Oczywiście, nie okazał zdziwienia, kiedy Kiera zwierzyła mu się, że jest nim zainteresowana. Taka dziewczyna należała mu się z natury rzeczy.
Kiera i Horgan wyszli z klatki schodowej do holu osiemdziesiątego piątego piętra.
Dariat czuł, jak program kontrolny wlewa się do warstwy komórek neuronowych w apartamencie i komunikuje z obecnymi tu niezależnymi programami, przeglądając miejscowe zapisy. To była decydująca chwila. Zmodyfikowanie programów w apartamencie zajęło mu całe dwa dni. Żadna z jego wcześniejszych sztuczek nie była obliczona na wytrzymanie oględzin tak zaawansowanego podprogramu wieloskładnikowej osobowości, który miał wiele cech samoświadomej istoty.
Program kontrolny nie podniósł alarmu, nie wezwał na pomoc naczelnej świadomości Rubry. Zobaczył tylko puste pomieszczenie, do którego miał wejść Horgan.
— Zaraz tu będą — rzekł Dariat do trójki opętanych w mieszkaniu Andersa Bospoorta.
Ross Nash, który wszedł w ciało tego ostatniego, był Kanadyjczykiem żyjącym w pierwszej połowie dwudziestego wieku. Zmarła przed dwoma wiekami Enid Ponter, pochodząca z rdzennie australijskiej planety Geraldton, zajmowała doczesną formę Alicii Cochrane. Klaus Schiller, który opętał Manzę Balyuziego, był Niemcem i bez przerwy marudził o swoim fiihrerze. Wydawał się zły, że przypadło mu w udziale akurat ciało Azjaty, które jednak różniło się teraz zasadniczo od obrazu zapisanego w jego fleksie paszportowym w dniu opuszczenia „Yaku”. Cerę miał jaśniejszą, a w atramentowo czarnych włosach pierwsze jasnoblond kosmyki. Delikatne rysy twarzy nabierały ostrości, oczy zrobiły się błękitne. Urósł nawet o kilka centymetrów.
— A co z Rubrą? — zapytała Enid Ponter. — Wie już?
— Programy zakłócające działają. Kontroler nas me wypatrzy.
Ross Nash rozejrzał się wolno po sypialni, całkiem jakby wyczuwał w powietrzu ślad jakiegoś egzotycznego zapachu.
— Hm… Za tymi ścianami jest chłód czyjegoś serca.
— Anstid — wyjaśnił Dariat. — To jego czujesz. Rubra jest tylko jego przejawem, sługą.
Ross Nash nie starał się nawet ukryć odrazy.
Dariat wiedział, że mu nie ufają. Byli dla siebie potężnymi wrogami, którzy zgodzili się zawrzeć chwiejny pokój, aby uniknąć strat po obu stronach. Taka sytuacja nie mogła trwać wiecznie. Ludzkie wątpliwości i niepewność walczyły z ograniczeniami, szydziły ze zdrowego rozsądku. A ze względu na wysokie stawki w grze wietrzono zdradę w każdym urwanym oddechu i ostrożnym kroku.
On jednak udowodni swoją wartość, jak tylko nieliczni przed nim. Zawierzy im życie… i śmierć. Cóż za absurdalna logika.
Potrzebował ich zdumiewających mocy, lecz nie mógł się też obyć bez więzi afinicznej. A skoro ich moc brała się ze śmierci, musiał umrzeć i opętać ciało z genem afinicznym. Łatwiej powiedzieć, niż wykonać… coś tak kompletnie zwariowanego. Z drugiej strony, w ciągu ostatnich dni zobaczył kilka rzeczy, które urągały rozumowi.
Do apartamentu wszedł Horgan z Kiera. Jeszcze drzwi się za nimi nie domknęły, a oni już się całowali.
Dariat skupił całą uwagę na nowych programach neuronowych, nakłaniając je afinicznie do subtelnego oszustwa. Jeden z nich zawierał obraz splecionej pary: złudę wytworzoną w zdeprawowanych komórkach neuronowych habitatu, dziesięć razy liczniejszych niż komórki w ludzkim mózgu. Choć była to i tak niewielka ilość w porównaniu z objętością całej warstwy neuronowej, powstała wiarygodna iluzja. Fantomy Horgana i Kiery uzyskały wizerunek, ciężar i zapach. Nawet ciepłotę skóry, którą wychwytywały komórki sensytywne, gdy zaczęli zdzierać z siebie ubranie z niecierpliwością typową u napalonych nastolatków.
Rzeczą najtrudniejszą do podrobienia był nieustający przepływ uczuć i wrażeń zmysłowych, jakie Horgan podświadomie rozsyłał w paśmie afinicznym. Ale i to się udało dzięki skrupulatnie dobranym wspomnieniom i ostrożnej improwizacji. Program kontrolny przyglądał się wszystkiemu z niewzruszoną obojętnością.
W umyśle Dariata nastąpił podział jak gdyby na dwa alternatywne światy wyłaniające się z pierwotnego obłoku materii, na dwie rozdzielne rzeczywistości. W jednej z nich Horgan i Kiera biegli do sypialni wśród śmiechów i fruwających części garderoby. W drugiej…
Horgan zamrugał oczami w niepomiernym zdumieniu. Pocałunek dał mu obietnicę, że dostanie wszystko, czego się spodziewał po tak pięknym ciele. Czekała go najwspanialsza przygoda erotyczna życia. Teraz jednak dziewczyna uśmiechała się do niego wzgardliwie. W dodatku cztery nieznane osoby wchodziły do przedpokoju z sypialni. Z boków zaszli go dwaj rośli faceci.
Horgan nawet im się nie przyglądał. Słyszał już o tego rodzaju ciemnych interesach, słyszał przerażające historie opowiadane ukradkiem przez dzieci w klubach dziennych. Nagrywane sprzątnięcie. Wystawili mu dziwkę na wabia i teraz będą go gwałcić, aż wyzionie ducha. Odwrócił się, sprężony do skoku.
Coś dziwnego, jakby twarda płynna kula, uderzyło go raptem w tył głowy. Padając, słyszał w dali chóralny śpiew piekielnych aniołów.
Dariat odsunął się na bok, kiedy Ross Nash holował do sypialni półprzytomnego Horgana. Unikał widoku stóp młodzieńca, które płynęły w powietrzu dziesięć centymetrów nad ziemią.
— Gotów? — zapytała Kiera głosem przesiąkniętym pogardą.
Wszedł za nią do sypialni.
— Będę mógł się potem z tobą pieprzyć?
Dariat przedkładał staromodną doustną kapsułkę nad pakiet medyczny czy zastrzyk dożylny. Była czarna, naturalnie, i długa na dwa centymetry. Nabył ją u swego znajomego dostawcy halucynogenów. Neurotoksyna, gwarantowana bezbolesność — tak mu obiecywano. Jakby mógł się potem poskarżyć.
Wykrzywił usta w uśmiechu i niemal bezwiednie przełknął kapsułkę. Jeśli będzie bolało, da swemu dostawcy wykładnię praw konsumenckich, której ten długo nie zapomni.
— Bierzcie się do roboty — zwrócił się do postaci zebranych wokół łóżka.
Były teraz wysokie, patykowate i miejscami rozlazłe, jakby wyszły spod dłuta rzeźbiarza, który patrzy na świat przez źle dobrane soczewki. Pochyliły się nad rozkrzyżowanym ciałem chłopca, posyłając wzdłuż jego kręgosłupa macki zimnego ognia.
Trucizna działała szybko. Zgodnie z obietnicą. Dariat tracił czucie w kończynach. Kolory blakły. Tracił słuch, z czego mógł się tylko cieszyć, ponieważ przestawały docierać do jego świadomości okropne wrzaski Horgana.
— Anastazjo… — mruknął.
Spotkanie z nią wydawało mu się takie łatwe. Wyprzedzała go zaledwie o trzydzieści lat, a czymże to było w porównaniu z wiecznością? Mógł ją jeszcze odnaleźć.
Śmierć. I zaświaty.
Gwałtowny wstrząs ciała i umysłu. Porażający swym ogromem kosmos rozpłynął się na wszystkie strony naraz. Otoczyła go martwa cisza, jaką uważał za możliwą jedynie w najgłębszych międzygalaktycznych otchłaniach. Cisza bez ciepła, chłodu i smaku. Cisza nabrzmiała myślami.