Выбрать главу

Reza zogniskował czujniki na pierwszym szeregu karłowatych, z rzadka rozsianych drzew w odległości czterech, pięciu kilometrów.

Chmura nad puszczą nadal błyszczała przyciemnioną czerwienią, nadając liściom koralowy odcień. Rozgrzane powietrze i drżące liście sprawiły jednak, że nie mógł zobaczyć nic konkretnego.

— Pat! Co widzi Octan?

— Niewiele, choć nie ulega wątpliwości, że kręcą się tam jacyś ludzie… Boże święty!

Pierwsi ukazali się paziowie, młodzi chłopcy w wieku od dziesięciu do dwunastu lat, dzierżący na wysokich drzewcach chorągwie ze znakami heraldycznymi. Wnet odezwały się bębny i z lasu wymaszerowali pikinierzy. Szli długą, czarną linią, co stwarzało złudzenie, jakby same drzewa ruszyły do przodu. Z tyłu w zwartym szyku podążali konni rycerze. Srebrne zbroje błyszczały własnym światłem pod jednolitym przykryciem ołowianych chmur.

Na rozkaz dobosza armia zatrzymała się na otwartej przestrzeni.

Rycerze dowodzący wojskiem poruszali się po przedpolu, wskazując opieszałym ich miejsce w szeregu. Kiedy już szyki były uporządkowane, nad sawanną rozbrzmiał pojedynczy głos rogu. Wojsko ruszyło po nierównym terenie w stronę chaty.

— Dobra, czas na nas! — rzekł Reza bez emocji.

Podobnie jak pozostałe dzieci, Jay została wciągnięta pośpiesznie do poduszkowca. Najemnik powiedział jej, żeby się czegoś mocno uchwyciła. Ażeby pomieścić nowych pasażerów, wyrzucono sprzęt i skrzynki. Ojciec Horst siedział w drugim poduszkowcu.

Jay pragnęła być z nim, lecz wątpiła, czy żołnierze wysłuchaliby jej prośby. Obok niej wciśnięto Shonę. Uśmiechnęła się do niej nieśmiało, ujmując dłoń okaleczonej dziewczynki. Obie zacisnęły kurczowo palce.

Wokół nich rozlegały się liczne pokrzykiwania. Wszyscy uwijali się gorączkowo. Jeden z wielkich (naprawdę wielkich) najemników wparował do chaty i pół minuty później wybiegł z Freyą na rękach.

— Posadźcie ją w moim poduszkowcu — poprosił Horst. — Będę się nią opiekować. — Bezwładną dziewczynkę położono na przedniej ławeczce, gdzie ksiądz wsunął jej delikatnie pod głowę miękką szmatkę.

Mimo panującego zamętu Jay zobaczyła, jak jeden z żołnierzy mocuje ciemną kulę do szyi ogromnego psa. Człowiek przypominający trochę pana Molviego dyskutował namiętnie z kobietą, która towarzyszyła najemnikom. Ich spór zakończył się, kiedy wykonała gwałtowny ruch ręką i wspięła się na siedzenie pilota w drugim poduszkowcu. Najemnicy w tym czasie przetrząsali leżące na ziemi skrzynki z amunicją, chowając do plecaków pełne magazynki.

Wreszcie łopatki wirników zaczęły się obracać i pojazd Jay zadrżał, unosząc się nad ziemię. Zastanawiała się, jakim sposobem w środku zmieszczą się żołnierze; przecież między siedzeniem pilota a tylnym śmigłem tłoczyło się siedemnaścioro dzieci. Kiedy jednak oba poduszkowce wykonały nawrót i zaczęły przyspieszać, okazało się, że najemnicy biegną obok.

— Dokąd jedziemy? — zapytała Shona, przekrzykując hałas wirników.

Łysy, niewysoki pilot jakby nie słyszał pytania.

* * *

Aethra patrzył uważnie, jak „Lady Makbet” przecina pierścień.

Potrójna smuga spalin łączyła się w warkocz niemal czystej radiacji, który ciągnął się dwieście kilometrów za uciekającym statkiem.

Jeszcze tysiąc kilometrów zostało do Murory VII, kuli o średnicy niespełna stu dwudziestu tysięcy kilometrów, pokrytej spękanymi szarobrązowymi skałami. Razem z pozostałymi trzema małymi księżycami zapewniała względny ład na krawędzi pierścienia, tworząc wyraźną linię graniczną. Chmury pyłu, płatków śniegu i drobnych kamyków rozciągały się w płaszczyźnie ekliptyki gazowego olbrzyma daleko poza orbitę młodego habitatu, choć ich gęstość stopniowo malała; w odległości miliona kilometrów zupełnie zanikły. Żaden z większych składników pierścieni, latających skał i gór lodowych, nie znajdował się jednak w odległości dalszej niż sto osiemdziesiąt tysięcy kilometrów, gdzie krążyły małe księżyce.

Dysze „Lady Makbet” odchyliły się o minimalny kąt, by zaraz po korekcie lotu wrócić do poprzedniej pozycji. Trzy tysiące kilometrów za statkiem pięć os bojowych, ustawionych w szyku przypominającym grot włóczni, pędziło z przyspieszeniem 20 g. „Maranta” dość opieszale odpowiedziała na manewr „Lady Makbet”: opętana załoga zmarnowała siedem cennych sekund przed odpaleniem os bojowych. Choć może jeszcze tego nie wiedziała, myśliwce bezpilotowe nie miały już szans doścignąć uciekiniera.

Aethra nie poznał dotąd, co to napięcie emocjonalne. Zawsze tylko podzielał uczucia personelu stacji nadzorczej. Teraz jednak, gdy śledził ruch statku wokół księżyca, zrozumiał prawdziwe znaczenie niepokoju. Pragnął, żeby „Lady Makbet” wyrwała się pogoni.

A tymczasem personel stacji leżał w fotelach amortyzacyjnych, wciskany w nie przez bezlitosną siłę ciężkości. Aethra patrzył w sufit kabiny za pośrednictwem tuzina par wyrażających boleść oczu i czuł, jak materace przeciwwstrząsowe poddają się pod naciskiem przeciążonych mięśni pleców.

Trzy sekundy do punktu Lagrange’a. Silniki „Lady Makbet” zmniejszyły przyspieszenie do 4 g, gdy statek śmigał osiem kilometrów nad powierzchnią Murory VII, wykreślając szeroką parabolę wokół jej maleńkiego pola grawitacyjnego. Włączyły się dwa jonowe silniki sterujące. Osy bojowe wyszły poza krawędź pierścienia.

Aethra przygotował trzydzieści dwa obszary pamięci w warstwie neuronowej. Na wypadek, gdyby musiał przyjąć wspomnienia edenistów z pokładu „Lady Makbet”…

Horyzont zdarzeń przesłonił statek. Strumień wylotowy z silników trwał jeszcze chwilkę niczym zagubiona zjawa, zanim rozproszył się w nicość. Nie pozostał żaden ślad po niedawnej obecności statku kosmicznego.

Pięć os bojowych spotkało się w punkcie Lagrange’a, gdzie zbiegały się ich tory lotu. Spaliny silników wymalowały oślepiającą gwiazdę, gdy myśliwce kontynuowały swą podróż w rozbieżnych kierunkach. Ich mózgi elektronowe wysiadały, przeciążone ogromem daremnych obliczeń.

— A nie mówiłem, że Joshua przeprowadzi ten manewr? — powiedział Warlow.

Aethra wyłuskał dziką satysfakcję w obszarze podrzędnej świadomości. Nie był do niej przyzwyczajony, lecz ostatnie dwadzieścia cztery godziny obfitowały w niespodzianki.

— Owszem, mówiłeś.

— Powinieneś mieć w sobie więcej wiary.

— I ty chcesz mnie jej nauczyć?

— Wiary? Zawsze mogę spróbować. Myślę, że nie zabraknie nam czasu.

* * *

Poduszkowce torowały sobie drogę w twardej, wysokiej trawie sawanny, choć nie projektowano ich do jazdy w tych specyficznych warunkach terenowych. Oporne źdźbła rosły zbyt wysoko i poduszki powietrzne nie potrafiły unieść pojazdów nad morze traw, które trzeba było tratować. A to zwiększało zużycie energii poduszkowców i tak już nadmiernie obciążonych dziećmi.

Kelly połączyła się datawizyjnie z procesorem kontrolującym matryce elektronowe. Rezerwa mocy skurczyła się do trzydziestu pięciu procent i mogła nie wystarczyć do opuszczenia strefy przysłoniętej czerwonymi chmurami. Programy sterujące wirnikami wyświetlały bursztynowe ostrzeżenia, próbując za wszelką cenę utrzymać poduszkę powietrzną. Może nie groziło im natychmiastowe przepalenie silników, lecz należało mieć się na baczności.

Niespodziewanie wyrósł przed nią pagórek, który z łatwością ominęła, przechylając w prawo drążek sterowniczy. Program do pilotażu, który otrzymała od Ariadnę, działał w trybie nadrzędności, pozwalając jej kierować pojazdem z tą samą zręcznością co najemnicy. Dzięki swej znikomej wadze nadawała się świetnie do tej roli.