Выбрать главу

Czarny fleks kręcił się ospale. Wszystko to potęgowało nastrój zaniedbania.

Erick ze stoickim spokojem chwycił się powleczonej plastikiem drabinki, która łączyła sufit z lukiem w podłodze. Neuronowy nanosystem powiadomił go, że Andre Duchamp otworzył bezpośredni kanał łączności.

— Właśnie cumuje — przekazał datawizyjnie kapitan. — A przynajmniej próbuje.

— Co z łączem telekomunikacyjnym? Odbierasz sygnały z maszyny?

— Nie. Szybkość transmisji bitów wciąż wynosi trzy procent normy. Ledwie starcza, żeby skoordynować procedury cumowania.

Procesorom wszystko musiało się pochrzanić.

Erick zerknął przez ramię na Beva, lecz ten tylko wzruszył ramionami. Obaj byli uzbrojeni: Bev w neuroparalizator, a Erick w pistolet laserowy, którego wolałby jednak nie używać.

Po wyjściu z górnych warstw atmosfery kosmolot zdołał — za pomocą szwankującego rezerwowego transpondera — nawiązać rwącą się łączność ze statkiem. Brendon twierdził, że maszyna wpadła w straszliwe pole zakłócające, które zdziesiątkowało procesory pokładowe. Musieli wierzyć mu na słowo, ponieważ łącze z największym trudem przekazało jego wiadomość; nie było mowy o pełnym sygnale datawizyjnym, pozwalającym ocenić uszkodzenia wewnętrznych urządzeń elektronicznych.

Mając na uwadze zdolności sekwestracyjne najeźdźców, Andre Duchamp wolał nie igrać z losem.

— Ten Angol powinien był to przewidzieć — burknął. — Ustanowić jakieś procedury kontrolne.

— Zgadza się — odparł Erick. On i Bev wymienili uśmiechy.

— Ale czego innego można się spodziewać podczas tej porąbanej operacji? — gderał Andre. — Jeśli szukał porządnego doradcy, mógł sobie znaleźć kogoś doświadczonego, jak na przykład ja, a nie tego durnia Llewelyna. Ja bym mu powiedział, że gdzie w grę wchodzi sekwestracja, tam trzeba mieć się na baczności. Mam za sobą, do licha, pięćdziesiąt lat doświadczeń, a tego nie zastąpi żaden nanosystemowy program taktyczny. Mierzono do mnie z każdej parszywej broni, jaką zna Konfederacja, a wciąż żyję. Tymczasem on dobiera sobie do pomocy Celta, który zarabia na przewozie uśpionych mózgów. Merde!

Bev przeciągnął nogi przez otwór luku i datawizyjnie przesłał kod ryglujący. Karbotanowa grodź zamknęła się, szczęknęły zaciski mocujące.

— No to idziemy. — Erick prześliznął się przez luk na dolny pokład. Neuronowy nanosystem przekazywał mu obrazy zbierane przez zespół zewnętrznych czujników statku. Kosmolot poruszał się niezgrabnie kilka metrów od kadłuba. Bez datawizyjnego wsparcia nawigacyjnego Brendon miał poważny kłopot z wprowadzeniem dzioba maszyny do kołnierza cumowniczego w hangarze. Nawet świeżo upieczony pilot poradziłby sobie lepiej, pomyślał Erick, krzywiąc się, kiedy bluznęły ogniem silniki sterujące, a kopułka anteny radiolokatora zadrapała kadłub statku. — O bogowie. Jeśli tak dalej pójdzie, nie zostanie nam nic do badania.

Na dolnym pokładzie panowała niemiłosierna ciasnota: w warsztacie technicznym naprawiało się średniej wielkości podzespoły elektromechaniczne, a przy mniejszych stanowiskach — sprzęt elektroniczny. Z dwóch komór śluzowych jedna zawierała hangar dla kosmolotu, druga zaś pomieszczenie, gdzie wykonywało się prace w próżni. Było tu również wiele zasobników i szafki ze skafandrami kosmicznymi. Po nagich tytanowych ścianach biegły niezliczone rury i przewody.

— Kołnierz zatrzaśnięty — powiedział Andre. — Madeleine już wciąga kosmolot.

Wycie siłowników niosło się słabym echem po konstrukcji skorupowej statku. Erick połączył się z kamerą w hangarze, by zobaczyć, jak kosmolot wpływa do cylindrycznej komory niczym ćma wpełzająca z powrotem do srebrnego kokonu. Prześwit między ścianami a złożonymi skrzydłami wynosił kilka centymetrów.

Przesłał wskazówki do procesorów w urządzeniach hangaru.

Kiedy kosmolot wreszcie się zatrzymał, do gniazd wokół kadłuba podłączyły się kable światłowodowe, przewody zasilające i węże z cieczą chłodzącą.

— Niewiele da się odczytać. — Patrzył na holoekran konsolety nadzorującej manewry cumownicze, aby zapoznać się ze wstępnymi rezultatami kontroli diagnostycznej. — Żaden wewnętrzny czujnik nie chce odpowiedzieć.

— Wysiadły procesory czy same czujniki? — zapytał Andre.

— Trudno ocenić. — Bev zawisł za Erickiem i spoglądał mu przez ramię. — Działa tylko dziesięć procent wewnętrznych ścieżek danych. Nie możemy dostać się do procesorów nadzorczych w kabinie, żeby sprawdzić, co właściwie nawaliło. Cud, że Brendon zdołał wylecieć na orbitę. Brakuje mu połowy układów kontrolnych.

— Jemu nikt nie dorówna — powiedziała Madeleine Collun.

Kolumna projektora AV cicho piknęła, sygnalizując otwarcie pojedynczego łącza telekomunikacyjnego z kosmolotem. Dźwiękowi nie towarzyszył obraz.

— Jest tam kto? — zapytał Brendon. — Czyście może na lunch poleźli?

— Jesteśmy, Brendon — odpowiedział Erick. — Co u ciebie?

— Okropna duchota, regulacja składu powietrza diabła warta…

Łykam tlen z zapasowego hełmu… Łączcie ten przewód śluzowy…

Zaraz rozsadzi mi płuca… Czuję coś jakby swąd palonego plastiku… Gaz kwaśny…

— Nie mogę oczyścić powietrza w kabinie — przekazał Erick kapitanowi. — Pompy pracują, węże szczelnie zamocowane, ale nie chcą się otworzyć zawory ciśnieniowe kosmolotu. Nie działa wentylacja.

— Trudno, niech wyjdzie do komory śluzowej, ale nie wpuszczajcie go jeszcze na pokład mieszkalny.

— Aye, aye.

— Prędzej tam! — krzyknął Brendon.

— Już idziemy.

Na polecenie Beva wydłużył się rękaw tunelu śluzowego. Jedna z płyt kadłuba kosmolotu wsunęła się do środka, odsłaniając okrągłą grodź luku śluzowego.

— Dobrze, że chociaż to zadziałało — mruknął Erick.

Bev nie spuszczał wzroku z projektora AV, obserwując, jak koniec rękawa zaciska się na pierścieniu wokół grodzi.

— To prosty obwód zasilający, co mogłoby się z nim stać?

— Nie zapominaj o procesorze nadzorczym… Do diabła!

Kiedy otworzyła się grodź kosmolotu, czujniki w rękawie śluzowym wykryły śladowe ilości trujących gazów. Holoekran przełączył się na obraz z kamery usytuowanej wewnątrz metalowego tunelu. Z wnętrza maszyny wydobywały się rzadkie kłęby sinego dymu. W kabinie błyskały zielone światła. Po chwili pokazał się Brendon. Ruszył przed siebie, chwytając się gęsto powieszonych klamer. Na jego żółtym jednoczęściowym kombinezonie widniaty plamy z sadzy. Twarz przykrywał wizjer z miedzianego szkła, a sam hełm połączony był z przenośną walizką ratunkową.

— Czemu nie włożył skafandra? — zdziwił się Erick.

Brendon pomachał w stronę kamery.

— Dzięki Bogu, dłużej bym tam nie wytrzymał. Hej, nie otworzyliście włazu.

— Musimy być ostrożni, Brendon — powiedział Bev. — Wiemy, że najeźdźcy sekwestrują ludzi.

— Cóż, skoro tak, to trudno… — Zaniósł się kaszlem.

Erick ponownie sprawdził wskazania czujników. Z kabiny kosmolotu nadal wydobywały się opary, z którymi ledwo radziły sobie filtry w tunelu śluzowym.