Выбрать главу

No i wreszcie miał u boku kilotonową bombę atomową — czarną karbotanową kulę o średnicy dwudziestu centymetrów, nie zdradzającą wyglądem swego przeznaczenia.

Przez pięć minut Chas zastanawiał się nad swoim położeniem, następnie zaczął wycinać z dębów czereśniowych deszczułki, z których sporządził sobie łubki i kule.

* * *

Osobliwość pojawiła się dwieście dwadzieścia tysięcy kilometrów od Murory, ukryta wewnątrz horyzontu zdarzeń; w pobliżu tego punktu olbrzymia gęstość materii zakrzywiała tory przelatujących fotonów i cząstek elementarnych. W ciągu sześciu milisekund jej subatomowe rozmiary zwiększyły się do pełnych pięćdziesięciu siedmiu metrów. Wówczas siły tworzące horyzont zdarzeń przestały istnieć.

„Lady Makbet” wyskoczyła w kierunku gazowego olbrzyma.

Jonowe silniki korekcyjne wypluwały długie strumienie niebieskiego ognia, tłumiąc nieznaczny ruch obrotowy statku, spowodowany ulatniającym się chłodziwem. Już niebawem rozłożone szeroko panele termozrzutu rozżarzyły się mdłą czerwienią, wypromieniowując nadmiar energii, jaką statek pochłonął podczas szalonego lotu przez atmosferę nad biegunem polarnym Lalonde. Zespoły czujników przeczesywały okoliczną przestrzeń w poszukiwaniu niebezpiecznych obiektów, a urządzenia namiarowe sprawdzały położenie gwiazd w celu ustalenia dokładnej pozycji statku.

Joshua westchnął z nie ukrywaną ulgą.

— Świetna robota, Dahybi. Pracowałeś pod dużą presją.

— Bywało się w gorszych sytuacjach.

Joshua wolał nie drążyć tematu.

— Sara, odłączyłaś uszkodzone urządzenia?

— Niedługo skończę — odparła beznamiętnie. — Daj mi jeszcze pięć minut.

— Jasne. — Po okropnym przyspieszeniu na orbicie Lalonde stan nieważkości wydawał się niezwykle kojący. Gdyby teraz zechciała, to…

— Rany, co za kotłowanina — odezwał się Melvyn.

— Aleśmy się jakoś wywinęli — zagrzmiał Warlow.

— Szkoda mi tych zwiadowców. Pomyśleć tylko: uwięzieni na planecie, gdzie każdy człowiek jest wrogiem. — Melvyn umilkł z grymasem na twarzy, po czym zerknął ostrożnie na Joshuę.

— Dobrze wiedziała, w co się pakuje — odrzekł Joshua. — Ale spokojna głowa: wrócimy tam i sprawdzimy, czy żyją.

— Reza Malin dobrze wie, co jest grane — stwierdził Ashly. — Przy nim będzie bezpieczna.

— Oby. — Komputer pokładowy wszczął alarm w neuronowym nanosystemie Joshui. Kapitan sprawdził odczyty czujników.

Niebieskozielone pasma burzowe Murory pocętkowane były białymi plamkami amoniakowych cyklonów. Od górnego pułapu chmur rozciągał się na sto osiemdziesiąt tysięcy kilometrów od planety zwarty zespół ceglastych i brązowych pierścieni, między którymi widać było tylko dwie większe przerwy. Gazowy olbrzym mógł się pochwalić trzydziestoma siedmioma naturalnymi satelitami, począwszy od czwórki stukilometrowych „pasterzy pierścieni”, a skończywszy na pięciu księżycach o średnicy przekraczającej dwa tysiące kilometrów. Największy z nich, Keddie, o symbolu MXI, posiadał gęstą azotowometanową atmosferę.

Aethrę zawiązano dwieście tysięcy kilometrów nad powierzchnią planety — wystarczająco daleko od obrzeży pierścieni, aby niebezpieczeństwo zderzeń z zabłąkanymi cząsteczkami było minimalne. Nasienie przywieziono do układu w roku 2602 i osadzono na dogodnej, bogatej w minerały asteroidzie; miało dojrzewać przez trzydzieści lat, aby przyjąć pierwszych mieszkańców, i kolejnych dwadzieścia, aby dorosnąć do pełnych rozmiarów czterdziestu pięciu kilometrów. Po dziewięciu latach niezakłóconego rozwoju Aethra miał długość trzech i pół kilometra.

Po tej samej orbicie, aczkolwiek pięćset kilometrów z tyłu za młodym habitatem, krążyła stacja nadzorcza zamieszkana przez pięćdziesięciu pracowników (choć mogła pomieścić ich tysiąc). Edeniści nie stosowali technobiotyki do budowy tak małych konstrukcji mieszkalnych, było to więc karbotanowe koło o średnicy stu pięćdziesięciu metrów i szerokości osiemdziesięciu, zawierające w sobie trzy długie ogrody oddzielone zespołami komfortowo urządzonych apartamentów. Piasta koła połączona była z cylindrycznym nieobrotowym kosmodromem — chwilowo słabo wykorzystanym, lecz czekającym na lepsze dni, kiedy habitat osiągnie średnie rozmiary, a w atmosferze Murory rozpocznie się eksploatacja helu.

Tymczasem w porcie cumowały zaledwie dwie jednostki, którymi personel stacji dolatywał na inspekcję do habitatu.

„Lady Makbet” wynurzyła się czterdzieści tysięcy kilometrów od samotnej placówki edenistów. Zważywszy na okoliczności, Joshua nie miał żadnych zastrzeżeń co do dokładności skoku. Czujniki statku skupiły się na stacji akurat w chwili, kiedy się rozlatywała.

Przez kilka pęknięć w obręczy koła ulatywała atmosfera. Nadaremnie małe silniki korekcyjne próbowały uspokoić groźnie rozchwianą stację. Czujniki optyczne „Lady Makbet” pokazywały, jak drzewa, krzewy i błyszczące kałuże wody wyfruwają w otwartą przestrzeń.

— Całkiem jak w Pierścieniu Ruin — wyszeptał boleśnie Joshua.

Okrągłe skrawki karbotanowej pokrywy lśniły szkarłatem. Twardy metal coraz wyraźniej się wyginał, w miarę jak nasilało się falowanie konstrukcji. Nagle na nieobrotowym kosmodromie wybuchła cysterna z paliwem, po której wnet eksplodowały jeszcze dwie lub trzy takie same. Trudno było określić ich ilość, ponieważ całą stację spowił biały obłok buchającej pary.

Kiedy chmura zrzedła, pośrodku dało się zauważyć ogromne oderwane fragmenty koła. Sto kilometrów dalej na tle białych gwiazd odcinały się jasno dwa silniki termonuklearne statków kierujących się w stronę niedorosłego habitatu. Jeden z nich emitował przez transponder jednostajny strumień mikrofal.

— Już tu są — powiedział Melvyn. — Cholera, musieli skoczyć przed nami.

— To sygnał transpondera „Maranty” — rzekł Warlow głosem zupełnie pozbawionym intonacji. — Czemu Wolfgang go nie wyłącza?

— Bo już nie jest dowódcą statku — odparł Ashly. — Popatrz tylko na wektory lotu. Ani jeden, ani drugi nie trzymają się stałego kursu. Silniki pracują z przerwami.

— Coś mi się wydaje, że chcą zabić habitat — powiedziała Sara.

— Jak kiedyś Laton. Łajdaki! On nie może zrobić im nic złego, nie jest w stanie nikogo skrzywdzić. Co to ma być za sekwestracja?

— Dziwna jakaś — mruknął Warlow jakby do siebie.

— Odbieram sygnały z dwóch szalup ratunkowych! — oznajmił Melvyn z nagłym ożywieniem. — Ktoś ocalał.

Joshua, który doświadczył najpierw błogiej radości po udanym skoku, a potem gniewu na widok zagłady stacji kosmicznej, teraz był osowiały, całkowicie wyzuty z emocji. Załoga patrzyła na niego z wyczekiwaniem. Tato nigdy nie wspominał o tej stronie dowodzenia statkiem.

— Melvyn, Sara! Sprawdźcie, co z tymi iniektorami w napędzie numer dwa. Chcę jak największej siły ciągu. Będziemy jej potrzebować. Ashly, Warlow! Zejdźcie za pokład śluzowy. Dopilnujecie, żeby rozbitkowie nie guzdrali się podczas wyjścia z szalupy.

Siatka ochronna nad fotelem Warlowa zsunęła się niemal natychmiast. Kosmonik i pilot zniknęli w luku przejściowym tak szybko, jakby się ścigali.

— Dahybi, ładuj węzły. Gdy tylko weźmiemy ich na pokład, wiejemy z tego układu. — O ile ich w ogóle weźmiemy.

— Robi się.

— Uwaga, przygotować się na wysokie przyspieszenia!

Po drugiej stronie wyświetlanych przez nanosystem skomplikowanych schematów ujrzał, jak Sara uśmiecha się domyślnie na dźwięk jego zbolałego tonu.