Выбрать главу

Zapadnięta pierś drżała, kiedy wdychał zimne powietrze. Ostatnio, ilekroć wspomniał o swoim bólu, mama obdarzała go jedynie smutnym uśmiechem.

Obok pociągała nosem jego mała siostrzyczka. Twarz miała ledwie widoczną pod wełnianym kapelusikiem i kołnierzem płaszcza.

Trzymał jej dłoń, gdy tak dreptała w milczeniu. Jakże mizernie wyglądała, o wiele gorzej od niego. A przecież zima dopiero się zaczynała. W domu nigdy im nie starczało zupy, a pływały w niej głównie warzywa. Trudno było nasycić nimi żołądek. A w rzeźni wisiało tyle mięsa.

Maszerowali w grupie mieszczan, gdy dzwony kościoła przyzywały ich swym donośnym głosem. Siostrzyczka klekotała po bruku drewnianymi chodakami. Napełniły się wodą, przez co białe stopki dziewczynki puchły, a otarcia doskwierały jej bardziej.

Tata zarabiał nie najgorzej na polach dziedzica, łecz w domu i tak brakowało grosza na jedzenie.

Idąc, zaciskał w piąstce monetę pensową z podobizną królowej Wiktorii… przeznaczoną dla uśmiechniętego, ciepło ubranego pastora.

Nie mógł się jakoś z tym pogodzić.

* * *

— Proszę! — wołał Horgan słabowitym głosem. Cierpienie paraliżowało jego myśli.

Dariat rzucił się w stronę chłopca.

— Pomogę ci, pomogę! — kłamał.

Z drugiego końca tunelu padały wiązki słabego i chybotliwego światła, podobne do blasku sączącego się przez witraże w zadymionym kościele. Ale i inne duchy obiecywały chłopcu wybawienie…

* * *

Na całym świecie nasłało srogie zimno. O cieple nie mógł marzyć nawet w swym twardym, cuchnącym kożuchu. W promieniach słońca odległa ściana lodu oślepiała srebrzystobiałym światłem.

Reszta plemienia rozeszła się po trawiastej równinie, brnąc przez skute lodem kałuże. A tymczasem za rozkołysanymi źdźbłami wysokich traw stał ledwie widoczny mamut.

* * *

— No to chodź, Dariat! — zawołał Ross Nash.

Myśli Dariata zaczęły nabierać formy, krzepnąć w miarę, jak dotykały go rozproszone macki energii. W zetknięciu z nimi stawał się silniejszy, uzyskiwał ciężar i objętość. Mijał w pędzie pozostałe duchy, rozkoszując się świadomością zwycięstwa. Przeklinały go i wyły, kiedy spadał niżej i niżej. I szybciej.

Nawet mrok nocy wydał mu się przepiękny.

Z oczu popłynęły łzy radości. Ból sprawiał przyjemność, ponieważ był realny. Jęczał z powodu rozlicznych obrażeń ciała, doznając zarazem osobliwego uczucia, jakby sucha ciecz muskała jego skórę. Płynęła tam, gdzie ją kierował. Natężył zatem wolę i patrzył na zabliźniające się rany.

Moja droga Anastazjo, miałaś jednak rację. A ja zawsze w głębi serca wątpiłem w istnienie wewnętrznego ducha. Jakże mogłem tak się mylić!

Kiera uśmiechnęła się do niego z drwiną.

— Teraz zapomnij o swej błahej zemście na Rubrze. Dzięki więzi afinicznej pomożesz nam przejąć czarne jastrzębie należące do Magellanie Itg. To otworzy nam drogę do gwiazd. Bo jeśli teraz przegramy, będziemy musieli wrócić do więzienia w zaświatach.

Spędziłeś w nich piętnaście sekund, Dariat. Następnym razem zostaniesz tam na wieczność.

* * *

Ione nie spała. Choć organizm domagał się snu, a ociężałe powieki nie chciały się odemknąć, umysł przeglądał wyrywkowo obrazy rejestrowane przez habitat. Przypominała sobie ulubione fragmenty krajobrazu i przyglądała się mieszkańcom: pogrążonym we śnie, balującym lub pracującym mimo wczesnej godziny. Dzieci już ruszały się w łóżkach, pracownicy restauracji przygotowywali z ziewaniem śniadanie. Na kosmodromie cumowały i (w mniejszej niż zwykle ilości) startowały statki kosmiczne. Dwa dziwaczne pojazdy zbieraczy rupieci wynurzały się z Pierścienia Ruin po przejściowych trajektoriach lotu, które miały ich doprowadzić do habitatu. Widać było dziewięćdziesiąt procent tarczy Mirczuska: pomarańczowożółte pasy burzowe odcinały się wyraźnie na tle czerni kosmosu. Z siedmiu większych księżyców rozrzuconych w płaszczyźnie pierścienia pięć jawiło się pod postacią matowych sierpów.

Daleko wewnątrz wiotkiej wstęgi Pierścienia Ruin ponad dwadzieścia czarnych jastrzębi gnało w locie godowym ku równikowi gazowego olbrzyma. W gęstych pierścieniach Mirczuska zostały już wystrzelone trzy jaja. Ione słuchała ich pełnych zdumienia i ciekawości rozmów z czarnymi jastrzębiami, które pomagały im znaleźć miejsce na orbicie. W tym czasie umierający rodzic wypromieniowywał fale niewysłowionej wdzięczności.

Nawet w tak trudnych czasach życie toczyło się dałej.

Podprogram pilnujący domu nad jeziorem oznajmił, że do sypialni zmierza Dominiąue. Ione odłączyła się od zmysłów perceptywnych habitatu i otworzyła oczy. Obok na włochatym dmuchanym materacu leżał Clement: miał otwarte usta, mocno zaciśnięte powieki i lekko pochrapywał.

Ione mile wspominała tę noc. Clement był dobrym kochankiem, pełnym werwy, pomysłowym i trochę samolubnym, ale to ostatnie przypisywała raczej młodości. A jednak, mimo że świetnie się bawiła, tęskniła za Joshuą.

Rozchyliły się drzwi z błony mięśniowej i do sypialni weszła Dominiąue. Miała na sobie krótką purpurową sukienkę, a w ręku tackę.

— I jak się spisał mój braciszek? — Powiodła lubieżnym spojrzeniem po obu nagich ciałach.

Ione parsknęła śmiechem.

— Rośnie duży i silny.

— Naprawdę? Znieś zakaz incestu, to może sama się przekonam.

— Poproś lepiej biskupa. Ja mam wpływ jedynie na prawo cywilne i finansowe. Sprawy związane z moralnością należą do niego.

— Zjecie śniadanie? — Dominiąue przysiadła na końcu łóżka.

— Mam sok, tosty, kawę i plasterki ąuantata.

— Brzmi nieźle. — Ione szturchnęła Clementa i poleciła oknu nadać szybom przezroczystość. Te natychmiast straciły swoje ciemne żółtobrązowe zabarwienie, ukazując spokojną toń jeziora położonego u stóp urwiska. Blask osiowej tuby świetlnej zaczynał właśnie wędrówkę przez pomarańczowe spektrum kolorów.

— Są nowe wieści o Latonie? — Dominiąue siedziała ze skrzyżowanymi nogami naprzeciwko Ione i Clementa, nalewając sok i rozdając tosty.

— Nic więcej ponad to, co wczoraj przywiózł jastrząb — odparła Ione.

Między innymi z tego właśnie powodu szukała u Clementa pociechy w fizycznym kontakcie. Chciała czuć się potrzebna. Ściśle tajny raport Sił Powietrznych o wirusie energetycznym przyjęła z wielkim niepokojem.

Zaledwie Tranquillity przekazało jej zawartość fleksu od Graeme’a Nicholsona, w miejscowych stacjach przemysłowych złożyła zamówienie na dziesięć platform strategicznoobronnych, mających wesprzeć tych trzydzieści pięć, które teraz broniły habitatu.

Firmy z zadowoleniem przyjęły tę wiadomość, ponieważ ostatnio, z powodu coraz mniejszej liczby lotów, produkcja części zamiennych do statków kosmicznych wyraźnie zmalała. Nie trzeba było być geniuszem od strategii, aby przewidzieć, że Laton spróbuje rozszerzyć swą rewolucję, a przecież Tranquillity leżało niemal dokładnie na linii łączącej LaLonde z Ziemią, sercem Konfederacji.

Pierwsze dwie platformy były już gotowe do służby, a budowa pozostalych miała zakończyć się za sześć dni. Ione zastanawiała się, czy nie powinna zamówić następnych.

Zanim minęła godzina od przybycia jastrzębia z ostrzeżeniem z Trafalgaru, wynajęła dwanaście czarnych jastrzębi do zadań patrolowych i wyposażyła je w osy bojowe z głowicami nuklearnymi.