemu wytłumaczeniu.
— Jeśli ona przetrwała, „Alchemik” również musiał przetrwać.
— O ile go w ogóle skonstruowano.
Uniosła brwi.
— Myślałam, że skoro upłynęło tyle czasu, uznaliście to za pewnik.
— Otóż to, upłynęło tyle czasu, że powinniśmy już usłyszeć o nim coś więcej niż tylko pogłoski. Bo jeśli istnieje, to dlaczego rozbitkowie z Garissy nie próbowali wykorzystać go przeciwko Omucie?
— Oby zawsze kończyło się na pogłoskach, gdy chodzi o machiny końca świata.
— Oby.
— Wiesz, czasami ją obserwuję, kiedy pracuje w wydziale fizyki instytutu badawczego. Jest dobrym fachowcem, koledzy ją szanują. Ale jeśli chodzi o zdolności umysłowe, to niczym specjalnym się nie wyróżnia.
— Czasem wystarczy jedno wspaniałe olśnienie.
— Rzeczywiście. To sprytne z jej strony, że się tutaj schroniła.
W jedynym miejscu, gdzie może się czuć całkowicie bezpieczna, a zarazem w jedynym mininarodzie, który, o czym wszyscy wiedzą, nie stanowi militarnego zagrożenia dla innych członków Konfederacji.
— Czy to oznacza, że nie będziesz się sprzeciwiać, jeśli pozostawimy tu nasz zespół obserwacyjny?
— Owszem, tylko nie nadużywajcie mojej pobłażliwości. Pocieszcie się jednak, bo prawdopodobnie doktor Mzu korzysta z dobrodziejstw niewielu genetycznych modyfikacji, a możliwe, że z żadnych. Pożyje jeszcze trzydzieści, najwyżej czterdzieści lat.
Później będzie po wszystkim.
— Doskonale. — Pochylił się kilka milimetrów do przodu, wykrzywiając wargi w delikatnym uśmieszku. — Ale to nie wszystko.
Ione otworzyła szerzej oczy z niewinnym zaciekawieniem.
— Tak?
— Joshua Calvert, kapitan niezależnego statku handlowego, wymienił twoje imię w odniesieniu do jednego z naszych agentów.
Skierowała wzrok na sufit, jakby z największym wysiłkiem usiłowała coś sobie przypomnieć.
— A tak, Joshua. Pamiętam go, spowodował tu wielkie poruszenie na początku roku. Znalazł w Pierścieniu Ruin cenny moduł elektroniczny Laymilów. Poznałam go na przyjęciu, to miły młody człowiek.
— Owszem — przytaknął Maynard Khanna z wahaniem. — A więc nie ostrzegałaś go, że Erick Thakrar jest jednym z naszych najtajniejszych agentów?
— Imię Ericka Thakrara nie przeszło nigdy przez moje usta.
Nawiasem mówiąc, Thakrar wystarał się właśnie o miejsce wśród załogi kapitana Andre Duchampa na statku „Villeneuve’s Revenge”, jednostce adamistów wyposażonej w napęd na antymaterię.
Komandor Olsen Neale niewątpliwie potwierdzi tę informację.
Erick Thakrar nie został zdekonspirowany. Mogę cię zapewnić, że Andre Duchamp niczego nie podejrzewa.
— Cóż, to dla nas wielka ulga, admirał się ucieszy.
— Miło mi to słyszeć. I nie przejmuj się, proszę, Joshuą Calvertem. Jestem przekonana, że nie zrobi niczego, co jest niezgodne z prawem, to naprawdę przykładny obywatel.
— „Lady Makbet” przygotowuje się do skoku w głąb układu — przestrzegł załogę „Oenone”. Znajdowali się w odległości dwóch tygodni świetlnych od gwiazdy Puerto de Santa Maria; w jej nikłym blasku na okrytym pianką kadłubie jastrzębia kładły się prawie niewidoczne cienie. „Nephele” dryfował tylko osiemset kilometrów nad górnym pokładem, a mimo to nie dostrzegały go optyczne sensory okrętu.