— Dałbyś już spokój, synku — odezwał się Ruben zmęczonym głosem. — Nie psuj wrażenia. Tak dobrze ci szło.
— Jestem tylko zwykłym obywatelem, dlatego bez sprzeciwu poddam się procedurze.
— Zwykłym obywatelem, który posiada statek z napędem na antymaterię — burknęła Syrinx z przekąsem.
Joshua wbił wzrok w przód jej bladoniebieskiego kombinezonu.
— Nie ja go projektowałem. Tak po prostu został zbudowany.
Ściślej mówiąc, zbudowany został w Ferring Astronautics w ziemskim Halo 0’Neilla. A zdaje mi się, że Ziemia jest największym sojusznikiem edenistów w Konfederacji. W każdym razie tak mówią moje dydaktyczne kursy historii.
— Mamy wspólny pogląd na świat — odparła Syrinx z niechęcią; cokolwiek innego zabrzmiałoby jak przyznanie się do winy.
— Nie mogłeś wymontować tego napędu? — zapytał Ruben.
Stosownie do sytuacji, Joshua natychmiast przybrał zafrasowaną minę.
— Ba, gdybym tylko mógł sobie na to pozwolić. Nie macie pojęcia, jak poważnych uszkodzeń doznał statek, gdy mój ojciec ratował edenistów przed piratami. Naprawa pochłonęła wszystkie moje oszczędności.
— Jakich edenistów? — wypsnęło się Cacusowi.
— Ty idioto — oburzyli się na niego Ruben i Syrinx. Inżynier odpowiedzialny za moduły mieszkalne bezradnie rozłożył ręce.
— Zorganizowano kiedyś konwój ratunkowy do Anglade — zaczął opowieść Joshua. — Przed laty wybuchła tam epidemia jakiejś choroby bakteryjnej. Mój ojciec, ma się rozumieć, przyłączył się do akcji, bo czymże są interesy handlowe w porównaniu z ratowaniem ludzkiego życia? Zabierali na planetę sprzęt do wytwarzania bakteriofagów, żeby na miejscu wyprodukować antidotum. Zły los sprawił, że zaatakowały ich czarne jastrzębie w celu przejęcia ładunku, gdyż tego rodzaju sprzęt jest bardzo drogi. Jezu, niektórzy ludzie są jak zwierzęta. Wywiązała się walka i jeden z jastrzębi eskortowych został ranny. Czarne jastrzębie szykowały się do zadania decydującego ciosu, lecz ojciec czekał, aż załoga opuści uszkodzony statek. Skoczył, mimo że objęło go już swym zasięgiem pole dystorsyjne wrogów. To była ich jedyna szansa.
Poczciwa „Lady Makbet” doznała wielu zniszczeń, lecz dzięki niej uszli z życiem. — Joshua zamknął oczy, jakby wspominał stary ból. — Ojciec rzadko o tym mówił.
— Czy on nie buja? — spytał Ruben.
— Rzeczywiście mieli na Anglade jakąś epidemię? — chciała wiedzieć Tulą.
— Tak — odparł „Oenone”. — Dwadzieścia trzy lata temu.
Chociaż nie ma żadnych wzmianek o napaści na konwój ratunkowy.
— Zaskakujesz mnie — rzekła Syrinx.
— Ten kapitan wydaje się przyzwoitym człowiekiem — stwierdził „Oenone”. — I widać, że wpadłaś mu w oko.
— Prędzej bym wstąpiła do klasztoru adamistów. A zresztą, pozostaw analizy psychologiczne ludziom, zgoda?
Nastąpiła pełna wyrzutu cisza w jej myślach.
— W porządku, ale to już przeszłość — powiedziała Syrinx z lekkim zakłopotaniem. — Natomiast pański problem odnosi się do dnia dzisiejszego.
— Syrinx? — odezwał się Oxley wyważonym, ostrzegawczym tonem.
— Tak?
— Na razie otworzyliśmy dwa zasobniki. Oba zawierają cewki do tokamaków wyszczególnione w manifeście. Ani śladu technologii utrzymania antymaterii.
— Co takiego? Oni nie mogą wieźć cewek do tokamaków.
Oczami Oxleya rozejrzała się po ciasnej kabinie pojazdu serwisowego. Na kilku ekranach dominowały zawiłe, wielobarwne wykresy. Przy pilocie w oplotach pasów siedziała Eileen Carouch, oficer łącznościowy, obserwując ekrany z zatroskaną miną. Poza szybą Syrinx widziała jeden z zasobników z ładowni „Lady Makbet” w objęciach mechanicznych ramion o dużym udźwigu. Z odemkniętego zasobnika podobne do szczęk łapy manipulatora wydobywały cewki do tokamaków.
Eileen Carouch odwróciła się twarzą do Oxleya.
— Nie wygląda to dobrze. Zgodnie z naszymi informacjami, te właśnie zasobniki powinny zawierać cewki do komór utrzymania antymaterii.
— Wykiwali nas — utrzymywał Ruben.
— Przestaniesz wreszcie to powtarzać? — zirytowała się Syrinx.
— Co dalej? — spytał Oxley.
— Sprawdźcie każdy zasobnik, w którym mogą być przemycane cewki.
— Już się robi.
— Wszystko w porządku? — zapytał Joshua.
Syrinx otworzyła oczy i przywołała na usta zabójczo słodki uśmiech.
— Jak najbardziej, dziękuję.
Eileen Carouch i Oxley otworzyli wszystkie osiemnaście zasobników, które miały rzekomo zawierać nielegalne cewki. W każdym z nich znaleźli starannie zapakowane cewki do tokamaków.
Syrinx poleciła im otworzyć jeszcze pięć losowo wybranych zasobników. Zawierały cewki do tokamaków.
Poddała się. Ruben miał rację, zostali wykiwani.
Tej nocy, gdy leżała na koi, sen nie przychodził, ale przynajmniej zmęczenie ciała spowodowane dziesięcioma dniami morderczej pracy niemal ją opuściło. Obok spał Ruben. Po służbie nie mieli ochoty na seks, była w zbyt ponurym nastroju. Na dodatek Ruben przyjmował porażkę z obojętnością, która ją drażniła.
— Kiedy popełniliśmy błąd? — zapytała jastrzębia. — Przez cały czas obserwowałeś pilnie tego starego gruchota. Nieomylnie za nim podążałeś. Bałam się czasem, czy „Nephele” za nami nadąży. Jego orientacja przestrzenna nie umywa się do twojej.
— Może agenci w Idrii stracili z oczu cewki?
— Byli stuprocentowo pewni, że trafiły do ładowni „Lady Makbet”. Jeden taki zasobnik Calvert mógł ukryć w którymś z licznych pomieszczeń na statku. Ale nie osiemnaście.
— Musiało dojść do podmiany.
— Ale jak?
— Nie wiem. Przykro mi.
— Słuchaj, to nie twoja wina. Wykonałeś wszystko, o co cię poproszono, chociaż byłeś pokryty pianką.
— Nie znoszę tego świństwa.
— Wiem. Ale cóż, przed nami jeszcze tylko dwa miesiące służby. Potem znowu będziemy cywilami.
— I dobrze!
Syrinx uśmiechnęła się w skąpo oświetlonej kabinie.
— A myślałam, że podoba ci się służba wojskowa.
— Podoba.
— Ale?
— Czuję się samotny na tych wszystkich patrolach. Podczas rejsów handlowych zaczniemy spotykać inne jastrzębie i habitaty. Będzie weselej.
— Pewnie masz rację. Tylko że wolałabym zakończyć służbę z klasą.
— Czyżby Joshua Calvert tak ci dopiekł?
— Przecież się z nas naśmiewał!
— A mnie się wydał sympatyczny. Młody i beztroski, przemierza pustkę wszechświata. Bardzo romantyczne.
— Daj spokój! Nie będzie jej długo przemierzał. Nie z takim usposobieniem. Wkrótce popełni jakiś błąd, ta jego arogancja go zgubi. Żałuję tylko, że nie będzie nas przy tym. — Otoczyła ramieniem Rubena, aby wiedział po przebudzeniu, że nie na niego się gniewała. Zaraz jednak po zamknięciu oczu towarzyszącą jej zwykle przy zasypianiu panoramę gwiazd wyparł łobuzerski uśmiech na kościstej twarzy.
13
Nazywał się Carter McBride i miał dziesięć lat. Był jedynakiem, dumą rodziców, Dimitriego i Victorii, którzy go rozpieszczali, na ile było to możliwe w takich warunkach. Podobnie jak większość młodzieży w Aberdale, uwielbiał dżunglę i rzekę; Lalonde wydawało mu się światem bez porównania weselszym od posępnych grot z suchego betonu, stali i kompozytu w ziemskich arkologiach. Tutaj na każdym kroku trafiały się okazje do zabawy.
W kącie należącego do ojca pola posiadał własny ogródek, gdzie rozkrzewiły się poddane genetycznym zabiegom truskawki, których wielkie, szkarłatne owoce nie gniły na deszczu i wilgoci.