Za pośrednictwem uszkodzonych organów perceptywnych habitatu Gaura ujrzał biały strumień wylotowy silnika termonukleamego: trzeci statek adamistów hamował w ich kierunku. Sądząc po jego olbrzymiej prędkości, musiał to być okręt wojenny, lecz nie nawiązywał z szalupą żadnej łączności, jeśli nie liczyć chłodnego głosu kobiety, która kazała im wyłączyć sygnał ratunkowy. Kim byli? Kto dowodził pozostałymi statkami? Dlaczego zaatakowali Aethrę?
Dla edenisty niewiedza była bardzo uciążliwa.
— Pomoc w drodze — oświadczył Aethra. Nadawał w szerokim kanale, aby usłyszały go obie szalupy. — Wkrótce wszyscy będziecie bezpieczni.
Gaura napotkał wzrok żony, zlękniony, lecz nieugięty.
— Kocham cię — powiedział tak, żeby tylko ona słyszała.
Blask wybuchów ściemniał. Gaura wyjrzał przez iluminator; czując w umyśle ciekawość dzieci, skwapliwie pokazał im nadlatującego wybawcę.
Ktokolwiek pilotował statek, podchodził bardzo blisko. I poruszał się z nadmierną szybkością.
Przestrzeń tuż za szalupą ratunkową wypełniła się nagle świetlistymi gazami wylotowymi silników termojądrowych. Gaura wzdrygnął się i odskoczył od iluminatora.
— Zaraz się zderzymy!
W pomieszczeniu rozległy się krzyki. Wtem obłok spalin zniknął, a w odległości stu metrów ukazał się wielki kulisty statek; zespoły czujników wystających z ciemnego krzemowego kadłuba wyglądały całkiem jak metalizowane owadzie czułki. Z dysz silników sterujących tryskały niebieskie fontanny rozżarzonych jonów, hamując nieznaczny dryf statku.
— Jasna cholera! — Wszyscy dorośli byli zgodni w odczuciach.
Statek kosmiczny toczył się w stronę szalupy ratunkowej jak po twardej powierzchni. Tunel wysunięty z komory śluzowej obrócił się i zazgrzytał o zewnętrzną grodź szalupy.
Gaura przez chwilę nie mógł otrząsnąć się ze zdziwienia. Taki pokaz precyzyjnego manewrowania byłby niezmiernie trudny nawet dla jastrzębia.
Technobiotyczne procesory szalupy doniosły o odebraniu transmisji na łączącym statki kanale bliskiego zasięgu.
— Wy tam w szalupie, zaraz po otwarciu grodzi macie przejść do śluzy, a potem na pokład mieszkalny — rozkazała kobieta, którą słyszeli już wcześniej. — Tylko się pospieszcie! Kończą nam się osy bojowe, a musimy jeszcze zabrać waszych przyjaciół.
Rygiel grodzi przesunął się i niebawem do tunelu śluzowego wpłynął jeden z największych kosmoników, jakich Gaura widział na oczy. Mała Gatje krzyknęła ze strachu.
— Wszystko będzie dobrze — uspokoił przerażoną córkę. — To… nasz przyjaciel. Naprawdę.
Gatje wpiła się rączkami w kombinezon matki.
— Dajesz słowo, tatusiu?
— Ruszcie wreszcie dupska i jazda do śluzy! — ryknął Warlow.
Dzieci zamilkły w trwodze.
Gaura nie mógł się powstrzymać: po tylu dramatycznych przejściach raptowny powrót do normalności pobudził go do śmiechu.
— Słowo.
— Chryste, przebili się! — zwrócił się Joshua do trzech członków załogi, jacy pozostali na mostku, kiedy „Lady Makbet” połączyła się z drugą szalupą ratunkową. Kolejna osa bojowa wynuała się zza habitatu z rosnącym przyspieszeniem. — Wiedziałem, że w końcu połapią się, na czym gra polega. — Wystrzelił w odpowiedzi trzy myśliwce. Ich zapas kurczył się w zastraszającym tempie. To nie mogło się dobrze skończyć dla „Lady Makbet”. Trzej obrońcy stanowili absolutne minimum, jeśli chciał mieć pewność, że napastnik zostanie zatrzymany. Gdyby chociaż mógł wykonywać uniki, atakować albo uciekać, może stosunek sił przechyliłby się na jego korzyść. — No, pięknie! — Zza Aethry wyleciała następna samotna osa bojowa, więc musiał wystrzelić trzy własne z topniejących rezerw statku.
— Zostało piętnaście — poinformowała Sara z perwersyjną radością.
Działka maserowe zestrzeliły pocisk kinetyczny w odległości sześćdziesięciu kilometrów od statku. Pięć podpocisków z głowicami nuklearnymi detonowało niebezpiecznie blisko Aethry, rozbijając ostatnią atakującą osę bojową na subatomowe cząstki.
— Musiałaś nam o tym mówić? — zapytał Melvyn z wyrzutem.
— Jak to: nie wiedziałeś?
— Owszem, ale cały czas miałem nadzieję, że się mylę.
Joshua obejrzał obraz z kamery na pokładzie śluzowym. Warlow zamocował nogę na zaczepie niedaleko tunelu. Chwytał nadchodzących ludzi i wrzucał ich do środka. Ashly i jeden z edenistów zajęli miejsca pod lukiem przejściowym w suficie, gdzie łapali ludzkie „pociski” i przerzucali je na pokład mieszkalny.
— Ilu jeszcze, Warlow? — zapytał datawizyjnie Joshua.
— Sześciu. W sumie będzie czterdzieści jeden osób.
— Cudownie. Przygotujcie się na gwałtowne przyspieszenie, gdy tylko zamknie się komora śluzowa. — Uruchomił alarm dźwiękowy, żeby przestrzec edenistów. Komputer pokładowy pokazywał mu na mapie nie dokończony wektor lotu, który oddalał ich od Murory. Z przyspieszeniem 8 g mogli z łatwością uciec wrogim statkom i skoczyć poza układ. Długotrwałe przeciążenie da się porządnie we znaki edenistom (załoga również nie będzie czuć się jak na wakacjach), lecz gdyby tu zostali, mógłby ich spotkać los o wiele straszniejszy.
— Posłuchaj, Joshua — odpowiedział datawizyjnie Warlow. — Mam ci przekazać od Gaury, że kilkoro małych dzieci może nie przeżyć wysokich przeciążeń. Mają za słabe kości.
— Niech to szlag trafi! Dzieci? Ile mają lat? Ile mogą wytrzymać?
— Jest tu trzyletnia dziewczynka i dwoje pięciolatków.
— Jasna dupa!
— O co chodzi? — Po raz pierwszy, odkąd wynurzyli się w układzie Lalonde, troska przyciemniła niebieskozielone oczy Sary.
— Nie damy rady.
Zza Aethry wyskoczyła piąta samotna osa bojowa. Na widok napastnika siedem myśliwców bezpilotowych odpaliło salwę podpocisków nuklearnych. Joshua wystrzelił jeszcze dwie osy.
— Nawet jeśli zechcemy stąd skoczyć na oślep, chowanie czujników i przygotowanie węzłów potrwa piętnaście sekund. Przez dziesięć sekund będziemy ślepi. W tym czasie wiele może się zdarzyć.
— No to uciekajmy — powiedziała Sara. — Uderzmy w nich wszystkimi osami bojowymi i wiejmy. Z „Lady Makbet” wyciśniesz 8 g nawet z jednym wyłączonym napędem. „Maranta” wyciągnie najwyżej 4 g. Nie dogonią nas.
— Nastawiłem już odpowiedni wektor lotu, ale mamy dzieci na pokładzie! Niech to jasna cholera! — Zobaczył, jak Warlow wywleka z tunelu ostatniego edenistę. Komputer pokładowy zaczął zamykać grodź, nim rozbitek wciągnął stopy do komory śluzowej.
Lepiej coś wymyśl, i to piorunem, mobilizował się Joshua. Jeśli nie, to za dwadzieścia sekund będzie po tobie.
Polecił w myśli komputerowi pokładowemu rozpocząć procedurę zapłonu silników napędowych.
Zyskał dwie cenne sekundy do namysłu.
W programach strategicznych nie znalazł niczego — nawet tato nie wdepnął nigdy w tak głębokie gówno.
Nie można uciekać, nie można walczyć, nie można skoczyć, nie można się schować…
— Ależ można, można! — zawył z radości.
Gdy silniki termonuklearne przystąpiły do pracy, „Lady Makbet” ruszyła zgodnie z wektorem lotu, który powstał w wyobraźni Joshui niemalże w chwili narodzin pomysłu. Z przyspieszeniem 3 g statek skierował się wprost na gazowego olbrzyma.
— Joshua! — poskarżył się Dahybi. — Nie damy rady skoczyć, jeśli się zbliżysz do planety.
— Zamknij się!
Dahybi wyciągnął się na fotelu i zaczął recytować fragmenty z Pisma Świętego, które pamiętał z dzieciństwa.