Выбрать главу

— Mam tu jakieś problemy ze sprzętem, kilka awarii — powiedziała Ariadnę. — Siadł blok nadawczo-odbiorczy i blok inercjalnego naprowadzania.

— Jeśli broń zacznie nawalać, zawracamy — ostrzegł Reza. — Nie wyłączajcie programów diagnostycznych.

Przeszli przez pola, aż znaleźli się na trawniku. Przed nimi kobieta w długiej niebieskiej sukience w białe grochy popychała wysoki wózek z białym parasolem, czarny i błyszczący na ogromnych wąskich kołach z chromowanymi szprychami. Do czegokolwiek to służyło, było niesamowicie prymitywne. Reza zapisał wizualizacją pikselową w neuronowym nanosystemie i polecił programom porównawczym poszukać informacji w encyklopedii. Po trzech sekundach program dał odpowiedź: stylowy wózek dziecięcy, używany w Europie i Ameryce Północnej w latach 1910-1950.

Reza podszedł do kobiety, która nuciła cichą melodię. Jej pociągła twarz z grubą warstwą makijażu przypominała maskę klauna.

Ciemnobrązowe włosy, zebrane pieczołowicie w kok, opięte były jakąś siateczką. Uśmiechnęła się promiennie do zwiadowców, jakby ich sprzęt, broń i mocarne ciała nie wywarły na niej najmniejszego wrażenia.

Ów naiwny uśmiech omal nie wyprowadził z równowagi Rezy, który i tak już ledwo panował nad nerwami. Albo kobieta była psychicznie chora, albo czekała na nich w wiosce jakaś przemyślna pułapka. Uruchomił wysokoczułe sensory krótkiego zasięgu i sprawdził nieznajomą w widmie magnetycznym i elektromagnetycznym, po czym uwzględnił odczyty przyrządów w protokole kierowania ogniem. Niechby tylko zachowała się podejrzanie (uruchomiła implant lub zainicjowała transmisję datawizyjną), a karabin zatrzaśnięty w jego przedramieniu posłałby w jej stronę pięć energetycznych pocisków wybuchowych. Pozostałe czujniki przełączył w tryb automatycznego śledzenia celu, umożliwiając nanosystemowi rejestrowanie poczynań osadników, którzy wałęsali się między domami. Musiał użyć aż czterech czujników awaryjnych, gdyż kilka przyrządów odmówiło posłuszeństwa. Średnia rozdzielczość optyczna była dużo niższa od tej, do jakiej był przyzwyczajony.

— Co tu się u was wyrabia, do jasnej cholery? — zapytał.

— Odzyskałam moje maleństwo — odparła śpiewnym tonem.

— Czyż nie jest słodkie?

— Zadałem pytanie, na które masz mi udzielić odpowiedzi.

— Lepiej rób, co ci każe — wtrąciła Kelly pośpiesznie. — Dla własnego dobra.

Kobieta odwróciła ku niej głowę.

— Bez obaw, moja droga. Nie zrobicie mi krzywdy. Nie jesteście w stanie nic zdziałać. Chcesz popatrzeć na moje dziecko? A już mi się zdawało, że je utraciłam. Tyle ich wtedy odeszło. Straszne.

Tak wiele martwych dzieci. Położne nie pozwalały mi na nie patrzeć, ale mnie się i tak udawało. Wszystkie były takie śliczne, te moje dzieci. Ech, wiodłam złe życie. — Pochyliła się nad wózkiem, z którego wyciągnęła dzidziusia szamoczącego się w białym koronkowym ubranku. Maleństwo zakwiliło, kiedy je uniosła.

— Skąd pochodzisz? — spytał Reza. — Jesteś programem sekwestracyjnym?

— Odzyskałam życie i odzyskałam dziecko. To wszystko.

Ariadnę postąpiła krok do przodu.

— Chciałabym pobrać próbki materiałów, z których zbudowali domy.

— Zgoda. Sewell, idź z nią.

Oboje minęli kobietę i ruszyli w stronę najbliższego domostwa: pobielonej hiszpańskiej hacjendy.

Malec zagulgotał przeciągle z błogim uśmiechem, kopiąc nóżkami pod kocykiem.

— Jakież ono pocieszne — stwierdziła kobieta. Pogłaskała dziecko palcem po policzku.

— Pytam raz jeszcze: kim jesteś?

— Jestem sobą. Kim niby miałabym być?

— A to? — Reza wskazał na chmurę.

— Myśmy to stworzyli, nasza wola.

— Wy? To znaczy kto?

— Ci, którzy powrócili.

— Skąd?

Przycisnęła dziecko do piersi i ukołysała je, nie podnosząc wzroku.

— Z piekła.

— Albo kłamie, albo zwariowała — skonstatował Reza.

— Po prostu została zasekwestrowana — stwierdziła Kelly. — Nic z niej nie wyciągniesz.

— Tacyście pewni siebie, tacy głupi — odezwała się kobieta.

Uśmiechnęła się drwiąco do Kelly, tuląc dziecko. — Pewnie nawet nie wiecie, że wasze statki kosmiczne walczą między sobą.

Nanosystemowy program monitorujący otoczenie w paśmie optycznym ostrzegł Rezę, że z domów wychodzą nowi ludzie.

— A co ty możesz o tym wiedzieć? — spytał Reza.

— Wiem to, co czują. Ból i zimny ogień. Dusze łkające w zaświatach.

— Może byśmy sprawdzili? — poprosiła Kelly, zaniepokojona.

— Nie tutaj.

Kobieta parsknęła śmiechem, takim nerwowym chichotem.

— Bez sprawdzania ci powiem, moja droga, że nie zostało ich wiele. Już o nich nie usłyszysz. Niebawem zabierzemy stąd tę planetę. Tam, gdzie będzie bezpiecznie, gdzie wasze statki nigdy nas nie odnajdą. Stworzymy sobie raj. I nigdy już nie rozstanę się z moim dzieckiem.

Reza obserwował ją z jakimś złowieszczym przeczuciem.

— No tak, jesteś jedną z nich — powiedział ze spokojem. Żółta ramka celownika zatrzymała się na jej tułowiu. — Co tu się dzieje?

— Nie po to przybywamy, żeby odejść. Wkrótce cały ten świat przestanie być widoczny z nieba. I… niebo go nie zobaczy. Przed nami wieczne życie w pokoju.

— Jeszcze powiększycie tę czerwoną chmurę?

Kobieta wolno odchyliła głowę i długo patrzyła w górę. Otworzyła usta, jakby coś ją zdumiało.

— Nie widzę żadnej chmury. — Buchnęła rechotliwym śmiechem.

Tymczasem Ariadnę zbliżyła się do hacjendy. Pochyliła się i zadrapała ścianę jakimś narzędziem. Tuż za nią stał Sewelclass="underline" długie lufy karabinów magnetycznych zatkniętych do niższych gniazd łokciowych obracały się automatycznie z boku na bok według ustalonego programu.

— Ariadnę! — huknął Reza. — Zostaw to, wracamy!

Kobieta z wózkiem nagle spoważniała.

— Nawet o tym nie marzcie. — Upuściła dziecko.

Czujniki Rezy pracujące w podczerwieni pierwsze wychwyciły zmianę. Na ciele kobiety powstała fala gorąca — opływała je niczym ciekła powłoka, gęstniejąc i rozgrzewając się na uniesionych rękach. Gdy wokół dłoni zapaliło się białe światło, karabin magnetyczny zamocowany w lewym przedramieniu Rezy wystrzelił pięć energetycznych pocisków wybuchowych. Właściwie to sam ich impet powinien rozerwać na strzępy ciało kobiety, ale ponieważ pociski detonowały, trzy ostatnie trafiły już w pustkę.

Pancerz ochronny Kelly stwardniał pod wpływem fali podmuchowej. Wrzasnęła, kiedy deszcz pienistej krwi opryskał przód zesztywniałej tkaniny.

— Sewell, czyść teren! — krzyknął Reza.

Bliźniacze karabiny magnetyczne dużego kalibru, którymi posługiwał się potężnie zbudowany najemnik, bluznęły ogniem, sypiąc gradem pocisków wybuchowych. Szmaragdowozielone wiązki laserów mrugały w stroboskopowym tańcu, kiedy Reza i Ariadnę omiatali polanę, wyszukując cele dla swej lżejszej broni.

Kelly, gdy odblokował się jej pancerz, upadła na kolana kilka centymetrów od dziecka. Wyciągnęła odruchowo rękę, aby odsłonić zakrwawioną chustę i sprawdzić, czy maluch jeszcze żyje.

Pod chustą zobaczyła pnączaka. Ksenobiotyczne zwierzątko było zdeformowane: jego lisia główka napuchła i nabrała kulistych kształtów. Łuski, złączone i rozciągnięte, tracąc charakterystyczne mebieskozielone zabarwienie, stawały się bladoróżowe. Przednie łapy zaokrągliły się i pogrubiły; małe ludzkie rączki kołysały się słabowicie w powietrzu. Z bezzębnych ust wydobywały się strwożone piski.