Выбрать главу

Nagle zwykły na mostu „Ankary” szum głosów ucichł i zapadła martwa cisza, kiedy nadeszły pierwsze odczyty sensorów.

Cały Amarisk znajdował się akurat na nasłonecznionej półkuli planety. Pasma czerwonych chmur nad dorzeczem Juliffe przypominały widlastą błyskawicę, która zastygła w pół wyładowania.

— Widywano przedtem coś takiego na tej pokaranej przez Boga planecie? — zapytał Meredith Saldana głosem, w którym dało się wyczuć ledwo powstrzymywany lęk.

— Nie, sir — odparł Kelven.

— A zatem to skutek inwazji? Nowy etap?

— Tak, sir. Wszystko na to wskazuje.

— Kapitanie Hinnels, wiemy już, co to takiego?

Oficer sztabowy odwrócił głowę, zajęty do tej pory rozmową z dwiema osobami kontrolującymi wskazania czujników.

— Nic jeszcze nie możemy powiedzieć, admirale. Ta rzecz z pewnością promieniuje w paśmie widzialnym, lecz nie odbieramy żadnej emisji energetycznej. Oczywiście, dopiero zaczęliśmy pomiary. Aha, i wpływa na miejscowe warunki klimatyczne.

Oglądając datawizyjne obrazy nadsyłane z czujników, Meredith mruknął ze zdziwieniem: potężne zwały chmur rozrywane były jak konstrukcje z cukrowej waty.

— Ile do tego trzeba mocy?

— To by zależało od precyzji zmian… — Hinnels urwał pod uważnym spojrzeniem admirała. — Kontrola pogody nad czwartą częścią kontynentu? Przynajmniej sto, dwieście gigawatów, sir. Nie mogę udzielić dokładniejszych wyjaśnień, póki nie dowiem się, jak oni to robią.

— Aż tyle energii mają na zbyciu? — dumał głośno admirał.

— I co ważniejsze, skąd ją biorą? — dodał Kelven. — W kontenerach zrzutowych w Durringham było trzydzieści pięć generatorów termonuklearnych, a w siedzibie Floty jeszcze trzy mniejsze urządzenia. Suma mocy wyjściowych, rzekłbym, dwadzieścia megawatów.

— Ciekawa uwaga, komandorze. Czyżby w czasie pańskiej nieobecności nieprzyjaciel przeprowadził wielką operację desantową?

— Logika podpowiada, że sprowadził własne generatory.

— Ale?

— Jakoś w to nie wierzę. To musiałoby być kolosalne przedsięwzięcie z zaangażowaniem ogromnej liczby statków kosmicznych.

A sam pan widział na fleksie, do czego jest zdolna Jacąueline Couteur. Skąd ona czerpie energię, tego również nie wiemy.

Admirał zdawał się powątpiewać.

— Jest różnica między rzucaniem kulami ognia a tym, co tu widać. — Zamaszystym gestem ręki wskazał na jeden z dużych holoekranów przedstawiających planetę.

— Różnica skali, sir. Ale na Lalonde mieszka dwadzieścia milionów ludzi.

Meredithowi nie podobał się żaden z tych wariantów, ponieważ oba mówiły o siłach nieporównywalnie większych niż te, jakimi dysponowała jego eskadra. A pewnie i całe cholerne Siły Powietrzne, pomyślał z niepokojem.

— Hinnels, co nowego? Mogę bezpiecznie zbliżyć się z eskadrą?

— Biorąc pod uwagę możliwości demonstrowane przez wroga, wygląda na to, że nawet tu nie jest bezpiecznie, admirale. Zejście na niższą orbitę z pewnością zwiększy ryzyko, ale jak bardzo, tego wolałbym nie zgadywać.

— Dziękuję — rzekł kwaśno Meredith. Wiedział, że nie powinien zdradzać lęku przed załogą… jakkolwiek ta czerwona chmura mogła napędzić stracha.

— Cóż, spróbujemy wypełnić rozkazy naczelnego admirała i powstrzymać flotę Smitha przed użyciem siły. Z zaznaczeniem, że wycofujemy się przy pierwszych oznakach agresji ze strony wroga.

Nie zamierzam posyłać eskadry do walki z… czymś takim. — Dostrzegł wyrazy ulgi na twarzach oficerów, lecz dyplomatycznie ich nie skomentował. — Poruczniku Kanuik, dokonał pan przeglądu sytuacji okrętów najemniczych?

— Tak, sir.

Meredith połączył się datawizyjnie z komputerem, prosząc o plan sytuacyjny. W szyku okrętów najemniczych panował chaos, trzy z włączonymi silnikami opuszczały orbitę. Zapewne zmierzały ku współrzędnym skoku. Przy pięciu czarnych jastrzębiach cumowały małe kosmoloty pionowego startu. Wszystkie jednostki adamistów czekające na orbicie miały otwarte wrota hangarów. Z powierzchni planety wzlatywały kolejne dwa kosmoloty. Zaklął pod nosem. Oddziały zwiadowcze z pewnością już wylądowały.

Jeden ze statków adamistów został rozhermetyzowany, z modułu mieszkalnego wydobywały się kłęby szarego gazu. Jonowe silniki sterujące błyskały niebieskimi ognikami, kompensując niepożądaną siłę odrzutu.

Zobaczył też, jak fioletowy tor lotu jednego z czarnych jastrzębi zaczyna wyginać się na kształt korkociągu. Czujniki optyczne dalekiego zasięgu pokazały statek technobiotyczny, który skręcał się i miotał obłąkańczo.

— Sir!

Odwołał sygnał datawizyjny. Porucznik Rhoecus, oficer sztabowy odpowiedzialny za koordynację działań jastrzębi, skrzywił się.

— Czarny jastrząb… Jego… — Edenista wydął policzki i zeskoczył z fotela amortyzacyjnego, jakby dostał pięścią w żołądek.

— …Jego dowódca został zaatakowany… torturują go… Słychać głosy. Śpiewanie. Statek jest przerażony. — Zamknął oczy i zazgrzytał zębami. — Chcą dostać dowódcę.

— Kto?

Rhoecus potrząsnął głową.

— Nie wiem, wszystko cichnie. Miałem wrażenie, jakby tysiące ludzi do niego przemawiało. Coś jak w wieloskładnikowej osobowości habitatu.

— Transmisja z „Gemala”, admirale — zameldował szeregowy łącznościowiec. — Terrance Smith prosi o rozmowę.

— Opamiętał się? Dawajcie go.

Meredith przeniósł spojrzenie na kolumnę projektora AV, by ujrzeć wyjątkowo przystojnego bruneta z idealnie ułożoną fryzurą.

Prosto z taśmy, pomyślał admirał. Jakkolwiek typowa dla takich ludzi aura władczej pewności siebie w tym przypadku wydawała się mocno rozproszona. Terrance Smith wyglądał na człowieka łamiącego się pod ciężarem obowiązków.

— Tu admirał Saldana, dowódca eskadry. Działając z upoważnienia Zgromadzenia Ogólnego Konfederacji, rozkazuję panu niezwłocznie zakończyć operację wojskową na Lalonde, odwołać ludzi wysłanych na powierzchnię planety i wstrzymać się od starć z siłami nieprzyjaciela. Ponadto odda pan Flocie wszystkie osy bojowe i głowice nuklearne. Okręty znajdujące się pod pańskim dowództwem będą mogły opuścić układ po spełnieniu określonych wymagań. Jedyny wyjątek to „Lady Makbet”, na którą nałożony jest areszt. Czy wyraziłem się jasno?

— Oni są już na górze.

— Przepraszam, ale nie rozumiem.

Oczy Terrance’a Smitha pobiegły gdzieś w bok: popatrzył na kogoś nie mieszczącego się w polu widzenia kamery.

— Najeźdźcy są na orbicie, admirale. Dostali się tu kosmolotami, które przetransportowały na planetę oddziały zwiadowcze. Sekwestrują moje załogi.

Upłynęła sekunda, nim Meredith doszedł do siebie. Cztery minuty trwania operacji i już katastrofa.

— Które załogi? Które okręty? — Rzucił szybkie spojrzenie na porucznika Rhoecusa. — Czy to właśnie spotkało dowódcę czarnego jastrzębia? Sekwestracja?

— Całkiem prawdopodobne — odparł zakłopotany edenista.

— Chcę, żeby dwa jastrzębie natychmiast ruszyły za tym okrętem. Za wszelką cenę mają go powstrzymać od opuszczenia układu.

Wolno użyć os bojowych, jeśli będzie stawiał opór. Reszta jastrzębi ustawi się w szyku uniemożliwiającym ucieczkę pozostałym okrętom adamistów. Komandorze Kroeber.

— Tak, sir?