Tym razem jej neuronowy nanosystem nie zdołał poradzić sobie ze skurczami żołądka. Program awaryjny rozpoczął procedurę szybkiego rozhermetyzowama hełmu powłokowego i wizjer się otworzył. Zwymiotowała na równo przystrzyżony trawnik.
Sewell umiał cofać się prawie tak szybko, jak biec naprzód. Pomagał mu w tym program automatycznego utrzymania równowagi: kierował jego krokami, aby nie potknął się o jakąś przeszkodę i wszystkie myśli mógł skupić na wyborze celów.
Pierwsza seria pocisków poszła na domy, które rozpadały się wśród dymu i płomieni. Nawet Sewell, choć zamierzał spowodować jak największe spustoszenia, zdumiony był niszczycielską siłą ognia. Gdy tylko pocisk energetyczny trafiał w budynek, kolory gasły natychmiast do smętnej szarości. Karabiny ostrzeliwały okolicę z wielką dokładnością. Ściany pękały i waliły się w tumanach gęstego pyłu, drewniane słupy wyginały się i jakby kruszyły. W ciągu kilkunastu sekund po domostwach zostały spopielone szczątki. Podmuchy eksplozji przyginały i nadwyrężały stare chałupy, które jednak okazały się dużo mocniejsze od nowych domów. Tylko nieliczne przewróciły się wśród trzasku i jęku łamiącego się drewna. Dachy z gontów robiły salta w powietrzu, nietknięte ściany fruwały, falując niczym olbrzymie płaszczki.
Sewell skoncentrował się teraz na ludziach, czytając współrzędne określone przez program lokalizacji celów. Rury zasilające połączone ze skrzynkami zasobników cicho szumiały, dostarczając karabinom amunicję. Czujniki zwiadowcy namierzyły osiemnaście osób, nim Reza wydał rozkaz. Ścigał je teraz wybuchającymi w powietrzu pociskami odłamkowymi, gdy szukały schronienia w ruinach domów.
Czujniki podczerwieni ukazały mu nagle nieregularny krąg ciepła, który rozbłysnął za zasłoną buchającego dymu. Biały ogień pomknął ku niemu niczym spadająca na ziemię kometa. Wzmacniane mięśnie szarpnęły na bok ciałem. Karabiny magnetyczne nakierowały się automatycznie na cel i ostrzelały pociskami energetycznymi miejsce, gdzie powstała kula światła.
— Wstawaj, suko! — ryknął Reza pod adresem Kelly. — Biegiem do poduszkowca!
Przewróciwszy się na plecy, na tle wzburzonego czerwonego nieba zobaczyła zielone wiązki laserów i białe kule ognia. Strach i wściekłość dodały jej sił: zerwała się na równe nogi. W kręgu wypalonej ziemi, gdzie przedtem stały domy, teraz unosiły się chmury dymu i pyłu. Nad pogorzeliskiem wyrosła potężna wirująca spirala białego światła, z której odrywały się strzępy i pędziły w powietrzu we wszystkich kierunkach. Tam, gdzie trafiały w dżunglę, padały drzewa i wybuchał pożar. Sewell i Ariadnę biegli co tchu w stronę Kelly, strzelając za siebie w gruzowisko.
Dziennikarka przebiegła kilka kroków w stronę lasu i raptem się zatrzymała. Zwinnym ruchem wydobyła z kabury mały pistolet automatyczny. Przełączyła w tryb nadrzędności programy obsługi broni i dwiema kulami przeszyła zniekształcone ciało pnączaka. Potem rzuciła się pędem za Rezą; neuronowy nanosystem wstrzykiwał do jej krwioobiegu potężną dawkę adrenaliny i amfetaminy.
Ariadnę poczuła piekący ból, gdy biały ogień ugodził ją w lewe udo. Nanosystem niezwłocznie wytworzył blokadę analgetyczną.
Programy kompensacyjne wpłynęły na zmysł równowagi, przeniosły większy ciężar ciała na prawą nogę i pobudziły do wzmożonego wysiłku nie uszkodzone mięśnie lewej nogi. Zamknęły się zastawki w żyłach i arteriach miednicy i kolana, zmniejszając krwawienie.
Ariadnę biegła niewiele wolniej. Zrównała się z Kelly akurat w chwili, gdy kula ognia trafiła dziennikarkę w bok klatki piersiowej.
Pancerz Kelly zajarzył się rubinowo na całej powierzchni, próbując rozproszyć energię. Stopił się duży fragment kombinezonu.
Na brzegach dziury płomyki nadal wyżerały materiał, przypiekając odsłoniętą skórę. Kelly potknęła się i upadła na zachwaszczonym polu truskawkowym, rozpaczliwie dusząc rękawicami ogień.
— Nie zatrzymuj się! — krzyknęła Ariadnę.
Jej program lokalizacji celów namierzył kolejną postać, która poruszała się w rzednącej chmurze pyłu. Pistolet impulsowy wetknięty w gniazdo nadgarstkowe posłał w tamtą stronę ładunek energii.
Kelly straciła czucie w całej lewej stronie tułowia, co przejęło ją gwałtownym strachem, którego żadne programy czy substancje chemiczne nie mogły uśmierzyć. Żaden z najemników nie zwolnił biegu. Nikt mi nie pomoże!, przeraziła się.
Poleciła nanosystemowi powstrzymać drżenie mięśni i podniosła się z ziemi. Program medyczny domagał się jej uwagi, lecz ona go zignorowała i popędziła za żołnierzami. Wszechobecne dotąd na polanie światło zgasło, skazując ją znowu na czarnoczerwony krajobraz generowany przez czujniki podczerwieni.
Po ośmiu minutach dopadła do poduszkowca. Po ośmiu minutach szalonego roztrącania pnączy i ślizgania się na błocie, gdy w tym czasie troje najemników siekło dżunglę pociskami, aby ujść pogoni. Po ośmiu minutach unikania białych kul ognia, które szybowały między drzewami ze zwinnością inteligentnych rakiet samosterujących. Po niebie przetaczały się gromy, w ziemię trzaskały potworne pioruny, od których drżał grunt pod nogami. Raz po raz nie wiadomo skąd podrywał się wiatr, miotając nią jak szmacianą lalką. Programy nanosystemowe i implanty wydzielania dokrewnego przejmowały coraz większą kontrolę nad ciałem, gdyż naturalne narządy nie wytrzymywały obciążenia podczas jej desperackiej ucieczki.
Kiedy wybiegła na polankę, jeden z poduszkowców zsuwał się już po skarpie do rzeki usłanej śnieżnymi liliami.
— Wy dranie! — krzyknęła słabnącym głosem.
Kiedy dwadzieścia metrów za nią uderzył piorun, znowu znalazła się na ziemi. Reza siedział już za pulpitem kontrolnym drugiego poduszkowca, przesuwając dłoń nad przełącznikami. Łopatki wirnika zaczęły się obracać, wdmuchując powietrze pod poduszkowiec. Pojazd unosił się powoli.
Obok, po przeciwnych stronach poduszkowca, stali Sewell i Sal Yong. Karabiny magnetyczne pluły ogniem w niewidoczne cele.
Kelly zaczęła się czołgać. Spomiędzy drzew wyskoczyła pierwsza biała kula, zakręcając w stronę poduszkowca. Kolejna błyskawica rozświetliła polankę. Wysokie majopi przechyliło się ze złowróżbnym trzaskiem. Runęło dziesięć metrów za nią, lecz jeden z górnych konarów upadł jej prosto na nogi. Pancerz stwardniał, a zgięte kolana wgniotły się w grząską ziemię.
— Zaczekajcie! — wychrypiała błagalnym tonem. — Niech was szlag trafi! Gnojki! Zaczekajcie!
Poduszka powietrzna była gotowa, spod grubej elastycznej tkaniny wylatywały liście i gałązki. Sewell przeskoczył przez nadburcie.
— Jezu Chryste, nie mogę się ruszyć! Ratunku! — Jej pole widzenia zamknęło się w wąskim tunelu, na którego końcu czekał poduszkowiec. — Ratunku!
Sewell stanął na środku pojazdu i obrócił ku niej lufę jednego z karabinów magnetycznych. Liście i gałęzie pełzły z szelestem po jej nogach niczym węże — czuła, jak owijają się wokół kostek.
I wtedy Sewell strzelił. Eksplozja była tak silna, że Kelly wykonała w powietrzu gimnastyczną gwiazdę. Uderzyła o coś twardego. To coś przesunęło się z chrobotem po jej zesztywniałym kombinezonie. Poduszkowiec! Wpiła się w niego palcami ze zwierzęcą nieustępliwością. Ktoś uniósł ją lekko w powietrze. W tym momencie straciła nad sobą panowanie, zaczęła wierzgać nogami i wymachiwać ramionami.
— Nie! Nie! nie!
— Już dobrze, Kell. Mam cię.
Świat zawirował jej przed oczami, kiedy rosły najemnik rzucił ją bezceremonialnie na podłogę poduszkowca. Zakrztusiła się. Poczuła drżenie w kończynach, ponieważ neuronowy nanosystem usunął obejścia nerwowe. Po chwili zaszlochała. Skurcze mięśni powstające w głębi brzucha przenosiły się aż do przełyku.