Выбрать главу

— Soczewkowate pole siłowe? — powiedziała niepewnie. — Mogę uwierzyć prawie we wszystko… przecież słońce regularnie musi mieć zmienianą trasę przelotu.

— Dlaczego?

— Żeby były pory roku.

— A… pory. Tak, ludzie wymagają pór roku.

— Silver…

— Taak… to dobre powietrze. — Silver znowu zaczęła węszyć.

— Przestań kręcić. Jesteś przekonana, że to my zbudowaliśny to wszystko.

— Prawda. Dyskutowaliśmy o tym z kungiem i doszliśmy do tego właśnie wniosku.

— To może sobie coś wyjaśnimy, dobrze?! Ludzie może są szaleni, ale nie głupi, a ten dysk jako przykład planety jest równie sensowny co gumowy klucz. Żeby funkcjonować, potrzebuje ciągle dużych ilości energii. A poza tym nikt mający szczyptę zdrowego rozsądku nie powierzałby przyszłości mieszkańców sztucznemu słoneczku i fałszywym gwiazdom. Dlaczego nie umieścili dysku na orbicie normalnej gwiazdy? Możliwości mieli, a zamiast tego zbudowali takie kalectwo w samym środku galaktycznej pustki. Ten świat odpowiada wyobrażeniom ograniczonego średniowiecznego mnicha. To nie ludzie.

— Ten na łodzi był człowiekiem.

Kin myślała o tym długo i intensywnie i coś przyszło jej do głowy w czasie snu, ale i tak zawahała się przed odpowiedzią.

— Nie wiem… mogli porwać grupę ludzi w epoce prehistorycznej. Albo gdzieś zdarzyła się równoległa ewolucja…

Zła była na własną ignorancję, a jeszcze bardziej na Silver za dyplomatyczne przemilczenie dziur w jej argumentacji. Gdyby teraz ktoś zaproponował jej powrót na Ziemię, oplułaby go. Teraz miała zbyt wiele pytań bez odpowiedzi i to było najważniejsze.

— Jalo mówił coś o teleportacji — postanowiła zmienić temat. — Ciekawe, czy w ten właśnie sposób dostarczają wodę z powrotem do oceanu.

Marco wdrapał się do nich, trzęsąc się z entuzjazmu — był to zupełnie inny Marco niż cyniczny i humorzasty pilot statku kosmicznego.

— Musimy zacząć planować — oznajmił.

— Ty już zaplanowałeś — poprawiła go Kin.

— Najważniejsze jest skontaktowanie się z władcami dysku. — Marco zignorował jej sarkazm albo też go nie zauważył.

— Zmieniłeś zdanie? — Głos Silver dobiegł gdzieś z góry: okazało się, że stoi wyprostowana i zawzięcie węszy.

— Podsumowałem fakty, choć nie było to przyjemne. Statku nie damy rady naprawić. Oni muszą mieć takie możliwości albo dysponować statkiem, który będziemy mogli wynająć. Jalo jakoś wrócił, nie? Chyba że chcecie tu dożyć swoich dni?

— Wątpię, żeby mieszkańcy dysku mogli nam pomóc — sprzeciwiła się Silver. — Nie wykryliśmy żadnych źródeł energii ani linii przesyłowych. Nikt nam nie przeszkadzał w lądowaniu. To wspiera moją teorię, że cofnęli się do barbarzyństwa.

— Wspiera? — spytała Kin.

— Zbliża się statek — oznajmiła zamiast odpowiedzi Silver. — Po kształcie sądząc, podejrzewałabym wycieczkowy jacht przedstawicieli zaawansowanej cywilizacji.

Oboje pobiegli na szczyt. Marco dzięki serii skoków znalazł się tam pierwszy.

— Gdzie on?

Kin ledwie mogła dostrzec punkcik na oceanie.

— Statek wiosłowy, po dwanaście wioseł na burcie. — Silver lekko zmrużyła oczy. — Ma maszt, ale żagiel jest zwinięty. I śmierdzi. Załoga, ma się rozumieć. Jeśli utrzyma dotychczasowy kurs, minie nas o milę na północ.

— I spadnie? — upewniła się Kin.

— Musieli znaleźć sposób na wodospad. — Marco był pewien swoich słów. — Prąd nie wydaje się zbyt silny…

Kin przypomniała sobie pozostałości po samotnym żeglarzu…

— Wiedzą, że płyną ku wodospadowi, ale nie mają pojęcia, co to jest w rzeczywistości — powiedziała cicho. Silver skinęła potakująco i dodała:

— Śmierdzą, bo się boją. Zmieniają kurs na tę wyspę… na dziobie stoi jeden i patrzy na wodospad. Informacja poderwała Marca na nogi.

— Musimy się przygotować — syknął. — Za mną! — Pognał w dół przy wtórze osypujących się kamyków.

Kin spojrzała wpierw na stojącą niczym pomnik Silver, potem na łódź. Teraz mogła dostrzec załogę wiosłującą jak szaleńcy. Wydawało jej się nawet, że słyszy okrzyki.

— Nie sądzę, żeby im się udało…

— Bo się nie uda — potwierdziła Silver. — Zobacz, jak prąd ich obraca.

— To może być test. Dla nas, nie dla nich… wiesz, dopiero co się zjawiliśmy i…

— Mój nos mówi, że nie — przerwała jej Silver.

Kin się zamyśliła — dyskusja z trzystu pięćdziesięcioma milionami komórek zapachowych nie miała sensu. Wnętrze łodzi widziała już całkiem wyraźnie — niewysoki, brodaty mężczyzna biegał między wioślarzami, zachęcając ich do większego wysiłku. Jedynym efektem było to, że łódź stała w miejscu.

— Ahem — zasugerowała Silver.

— Jak długa jest ta Lina, na której holowałaś zapasowy kombinezon?

— Standardowa tysiąc pięćset metrów — odparła Silver i dodała: — Można na niej uwiązać planetę.

— Naturalnie istnieje możliwość, że popełniamy właśnie duży błąd — dodała Kin, ruszając w dół stoku ku zagajnikowi.

Silver podążyła j ej śladem.

— Brzuch mówi, że nie popełniamy — powiedziała po chwili.

Kin uśmiechnęła się mimo woli — shandy miały całkiem inną lokalizację źródła emocji.

Kin, w samym pasie antygrawitacyjnym zdjętym ze skafandra, poleciała, by ciągnąć Linę za pętlę sporządzoną z innego niż reszta materiału.

— Uważam to za nadzwyczaj głupie — przypomniał jej głos Marca w słuchawce.

— Może — zgodziła się. — Ale pamiętaj, że to ja widziałam resztki rozbitej łodzi.

Przez chwilę w jednym uchu słyszała wiatr, w drugim szum fali nośnej. W końcu Marco polecił:

— Skieruj kamerę na łódź!

Wioślarze dostrzegli ją — w efekcie większość przestała wiosłować i jak zahipnotyzowana wpatrywała się w nią, trzymając się kurczowo wioseł.

Łódź miała około dwudziestu pięciu metrów długości i wrzecionowaty kształt. Silver przesadziła — jej budowniczy całkiem nieźle znał się na hydrodynamice. Zaopatrzona była w maszt umieszczony na śródokręciu, ale żagiel był zwinięty. Przestrzeń między wioślarzami wypełniały rozmaite pakunki i dzbany.

Kin wycelowała w rudobrodego na dziobie, obniżyła lot i wyhamowała na wysokości jego zaskoczonej twarzy. Zarzuciła pętlę na dziób i wrzasnęła na Silver. Lina wyskoczyła z wody, wyprężyła się jak struna.

— Zmuś ich do wiosłowania! — poleciła rudemu, machając desperacko rękoma. — Wyspa!

Rudy popatrzył na nią, na jej wyciągniętą dłoń wskazującą wyspę, na Linę i skoczył między wioślarzy, rycząc jak opętany. Jeden z nich podniósł się i zaczął coś mówić, na co rudy złapał jakiś leżący na pokładzie drąg, zdzielił go przez łeb i zaciągnął do wiosła.

Kin poderwała się w górę, oceniła sytuację: łódź już zostawiała ślad, niczym motorówka. Zadowolona obniżyła lot i skierowała się ku wyspie. A potem dalej, szukając Silver. Znalazła ją szybko, jako że nic oprócz shanda w skafandrze nie unosiło się w powietrzu. Skafander mógł unieść noszącego przy dziesięciu G, a Silver ważyła spokojnie pięćset funtów. Łącznie dawało to niezłą siłę ciągu, nakierowaną tym razem jedynie na przyciągnięcie łodzi do wyspy.

— Lina dziwnie zaczęła szarpać — poinformowała ją Silver.

Kin spojrzała w dół — przez zagajnik biegła przecinka, najwyraźniej drzewo było zbyt słabe jako kotwica. Teraz Lina zaczepiona była o skałę, która była znacznie wytrzymalsza na przecinanie.