Wieża stała nad rzeką jak samotna strażnica. Octan okrążył ją kilka razy, zauważając niewyraźne obrysy ogrodów i pól, na które ponownie wdzierały się krzewinki i trawa. Na dachu wieży, gdzie wiatr nawiał kurz i ziemię, w szparach pod murkiem rozpleniły się mchy i chwasty.
— Zupełny brak ruchu — oznajmił Pat. — Mam wrażenie, że od trzech, czterech lat nikt już tu nie mieszka.
Zebrali się tuż za wieżą, wciągnąwszy poduszkowce na brzeg.
Rzeka płynęła tu wąskim, ośmiometrowym korytem; w zasadzie był to już strumień, do tego usłany głazami, które w praktyce uniemożliwiały skuteczną nawigację. Po raz pierwszy odkąd rankiem wylądowali na planecie, nie widzieli w pobliżu śnieżnych lilii: na wodzie kołysały się apatycznie jedynie ułamane końce ich łodyg.
— To normalne u Tyrataków — powiedział Sal Yong. — Z domu korzysta się tylko raz. Po śmierci rozpłodowców zamyka się go i robi z niego grobowiec.
Reza połączył się z blokiem inercjalnego naprowadzania.
— Sześć kilometrów na południowy wschód stąd są plantacje i wieś CoastucRT. Po drugiej stronie wzniesienia. — Przesłał reszcie datawizyjną mapę. — Ariadnę, przejadą tędy poduszkowce?
Omiotła czujnikami optycznymi pagórkowatą krainę, która rozciągała się u podnóży gór.
— Powinny sobie poradzić. Trawa tu niższa niż na sawannie i nie ma tyle kamieni. — Kiedy skierowała spojrzenie na zachód, dostrzegła kolejne trzy ciemne wieże, rysujące się wyraźnie na tle monotonnego krajobrazu. Znajdowały się w cieniu: gęste, czarne chmury deszczowe parły już ku nim nad górskimi stokami. Po wyjściu z dżungli mogli wreszcie cieszyć się rześkimi powiewami wiatru.
Obejrzawszy się za siebie, zobaczyła czerwoną chmurę rozprzestrzeniającą się na cały północny horyzont; byli z nią prawie na równej wysokości, bo przez ostatnie godziny, kiedy uciekali, teren stale się wznosił. Niebo nad chmurą było nieskazitelnie błękitne.
Kelly poczuła pierwsze krople mżawki na odsłoniętych ramionach, gdy wsiadała z powrotem do poduszkowca. Wygrzebała z plecaka kurtkę przeciwdeszczową; górną część pancernego kombinezonu, nie mogącego się już na nic przydać, porzuciła w dżungli.
— Wybacz — zwróciła się do Wallace’a, kiedy obok niej usiadł — ale mam tylko jedną. Inni w ogóle ich nie potrzebują.
— Nie musisz się o mnie troszczyć, Kelly. — Kombinezon Irlandczyka zrobił się ciemnoniebieski, a materiał sztywniejszy. Miał teraz na sobie sztormiak identyczny z tym, który ona trzymała w ręku; nie zapomniał nawet o nie rzucającym się w oczy logo Collinsa na lewym ramieniu. — Widzisz? Stary Shaun umie o siebie zadbać.
Kelly z konsternacją pokiwała głową (ciesząc się w duchu, że wszystko nagrywa się do komórki pamięciowej). Pośpiesznie okryła się kurtką, gdyż ciepły deszczyk padał coraz intensywniej.
— A co z jedzeniem? — zapytała, kiedy Theo przeprowadził poduszkowiec nad szczytem nadbrzeżnej skarpy i skierował pojazd w stronę wioski Tyrataków.
— Mną się nie przejmuj. Nie dla mnie delikatesy. Jestem zwolennikiem prostych przyjemności.
Pogrzebała w plecaku, skąd po chwili wyciągnęła tabliczkę czekolady o tarretowym smaku. Żaden z najemników nie zabrał ze sobą prowiantu: dzięki udoskonalonej przemianie materii mogli w nieskończoność żywić się roślinami, ponieważ ich silne enzymy żołądkowe trawiły wszystko, co tylko składało się z białek i węglowodorów.
Shaun Wallace jadł dłuższą chwilę w milczeniu.
— Całkiem dobre — oświadczył na koniec. — Przypominają mi się borówki, com je zrywał w chłodny ranek. — Uśmiechnął się szeroko.
Kelly nieświadomie odwzajemniła uśmiech.
Poduszkowce poruszały się znacznie wolniej po lądzie niż na wodzie. Pryzmy gładkich kamieni i wąskie rozpadliny utrudniały zadanie pilotom. Na domiar złego lało jak z cebra.
Pat wysłał orła na północ, żeby nie moknął tak jak oni. Na polecenie Rezy psy biegły przodem, badając teren. Z tyłu na sawannie było sucho i słonecznie — stanowiła swoistą strefę buforową między zjawiskami naturalnymi i ponadnaturalnymi. Niebo przeorały pierwsze błyskawice.
— Zaczynam tęsknić za rzeką — mruknął smętnie Jalal.
— Ciesz się, żeś nie poznał Lalonde wcześniej — odezwał się Shaun Wallace. — To tylko kapuśniaczek. Nie takie deszczyska tu widywano, nim wróciliśmy z zaświatów.
Najemnik zignorował tę wzmiankę o mocy opętanych. Podejrzewał, że Shaun Wallace toczy z nimi cichą wojnę nerwów, zasiewa w ich sercach ziarna niepewności i zniechęcenia.
— Tu się zatrzymamy — rozkazał Reza datawizyjnie Theo i Salowi Yongowi, który pilotował drugi pojazd. — Wypuśćcie powietrze.
Pojazdy opadły przy cichnącym szumie wirników, zgniatając twarde źdźbła trawy, na których siadły lekko przechylone. Ulewa skróciła widoczność do dwudziestu pięciu metrów i nawet udoskonalone siatkówki niewiele pomagały. Kelly z trudem dostrzegła sylwetkę Ryalla. Pies nieufnie obwąchiwał wielki piaskowoszary głaz.
Reza odpiął pas z magazynkami i razem z nim odłożył karabinek impulsowy. Przeskoczywszy nadburcie, ruszył w stronę niespokojnego psa. Kelly starła z twarzy lepkie krople deszczu. Strużki wody wiły się wokół kołnierza kurtki i spływały jej po szyi. Biła się nawet z myślą, czyby nie włożyć z powrotem hełmu powłokowego — wszystko, byle tylko obronić się przed uprzykrzonymi atakami wilgoci.
Reza przystanął pięć metrów od brązowego wzgórka i wolno rozchylił ramiona; deszcz spływał swobodnie po szarej skórze jego palców. Krzyknął coś, czego wskutek wiatru i ulewy nie mógł zinterpretować nawet jej profesjonalny program do obróbki dźwięku.
Gdy wytężyła wzrok, poczuła nagle chłód wody pod koszulką. Głaz uniósł się lekko na czterech masywnych nogach. Kelly westchnęła ze zdumienia. Pamięć dydaktyczna z ogólną wiedzą o Konfederacji dała jej natychmiastową odpowiedź: Tyratak z kasty żołnierzy.
— Diabli go tu nadali — mruknął Jalal. — Oni żyją w klanach, pewnie będzie ich więcej. — Zaczął skanować okolicę, na próżno jednak, gdyż w rzęsistym deszczu nawet podczerwień nie mogła w niczym pomóc.
Tyratak z kasty żołnierzy był wielkości konia, choć miał krótsze nogi. Także głowa, lekko uniesiona na grubej, muskularnej szyi, przypominała koński łeb. Nie dało się zauważyć uszu ani nozdrzy.
Układ podwójnych warg w otworze gębowym wyglądał jak dwa małże, jeden wewnątrz drugiego. Rdzawa skóra, o której Kelly początkowo myślała, że jest gładka jak pancerz egzoszkieletu, pokryta była łuskami. Wzdłuż kręgosłupa biegła krótko przystrzyżona brązowa grzywa. Od podstawy szyi odchodziła para ramion zakończonych dziewięciopalcowymi okrągłymi dłońmi, a przy łopatkach wyrastały wąskie czułki, odgięte do tyłu i przylegające do ciała.
Tyratak mógł na pierwszy rzut oka wydawać się zwierzęciem, lecz w ręku trzymał wielką strzelbę o absolutnie nowoczesnym wyglądzie. Szyję opinał mu szeroki pas podobny do uprzęży, w który wetknął granaty i magazynki z energią.
Z wyciągniętego bloku procesorowego wysunęła się teleskopowo wąska kolumna projektora AV.