Выбрать главу

— Mamy tylko dwa zapasowe. Ja nie śpię na pieniądzach. Tato zawsze skakał z uszkodzonymi węzłami i…

— Przestań — poprosiła Sara. — Chociaż raz przestań, Joshua.

Zajmijmy się teraźniejszością, zgoda?

— Ktoś skoczył poza układ — oznajmił Melvyn. — Satelitarne detektory grawitoniczne zarejestrowały przynajmniej dwie dystorsje, gdyśmy sobie poczynali jak ptak dodo w powietrzu. Chyba nawet otworzył się wlot tunelu czasoprzestrzennego. Trudno coś powiedzieć na pewno, połowa satelitów nie działa.

— Jastrzębie się gdzieś wyniosły — zauważył Dahybi.

— No, dobrze. Warlow, Sara, co z urządzeniami pokładowymi?

— Nawalił generator numer dwa — odparł Warlow. — Już go odłączyłem. Zdrowo oberwał impulsem promieniowania. Całe szczęście, że większą część energii pochłonęła obudowa. Musimy go wymontować w doku. Pewnie ma teraz dłuższy okres półrozpadu niż niejedna epoka geologiczna.

— Nie używałabym też silnika napędowego numer jeden — dodała Sara. — Ma uszkodzone iniektory wiązek jonowych. Poza tym nic poważnego, jakieś drobne przecieki i awarie podzespołów.

Moduły mieszkalne są szczelne, działają wszystkie urządzenia regulujące skład powietrza.

— Oho, następny skoczek! — zawołał Melvyn.

Joshua zmniejszył przyspieszenie do 1 g, odłączając zupełnie uszkodzony napęd, po czym sprawdził odczyty czujników.

— Chryste! Patrzcie, co tam się dzieje.

Lalonde doczekało się własnego pierścienia; bajecznie świetliste pasy strumieni wyrzucanych z silników termonuklearnych splatały się ze sobą, tworząc platynowy naszyjnik o niezwykle zawiłym wzorze. W walce uczestniczyło przeszło pięćset os bojowych, tysiące podpocisków ścigało się zygzakami w przestrzeni. Statki kosmiczne przyspieszały gwałtownie, aby uciec w bezpieczne miejsce. Rozbłyskiwały wybuchy nuklearne.

Czujniki magnetyczne i elektromagnetyczne „Lady Makbet” rejestrowały impulsy, które ledwie mieściły siew skali odczytu. Rzec by można: radiacyjne piekło.

— Otwierają się dwa tunele czasoprzestrzenne — powiedział Melvyn. — Nasi technobiotyczni przyjaciele zmykają gdzie pieprz rośnie.

— Chyba i my tak zrobimy — odparł Joshua. Pewnie po raz pierwszy w życiu Sara miała rację, skonstatował w duchu. Liczyła się teraźniejszość. „Lady Makbet” wzniosła się już na pułap dwóch tysięcy kilometrów nad biegunem. Joshua skorygował kurs, kierując statek bardziej na północ od płaszczyzny ekliptyki, aby oddalić się od konfliktu rozgrywającego się nad strefami równikowymi planety. Jeszcze trzy tysiące kilometrów i wyjdą poza obszar oddziaływania pola grawitacyjnego Lalonde, gdzie będą mogli wykonać manewr skoku. Postanowił jednak oddalić się o dodatkowe pięćset kilometrów; w tej sytuacji nie było sensu żyłować węzłów. Przy zachowaniu dotychczasowego przyspieszenia powinno im to zająć jedynie sto sekund. — Dahybi, jak tam modelowanie energii?

— Przeprogramowanie w toku. Jeszcze dwie minuty. Wiesz, Joshua, że lepiej mnie przy tym nie popędzać.

— Dobra. Im dalej od pola grawitacyjnego, tym lepiej.

— Co z najemnikami? — Ashly odezwał się dość cicho, lecz wszyscy w kabinie wyraźnie usłyszeli jego spokojny głos.

Joshua odwołał mapę dostępnych współrzędnych skoku. Odwrócił głowę i wbił gniewny wzrok w pilota. Czemu zawsze musiała się trafić jedna czarna owca?

— A jak to sobie wyobrażasz? Chryste, oni tam się wkrótce pozabijają!

— Obiecałem, Joshua, że jeśli będą żyli, przylecę i zabiorę ich na orbitę. Sam powiedziałeś coś podobnego w swojej wiadomości.

— Wrócimy po nich.

— Nie tym statkiem i na pewno nie w ciągu tygodnia. Jeśli wejdziemy do doku, wymiana części zajmie miesiąc. O ile wojsko się do nas nie doczepi. A oni tutaj nie przeżyją dwóch dni w tym piekle.

— Eskadra ma zabrać wszystkich, którzy ocaleją.

— Masz na myśli eskadrę, która właśnie strzela do naszych dawnych kolegów?

— Aleś ty upierdliwy!

— Za pół godziny nie będzie tu żadnej osy bojowej — argumentował rzeczowo pilot. — Wystarczy popatrzeć, jak są marnowane. Musimy tylko zaszyć się gdzieś na parę godzin i poczekać, aż sytuacja się uspokoi.

Instynkt nakazywał Joshui uciekać od Lalonde i powłoki czerwonych chmur.

— Nie — powiedział. — Przykro mi, Ashly, ale nie mogę się zgodzić. Nic już tu nie wskóramy. — Ujrzał przed oczami mapę punktów o współrzędnych skoku.

Ashly rozglądał się po mostku, rozpaczliwie szukając wsparcia.

Napotkał zakłopotane spojrzenie Sary.

Westchnęła ze zniecierpliwieniem.

— Joshua?

— A ty co znowu?

— Powinniśmy skoczyć na Murorę.

— Gdzie? — Znalazł odpowiedź w pliku encyklopedycznym.

Murora była największym gazowym olbrzymem w układzie Lalonde. — Aha.

— To najrozsądniejsze rozwiązanie — powiedziała. — Na orbicie edeniści zbudowali stację, żeby nadzorować dorastanie habitatu. Zacumujemy w doku i zastąpimy zepsute węzły zapasowymi.

Jutro lub pojutrze wrócimy i szybko okrążymy planetę. Jeśli otrzymamy wiadomość od najemników, a okręty Floty nie zestrzelą nas bez ostrzeżenia, Ashly poleci po nich kosmolotem. W przeciwnym razie bierzemy kurs na Tranquillity.

— Dahybi, co ty o tym sądzisz? — zapytał chłodno Joshua.

Złościł się głównie na siebie: powinien był uwzględnić Murorę przy ustalaniu planów.

— Jestem za — odparł specjalista od węzłów. — Wolałbym nie ryzykować skoku międzygwiezdnego, jeżeli nie jest to absolutnie konieczne.

— Ktoś jest przeciwny? Nikt? W porządku, Sara, dobry pomysł. — Po raz trzeci spojrzał na mapę ze współrzędnymi skoku, obliczając wektor lotu mający doprowadzić „Lady Makbet” do gaawego olbrzyma odległego od Lalonde o osiemset pięćdziesiąt siesm milionów kilometrów.

Ashly przesłał Sarze pocałunek. Uśmiechnęła się promiennie.

Dwa czynne silniki termonuklearne obniżyły moc. Jonowe silniki sterujące popychały delikatnie statek ku wybranym współrzędnym skoku. Joshua wysłał ostatnią zaszyfrowaną wiadomość do geostacjonarnych satelitów telekomunikacyjnych, po czym antena miskowa i zespoły czujników zaczęły się chować do kadłuba.

— Dahybi, co u ciebie? — spytał Joshua.

— Zaprogramowałem nowy model. Spójrz na to z tej strony: jeśli nie wypali, to nigdy się tego nie dowiemy.

— Cholernie mnie pocieszyłeś. — Polecił komputerowi pokładowemu rozpocząć manewr skoku.

* * *

Dwa pociski kinetyczne ugodziły fregatę „Neanthe” i niemal ją przepołowiły po tym ciosie. Gdy już rozeszła się chmura deuteru i błyszczących odłamków, czujniki „Ankary” zaobserwowały cztery wirujące w przestrzeni moduły mieszkalne. Ciągle nienaruszone.

Dwa z nich padły wkrótce łupem pocisków kinetycznych, trzeci został trafiony z osiemdziesięciu kilometrów przez jednostrzałowy generator spójnej wiązki promieniowania gamma.

Admirał Saldana zacisnął zęby w bezsilnej wściekłości. Bitwa wymknęła się raptownie spod kontroli, zapanował nieopisany chaos. Każdy statek najemniczy wystrzelił salwę os bojowych i nie dało się stwierdzić, które zostały zaprogramowane do ataku (i na jakie cele), a które do obrony.

Komputer aktualizujący plan sytuacyjny szacował, że do walki zostało wysłanych już ponad sześćset os bojowych. Łączność była jednak słaba mimo obecności specjalizowanych satelitów, a sygnały emitowane przez urządzenia do walki radioelektronicznej wypaczały odczyty czujników. Jeden z szeregowców na mostku zażartował, że więcej by wiedzieli, gdyby mieli peryskop.