Выбрать главу

Cieszyła się, że ma pod ręką tyle technobiotycznych statków do wyczarterowania. Odkąd jej dziadek przygotował w habitacie bazę dla lotów godowych, czarne jastrzębie i ich dowódcy okazywali lojalność Tranquillity i Lordowi Ruin.

Po odlocie Terrance’a Smitha, za sprawą owych dodatkowych środków obrony i patroli, dawało się odczuć w habitacie atmosferę oblężenia.

Tylko czy wszystkiego dopilnowała?

— Czy ten stan pogotowia odbił się negatywnie na interesach twojego ojca? — spytała.

— I to jak! Dwadzieścia pięć naszych statków cumuje bezczynnie w dokach Tranquillity. Każdy kupiec, zanim pośle gdzieś towar, chce się najpierw dowiedzieć, czy w porcie docelowym nie ma Latona. Wczoraj wrócili trzej nasi kapitanowie, każdy z innego systemu gwiezdnego. Mówili to samo. Rządy planetarne i osiedla na asteroidach dosłownie poddają kwarantannie przylatujące statki.

Jeszcze tydzień, a międzyplanetarna wymiana handlowa całkowicie ustanie.

— Do tego czasu znajdą „Yaku” — rzekł Clement, odgryzając kawałek tostu. — Co ja mówię, pewnie już go dopadli. Jastrząb z Floty powiedział, że alarm obowiązuje w całej Konfederacji. A żaden statek nie oddala się nigdy bardziej niż na dziesięć dni od układu planetarnego. Założę się, że w tej chwili dywizjon Sił Powietrznych rozwala „Yaku” na kawałki.

— W tym rzecz, że nic nie wiemy — stwierdziła Ione. — Musimy czekać całe dni na wiadomość.

Dominiąue pochyliła się i ścisnęła ją za kolano.

— Niepotrzebnie się martwisz. Eskadra 7. Floty przeszkodzi im w operacji. Do tygodnia wszyscy tu wrócą z podwiniętymi ogonami, skarżąc się, że nie pozwolono im zabawić się w żołnierzy.

Ione spojrzała w głębokie, zaskakująco współczujące oczy.

— Na pewno.

— Da sobie radę. To jedyny facet, jakiego znam, który ma dość sprytu, żeby wyjść cało z opresji, choćby przy nim wybuchła supernowa. Jeden bubek z manią wielkości nic mu nie zrobi.

— Dzięki.

— O kim mówicie? — zapytał Clement z pełnymi ustami, przesuwając wzrok z twarzy na twarz.

Ione wbiła zęby w pomarańczowy plasterek ąuantata. Konsystencją przypominał melona, lecz smakował jak grejpfrut doprawiony korzeniami. Dominiąue uśmiechała się do niej łobuzersko znad filiżanki z kawą.

— Takie tam dziewczęce dyrdymałki — powiedziała. — Nie zrozumiałbyś.

Clement rzucił w nią skórką z ąuantata.

— Chodzi wam o Joshuę. Obie jesteście na niego napalone.

— To nasz przyjaciel — rzekła Ione. — Wmieszał się w coś, co może go przerosnąć, dlatego się martwimy.

— Nie musicie — stwierdził wesoło Clement. — Joshua oprowadzał mnie po pokładzie „Lady Makbet”. Ten statek jest lepiej przygotowany do walki niż fregata liniowa, a Smith przed odlotem uzbroił go w osy bojowe. Każdy frajer, który wejdzie mu w drogę, dostanie za swoje.

Ione pocałowała go czule.

— Dzięki i za to.

— Zawsze do usług.

Śniadanie dojedli, gawędząc po koleżeńsku. Ione zastanawiała się, co zrobić z resztą dnia, kiedy odezwała się osobowość Tranquillity. Tak to już jest, pomyślała, jeśli jest się absolutnym rządcą technobiotycznego habitatu: nie trzeba właściwie podejmować żadnych działań, każdy zamysł sam się szybko spełnia. Należało mieć wszakże na uwadze ludzi. W Izbie Handlowej panowała nerwowa atmosfera, w Radzie do spraw Handlu i Bankowości wręcz wrzało, a zwykli mieszkańcy Tranquillity chcieli wiedzieć, na co się zanosi.

Każdy szukał jakiejś gwarancji, że nie zdarzy się nic strasznego, i patrzył na nią z wyczekiwaniem. Zeszłego dnia gościła w dwóch programach informacyjnych, a delegacje z trzech firm prosiły ją o prywatną audiencję.

— Parker Higgens domaga się natychmiastowego spotkania — powiadomiło ją Tranquillity, gdy dopijała kawę. — Radziłbym się zgodzić.

— Radziłbyś, co? No cóż, mam chyba ważniejsze sprawy na głowie.

— Uważam, że to rzecz większej wagi niż zagrożenie ze strony Latona.

— Co takiego? — Wyprostowała się na włochatym łożu, zaskoczona. Tranquillity dzieliło się z nią silnym uczuciem niepewności, jakby samo nie było przekonane do swego zdania. Coś tak niecodziennego musiało ją zaintrygować.

— W ciągu ostatnich siedemdziesięciu godzin nastąpił znaczący postęp w badaniach nad sensorium Laymilów. Nie chciałem rozpraszać cię tym programem badawczym, kiedy byłaś zajęta zwiększaniem moich zdolności obronnych i uspokajaniem ludzi. Być może popełniłem błąd. Minionej nocy naukowcy dokonali niebywałego odkrycia.

— Mianowicie? — zapytała z ciekawością.

— Wierzą, że udało im się zlokalizować macierzystą planetę Laymilów.

* * *

Na dróżce prowadzącej ze stacji kolejki do ośmiobocznego budynku wydziału elektroniki leżało mnóstwo dojrzałych brązowych jagód, które spadły z wysokich drzew chuantawa. Miażdżone na kamiennych płytach, chrzęściły pod nogami.

Wychodzący ze stacji pracownicy laboratoriów obrzucali ją niepewnym spojrzeniem ludzi, którzy przybywają wcześnie do pracy i zastają już swego szefa.

Przy wejściu powitała ją Oski Katsura, ubrana w swój zwyczajny biały fartuch; jako jedna z nielicznych osób w habitacie okazywała obojętność na widok sierżantów z ochrony Ione.

— Na razie wstrzymujemy się z oficjalnym oświadczeniem — powiedziała, gdy wchodziły do środka. — Jesteśmy jeszcze na etapie formułowania wniosków.

Pomieszczenie, gdzie przechowywano moduł elektroniczny Laymilów, bardzo się zmieniło od ostatniej wizyty Ione. Wyniesiono większość sprzętu doświadczalnego, a wzdłuż stołów ustawiono bloki procesorowe i projektory AV, przy których powstały osobne stanowiska badawcze, każde z własnym regałem na fleksy. Warsztaty za przeszkloną ścianą przeobraziły się w biura. Można było odnieść wrażenie, że realizuje się tutaj jakiś projekt akademicki, a nie zakrojone na wielką skalę pionierskie przedsięwzięcie.

— Urządziliśmy tu centrum sortowania informacji — powiedziała Oski Katsura. — Każde odtworzone wspomnienie sensorialne jest szczegółowo analizowane przez zespół ekspertów ze wszystkich dyscyplin wiedzy reprezentowanych w ośrodku. Eksperci dokonują wstępnej klasyfikacji materiału, katalogują przedstawione zdarzenia i oceniają, czy jest w nich coś interesującego z punktu widzenia ich profesji. Następnie przekazują wspomnienia odpowiednim komisjom badawczoorzekającym, jakie powstały przy każdym wydziale. Jak można się łatwo domyślić, materiały trafiają najczęściej do wydziału kultury i psychologicznego. Wszystko to są dla nas niezwykle cenne informacje, nawet jeśli poznajemy tylko najzwyklejsze, codzienne zastosowania urządzeń elektronicznych. To samo dotyczy zagadnień technicznych z dziedziny mechaniki, fizyki jądrowej, materiałoznawstwa. W większości zapisów każdy z nas znajdzie dla siebie coś pożytecznego. Obawiam się, że na ostateczne i wyczerpujące wyniki badań poczekamy przynajmniej dwadzieścia lat. Na razie, dokonujemy jedynie powierzchownej interpretacji materiału wyjściowego.

Ione kiwnęła głową w geście aprobaty. Wspomnienia Tranquillity pokazywały jej w tle niezmordowane wysiłki analityków.

W pomieszczeniu przebywało — oprócz Lierii — tylko pięciu ludzi, którzy po całonocnej pracy siedzieli wokół przyniesionej z kantyny tacy, pijąc herbatę i chrupiąc bagietki. Parker Higgens wstał natychmiast po wejściu Ione. Miał na sobie pomiętą niebieską koszulę; szara marynarka wisiała na oparciu krzesta. Zajęcia trwające do samego rana nie służyły raczej podstarzafemu dyrektorowi. Wysilił się jednak na uśmiech, przedstawiając pozostałą czwórkę naukowców. Malandra Sarker i Qingyn Lin byli ekspertami od statków kosmicznych Laymilów — ona specjalizowała się w biotechnologii stosowanej w systemach pokładowych, j«g0 natomiast interesowały elektromechaniczne podzespoły ksenobi(›ntów. Kiedy Ione ściskała dłonie, Tranquillity podawało jej po cichu ich krótkie dossier. Dwudziestoośmioletnia Malandra Sarker wydawała się za młoda na tak odpowiedzialne stanowisko, lecz swój doktorat uzyskała na prestiżowym uniwersytecie na Quang Tri. Miała idealne referencje.