Выбрать главу

Alkad ostrożnie stawiała kroki na żwirowej ścieżce. Jakaż straszna byłaby to ironia losu, pomyślała, gdyby teraz uległa jakiemuś wypadkowi. Ból w nodze, jej nieodłączny towarzysz, wzmagał się, gdy schodziła stromą dróżką.

Na wydmach po drugiej stronie zatoczki dostrzegła dwoje młodych kochanków. Szukając samotności wśród gęstniejących cieni, wtuleni w siebie i niemal niewidoczni, zdawali się nie pamiętać o świecie. Jasne włosy dziewczyny tworzyły wyraźny kontrast z jej mahoniową skórą, podczas gdy chłopak, głaszcząc i pieszcząc uległą mu partnerkę, ożywiał we wspomnieniach Alkad wizerunek Petera. Potraktowała to jak omen, choć dawno już przestała wierzyć w bóstwa.

Weszła na ciepły, suchy piasek i poprawiła paski plecaczka mieszczącego w sobie kurtkę przeciwdeszczową, bidon i podręczną apteczkę — tego samego, który przed dwudziestu sześciu laty przywiozła ze sobą do habitatu i z którym wybierała się na każdą wędrówkę w plener. Przebieg jej regularnych spacerów stał się już niemal tradycją. Gdyby nie zabrała plecaka, agenci służb wywiadowczych mogliby nabrać podejrzeń.

Alkad przecinała ukosem wydmy. Zostawiała płytkie ślady w miękkim piasku w drodze na środek plaży. Trzech szpiegów ruszyło za nią w dół ścieżki, pozostali nadal przechadzali się po skarpie. Ponadto u stóp wodospadu — co było pewnym novum — stali obojętnie dwaj uzbrojeni sierżanci. Dopiero w podczerwieni mogła ich zauważyć pod wystrzępionym polipem skarpy. Pewnie czekali tam, zaznajomieni z trasą jej spacerów.

W zasadzie należało się tego spodziewać. Tranquillity z pewnością donosiło Ione ojej spotkaniach z dowódcami statków kosmicznych, które tak stresowały szpiegów. Dziewczyna, naturalnie, nie mogła zapominać o środkach ostrożności. Bądź co bądź, odpowiadała za bezpieczeństwo mieszkańców habitatu.

Alkad natężyła wzrok, przenosząc spojrzenie nad olbrzymim lustrem szarej wody ku południowym brzegom zbiornika. Nieco na prawo, dwadzieścia stopni w górę krzywizny habitatu, wypatrzyła budynki instytutu, gdzie prowadzono badania nad cywilizacją Laymilów. Na ciemnych tarasach południowej czapy biegunowej mrugały wesołe światełka. Wielka szkoda, pomyślała z odrobiną goryczy. Praca przy interpretowaniu i poznawaniu technologii obcej rasy na podstawie fragmentarycznych szczątków obfitowała w pasjonujące wyzwania. Miała tam przyjaciół, robiła postępy. Na dodatek w całym ośrodku wrzało po odczytaniu wspomnień sensorycznych Laymila, odnalezionych przez tego młodego zbieracza artefaktów. Nadeszły dobre czasy dla naukowców, dające nadzieję na kolejne ciekawe odkrycia.

Gdyby nie cel jej życia, oddałaby się bez reszty badaniom.

Kiedy zatrzymała się nad wodą, tuba świetlna przybrała mętny platynowy odcień. Fale szemrały cicho na piasku. W Tranquillity mieszkało się naprawdę jak w bajce. Strząsnęła z ramion plecak, odblokowała zapięcia butów i zaczęła je ściągać.

Samuel, agent służb wywiadowczych edenistów, zrtajdował się na ścieżce sześć metrów od podnóża skarpy, gdy zobaczył, jak samotna postać nad wodą pochyla się, żeby zdjąć buty. Ta czynność nie należała do zwyczajowych zachowań doktor Mzu na spacerze.

Pobiegł za Pauline Webb, podporucznikiem CNIS, która wyprzedziła go o kilkanaście kroków. Przystanęła w gaju palmowym pod skarpą, zastanawiając się, czy powinna wyjść z ukrycia i przeciąć otwarcie plażę.

— Wygląda na to, że ma ochotę popływać — powiedział.

Pauline kiwnęła lekko głową. Podczas tej misji CNIS, Służby Wywiadowcze Sił Powietrznych, współpracowały do pewnego stopnia z analogicznymi służbami edenistów.

— Ale w nocy? — zdziwiła się. — Całkiem sama?

— Mzu jest co prawda typem samotnika, lecz trzeba przyznać, że zachowuje się trochę nienormalnie. — Samuel cofnął się wspomnieniami do owego ranka, kiedy w restauracji Glovera projektor AV pokazywał informacje o zniesieniu sankcji gospodarczych nałożonych na Omutę.

— No to co robimy?

Tymczasem dołączyła do nich Monica Faulkes, agentka ESA.

Przełączyła implanty wzrokowe na silniejsze powiększenie, kiedy Alkad Mzu zdejmowała bluzę.

— Nie widzę powodów do paniki. Mzu nie topiłaby się w zbiorniku, gdyby zechciała popełnić samobójstwo: jest na to zbyt inteligentna. Są szybsze metody.

— A może chce się tylko odświeżyć? — wyraziła przypuszczenie Pauline, choć i ją nękały wątpliwości. — To w sumie dość przyjemny wieczór.

Samuel nie spuszczał z oka Mzu. Po zdjęciu ubrania zaczęła wyrzucać na piasek zawartość plecaka. Szpiegów niepokoiły jej podejrzanie spokojne ruchy. Jakby wiedziała, że już nic jej nie zrobią.

— A ja w tym wietrzę jakiś podstęp.

— Wyjdziemy na idiotów, jeśli pobiegniemy tam całą zgrają, a ona faktycznie chce się tylko ochłodzić — powątpiewała Monica.

Starszy od niej edenista wydął usta z rozbawieniem.

— Czyżbyś myślała, że jeszcze nie wyglądamy jak idioci?

Obrzuciła go gniewnym spojrzeniem, lecz nie odpowiedziała.

— Czy ktoś z was został poinstruowany, jak zachować się w takiej sytuacji? — zapytała Pauline.

— Jeśli chce się utopić, to proszę bardzo — rzekła Monica. — Problem sam się rozwiąże. Spakujemy się wreszcie i wrócimy do domu.

— Można było przypuszczać, że zajmiesz takie stanowisko.

— Ja w każdym razie nie popłynę za nią, jeśli wpakuje się w jakieś tarapaty.

— To nie byłoby konieczne — stwierdził Samuel, nie odwracając wzroku. — W zbiorniku pływają delfiny połączone więzią afiniczną z Tranquillity. Pomogą każdemu pływakowi, który zacznie tonąć.

— Cholerne szczęście! — zdenerwowała się Monica. — A więc nadal mamy przed sobą dwadzieścia lat sprawdzania, z kim i o czym rozmawia ta stara cwaniara.

Alkad datawizyjnie przesłała kod do procesora pustego plecaka.

Zapięcie na dnie otworzyło się i pod kompozytową tkaniną ukazała się skrytka. Ze środka wyciągnęła programowalny skafander silikonowy, który przeleżał tam spokojnie dwadzieścia sześć lat.

— Ione — odezwała się osobowość habitatu z niepokojem. — Wyniknął pewien nagły kłopot.

— Proszę o wybaczenie — Ione zwróciła się do gości zgromadzonych na koktajlparty. Byli to członkowie rady nadzorczej Związku Banków w Tranquillity, zaproszeni na dyskusję o dochodach habitatu, malejących w związku z nikłym ruchem statków kosmicznych. Należało coś zrobić, aby ograniczyć szalone wahania kursów akcji, pomyślała więc, że najlepiej będzie omówić problem na popołudniowym przyjęciu. Odwróciła się instynktownie do zajmującego całą ścianę okna, za którym ławice żółtych i zielonych rybek przyglądały się ciekawie smugom światła kładącym się na piaszczystym dnie. — O co chodzi?

— O Alkad Mzu. Popatrz na to.

Przed jej oczami wyostrzył się obraz.

Samuel patrzył podejrzliwie, jak Mzu wyciąga z plecaka nieznany przedmiot, wyglądający na piłkę futbolową ze śmiesznymi skrzydełkami. Nawet implanty wzrokowe przełączone na maksymalną rozdzielczość nie pomagały mu rozwikłać tajemnicy.

— Co to może być?

Mzu tymczasem zapięła kołnierz na szyi i włożyła do ust końcówkę rurki respiratora. Przesłała datawizyjnie kod aktywacji do procesora sterującego skafandrem. Czarna piłka spłaszczyła się na jej piersi i zaczęła oblewać ciało.

Agentki służb wywiadowczych popatrzyły na Samuela, zaniepokojone tonem jego głosu. Sierżanci ruszyli przez plażę.

— Ione! — Myślom Tranquillity towarzyszyło uczucie zaskoczenia, które przerodziło się w obawę. — Wyczuwam powstanie strefy dystorsji grawitonicznej.

— I co z tego? — zdziwiła się. Czułe na masę narządy habitatu rejestrowały każdy statek kosmiczny wynurzający się w pobliżu Mirczuska. Nie było potrzeby budowania sieci satelitarnych detektorów grawitonicznych, które tradycyjnie chroniły planety i osiedla asteroidalne; orientacja Tranquillity w lokalnej przestrzeni była niezrównana, dzięki czemu odpowiedź na każde zagrożenie z zewnątrz musiałaby nastąpić niemalże natychmiast. — Jakiś statek wynurza się za blisko? Przygotuj platformy strategicznoobronne.