Выбрать главу

Rzucił się na Ericka, próbując poniewczasie zatrzymać dźwignię. Strzelił z czubków palców włóczniami białego ognia.

Dłoń Ericka, tablica kontrolna wraz z dźwignią i całym zespołem obwodów elektronicznych, a także półmetrowy wycinek kompozytowej ściany, uległy natychmiastowemu stopieniu. Płonące krople kompozytu i ciekłego metalu trysnęły na wszystkie strony.

Erick wrzasnął przeraźliwie, kiedy prawa ręka wysmażyła się do samej kości. Neuronowy nanosystem zareagował w mig, tworząc blokadę analgetyczną. Wstrząs był jednak na tyle silny, że Erick doznał chwilowego zamroczenia; powrócił do przytomności tylko dzięki programom stymulacyjnym. W rozstrojonym, zaćmionym umyśle wyświetliły mu się schematy fizjologiczne i różnorakie pozycje menu. Opcje błyszczały na czerwono. Żądania przyjęcia lekarstw i wykonania zabiegów chirurgicznych. Wskaźnik ciśnienia zewnętrznego alarmował o zagrożeniu życia.

Wzburzone powietrze uciekało z pokładu z wyciem rozwścieczonej strzygi. Cienkie, wielowarstwowe smużki dymu, dryfujące dotąd wokół czerwonych strzępów rozdartej podłogi, teraz się zagęszczały i tworzyły kłęby pod pięcioma klatkami wentylacyjnymi.

Zasysane do kanału, wirowały z niesamowitą prędkością, obrazując ruch cząsteczek powietrza.

Opętani przeżywali straszne chwile, chwytając się rozpaczliwie klamer i siebie nawzajem. Ich przybrane kształty rozmywały się jak zakłócana projekcja AV, ukazując pod spodem zwyczajne ludzkie ciała. Huraganowy wicher porwał ich w kleszcze, ciągnął bezlitośnie do sufitu. Jeden wleciał przez luk przejściowy z dolnego pokładu, wywijając młynka w powietrzu, by na koniec przywrzeć do kratki wentylacyjnej. Mógł tylko wić się z bólu, daremnie walcząc z siłą ssącą.

Kolejny, który puścił klamrę, został natychmiast przyssany plecami do kratki. Obaj próbowali się odepchnąć, lecz nic już nie mogli zdziałać. Próżnia kosmiczna ciągnęła swe ofiary z nieprzepartą siłą. Czuli, jak wciska ich w ostre pręty kraty, które zaczęły przecinać ubranie i wżynać się w ciało. Wokół ich postaci błyskały przez chwilę niebieskie i czerwone wężyki wyładowań, ale na ratunek było już za późno — upiorne światło szybko zgasło. Metalowe pręty dotarły do żeber. Odrywały się pasy pociętego mięsa. Z tysiąca rozerwanych żył i arterii tryskała krew i wpadała spieniona do kanału wentylacyjnego. Narządy wpychały siew odstępy między żebrami.

Erick uruchomił nanosystemowy program ratunkowy, pomagający przeżyć w warunkach próżni. Serce zaczęło bić wolniej, a mięśnie i narządy wewnętrzne zostały praktycznie odłączone od reszty organizmu, dzięki czemu pobierały z krwi minimalną ilość tlenu, co z kolei przedłużało życie mózgu. Z rękami ściąganymi do sufitu zawisł bezwładnie na opasującej go taśmie. Zwęglone resztki prawej dłoni oderwały się od ręki i rozsypały na kratce wentylacyjnej.

Z osmalonego ramienia sączyła się krew.

Papierowe kartki, części garderoby, narzędzia, rozmaite śmieci i przedmioty osobistego użytku frunęły po pokładzie, by uderzyć o kratki. Może i znalazłoby się tego dość, żeby je zatkać, co dałoby opętanym czas na wstrzymanie odpowietrzania lub ucieczkę do kosmolotu, lecz dodatkowe otwory wycięte w kanale wentylacyjnym pozwalały mniejszym przedmiotom swobodnie wydostać się na zewnątrz statku. Do najbliższego z nich wpadały wydobywające się zza otwartych drzwi łazienki rozkołysane strugi wody z prysznica i kurków.

Uciekające z pokładu powietrze ryczało coraz słabiej.

Wzrokiem przyćmionym z bólu Erick patrzył, jak w tym mikroorkanie dowódca opętanych przeobraża się z półnagiego goblina w przysadzistego czterdziestoletniego mężczyznę w farmerkach.

Mężczyzna trzymał się klamry dwa metry od Ericka, z nogami wyprostowanymi w stronę najbliższej kratki wentylacyjnej. Jego spodnie i koszula trzepotały hałaśliwie w porywie wichury. Ruszał ustami, wyrzucając z siebie niesłyszalnym głosem przekleństwa i wulgaryzmy. Wokół jego dłoni wytworzyła się czerwona poświata: krwista iluminacja przeświecała przez skórę, podkreślając kontury kości. Z nosa wypływała ślina ze śluzem, dołączając do strumienia śmieci i płynów znikających w kanale. Wydzielina zaczęła przybierać barwę najpierw różową, potem szkarłatną.

Teraz lśnienie wokół dłoni słabło już wraz z rykiem i furią ulatującego powietrza. Mężczyzna przeszywał Ericka zdumionym spojrzeniem, gdy z powierzchni gałek ocznych zaczęły wyrywać się krople łez. Kulki krwi wypływały z jego nozdrzy przy każdym uderzeniu serca.

Uciekły resztki powietrza.

Wciąż uwiązany na taśmie do ściany, Erick zaczął się kołysać na boki, gdy znikła ciągnąca go siła. Schemat fizjologiczny wyświetlany przez neuronowy nanosystem przedstawiał, rzec by można, czerwony posąg, jeśli nie liczyć zupełnie czarnej prawej ręki.

Podczas każdego obrotu miał krótką okazję rozejrzeć się po pokładzie. Widział, jak opętani, którzy ocaleli, przepychają się w stertach rupieci wypełniających cichy pokład pasażerski. Na dobrą sprawę, trudno było stwierdzić, gdzie jeszcze są żywi. Trupy, z czego dwa potwornie okaleczone, trącały tych, co próbowali dotrzeć do luku przejściowego. Żywym czy martwym, wszystkim sączyła się krew z ciała za sprawą popękanych naczyń włoskowatych i przepon rozerwanych na skutek ogromnej różnicy ciśnień. Na wielu płaszczyznach jednocześnie, w zwolnionym tempie, rozgrywały się jakby przedziwne zawody w zapasach, w których zwycięstwo dawało dotarcie do otwartego włazu. Makabra. Wkrótce jednak zniknęła z jego pola widzenia.

Następnym razem panowało już mniejsze poruszenie. I twarze: zapamiętałby je nawet bez pomocy nanosystemowego programu zapisującego obrazy. Obrócił się dalej.

Ruszali się wolniej, podobni do mechanoidów, którym wyczerpuje się rezerwa mocy. W próżni gęstniała mgła płynów ustrojowych. Uświadomił sobie, że i on wnosi do niej swój udział. Była czerwona. Bardzo czerwona.

I obrót.

Na pokładzie zamarły wszelkie ruchy. Pływały wolno tylko mokre przedmioty.

Obrót, jeden i drugi. Czerwień przechodziła w szarość statecznie i miarowo, jak niebo o zachodzie słońca.

I znowu obrót.

* * *

Ośmiu krewniaków „Ilexa” wraz z nim samym uformowało standardowy szyk obronny o kształcie sfery średnicy dwóch i pół tysiąca kilometrów. Rozszerzone pola dystorsyjne badały okoliczną przestrzeń, identyfikując masy i kształty. W owym szczególnym polu percepcji Lalonde jawiła się jako głęboki szyb wywiercony w jednorodnej przestrzeni kosmosu, promieniując wątłymi strumieniami grawitacji, którymi wiązała do siebie trzy księżyce i planetoidę Kenyon, podobnie jak sama była uwiązana do jasnej, niebieskobiałej gwiazdy. W międzyplanetarnej próżni rozchodził się wiatr słoneczny i pulsowały energie. Otaczające planetę pasy van Allena błyszczały jak promienie słońca na skrzydłach anioła. Na orbicie zauważone zostały statki kosmiczne i kosmoloty — supły w materii czasoprzestrzeni, roztaczające wokół siebie silne pole elektromagnetyczne.

Czujniki elektroniczne wykryły kanonadę cienkich wiązek promieniowania maserowego między małymi satelitami wartowniczymi na wysokiej orbicie, telekomunikacyjnymi satelitami przekaźnikowymi i flotyllą statków kosmicznych. Terrance Smith został powiadomiony o przybyciu gości, lecz nie podejmował żadnych wrogich działań. Jastrzębie, uspokojone brakiembezpośredniego zagrożenia, nie zmieniały szyku przez następne dziewięćdziesiąt sekund.

Niemal dokładnie w środku pomiędzy statkami maleńki wycinek przestrzeni o wielkości kwarka powiększył raptownie swe rozmiary, gdy jego masa wzrosła do nieskończoności. Wynurzyła się pierwsza fregata. W ciągu następnych sześciu minut pojawiło się pozostałych dwadzieścia okrętów wojennych. Ten ściśle podręcznikowy manewr taktyczny dawał admirałowi Meredithowi Saldanie największą ilość możliwych opcji działania. Potrzebował jedynie aktualnych informacji.