— Jeżeli ją wygramy, nie będzie to istotne… — mruknął Chris.
— Będę pracował nad Bearem nadal za pośrednictwem Pameli — powiedział po chwili namysłu Malko. — To może przynieść ciekawe rezultaty. Pytanie: czy zamierzacie ujawnić Irakijczykom rolę i tożsamość Beara?
— Decyzja nie zależy ode mnie — odpowiedział ostrożnie szef Stacji — ale od Langley. A może nawet od Białego Domu. Na razie zachowujemy tajemnicę. — I rozpracowujemy Beara.
Malko jechał powoli ulicą Stalle w dzielnicy Uccle. Eleganckie rezydencje ustępowały — wielkomiejskiej zabudowie. Dalej droga biegła wśród wieżowców i biurowców. Chris Jones wskazał ręką budynek ze szkła i stali. Szyby pierwszego i drugiego piętra były kuloodporne.
To tu.
Malko zaparkował nieco dalej i powiedział:
— Pańska kolej, Milton.
Goryl prezentował się doskonale w uniformie pracownika gazowni. Wziął torbę, w której wśród narzędzi spoczywało magnum 357 i ruszył ku numerowi 61. Bez trudności wszedł do marmurowego hallu i zerknął na listę lokatorów. Cosmos Trading Corporation zajmował pierwsze i drugie piętro. Milton wsiadł do windy i znalazł się w małym korytarzyku. Nad pancernymi drzwiami, zabezpieczonymi dodatkowo alarmem na podczerwień, umieszczona była kamera. Zamek był cyfrowy, a w ścianie obok drzwi umieszczono mikrotelefon. Wcisnął dzwonek i po dłuższej chwili odezwał się grobowy głos.
— Kto tam?
— Gazownia.
— Proszę iść do dozorcy.
I przerwano rozmowę. Z pewnością obserwowany był przez judasza. Zadzwonił raz jeszcze. Odezwał się ten sam głos, zupełnie spokojny.
— Proszę zwrócić się do dozorcy. Wpuszczamy tylko osoby umówione.
Aby nie wzbudzić podejrzeń, Milton ustąpił i zjechał na dół, do piwnicy. Sprawdził boczne drzwi. Te również były zamknięte i zabezpieczone. Wrócił do Malka w kiepskim nastroju.
— To istna twierdza! — oświadczył. — Nie ma nawet mowy, by rozejrzeć się w środku. Biura na trzecim piętrze wyglądają normalnie.
— Wróćmy do hotelu — zaproponował Malko. — Sprawa wymaga poważnych przygotowań.
W „Amigo” zastali wpatrzoną w telewizor Pamelę Balzer. Siedziała w swoim pokoju pod strażą Krisantema. Wyglądało na to, że wreszcie zrozumiała. W dodatku usiłowała naprawdę skontaktować się z zaginionym po balu narzeczonym. Ponieważ Mandy też nie dawała znaku życia, wnioski narzucały się same.
— Bear się nie odzywał? — zapytał Malko.
— Nie — mruknęła. — Mam do niego zadzwonić?
— Poczekajmy do jutra — powiedział.
Najwyraźniej Irakijczycy zareagowali. Nie liczył już specjalnie na pomoc kanadyjskiego inżyniera. Musieli uciec się do brutalnych metod.
— Dziś w nocy przystępujemy do działania — oznajmił gorylom Malko.
Malko rozpłaszczył się przed drzwiami windy, by przepuścić śliczną blondynkę z dużą torbą z krokodylej skóry. Czarne pończochy, dekolt, zapach perfum „Shalimar”. Wspaniała istota. Gdy zatrzymał na niej spojrzenie swych piwnozłotych oczu odwzajemniła je, nieco wyzywająca i impertynencka.
— Na które piętro pani jedzie? — zapytał.
— Na szóste.
Jej głos był śpiewny, czarujący i dystyngowany. I zaczepny. Wcisnął guzik szóstego piętra. W kilka sekund potem nieznajoma uśmiechnęła się rozbrajająco i sięgając do torebki powiedziała przepraszającym tonem:
— Wybaczy pan, nie mogę powstrzymać się od zapalenia papierosa.
Gdyby nie te banalne słowa, Malko niczego by nie podejrzewał. Ale przecież urocza nieznajoma miała prawo palić. Dlaczego prosi o pozwolenie? Ostrożność nakazała mu śledzić ruch jej prawej ręki.
Z torebki wysunął się nie papieros, ale czarna tulejka przypominająca grube pióro. Nie zdążyła wycelować go w Malka. Błyskawicznie uderzył grzbietem dłoni i przygniótł jej rękę do ściany. Wypuściła pióro-pistolet krzycząc z bólu. W ułamku sekundy z pięknej kobiety przeobraziła się w żądną krwi, zionącą nienawiścią furię.
Malko trzymał jej obie ręce, wymierzyła mu więc kopniaka. Był niecelny, ale na ścianie pozostała długa rysa. Z obcasa jej buta wystawała igła — z pewnością zatruta. Malko unikał ciosów oddając się istnemu tańcowi świętego Wita. Na darmo próbował ją ogłuszyć. Nieznajoma była specjalistką w walkach wręcz i sprytnie unikała wszelkich pułapek. Zmagali się w milczeniu, gdy winda dotarła na szóste piętro. Drzwi otwarły się. Malko miał wrażenie, że opuszcza klatkę pełną jadowitych węży. Z wysiłkiem odepchnął nieznajomą i wypadł na korytarz, prosto na oniemiałą z wrażenia pokojówkę. Wstał i chwycił pistolet, drzwi windy już się jednak zasunęły. Rzucił się jak szalony ku schodom i zbiegł na parter. Do windy wciskała się właśnie grupa Japończyków. Od portiera dowiedział się, że młoda elegancka kobieta wsiadła do taksówki. Klientka hotelu. Za tysiąc franków belgijskich dowiedział się, że mieszka w pokoju numer 321. Poszedł po Chrisa Jonesa.
W pokoju numer 321 nie znalazł niczego ciekawego prócz metalowej teczki, którą Chris Jones obwąchał jak pies myśliwski.
— Lepiej wysłać ją do T.D. — powiedział. — Na pewno jest zaminowana. To za ładnie wygląda, by było uczciwe.
Malko siedział właśnie w barze usiłując uspokoić skołatane nerwy, gdy zadzwonił szef Stacji w Brukseli. — Prawdopodobnie będzie pan miał wizytę — oświadczył. — Izrael otrzymał zgodę na udział w śledztwie, oczywiście po awanturze. Uwaga na guzy… — Co im powiedzieć?
— Możliwie najmniej. Znają nazwisko i adres Georgesa Beara. Nie wiedzą o istnieniu Pameli Balzer. Ciężko będzie balansować między Irakijczykami z jednej, a Żydami z drugiej strony.
— A wywiad belgijski? — zapytał Malko.
— Robią uniki. Utrzymują, że Cosmos Trading Corporation nie prowadzi nielegalnej działalności. W tym kraju, jeśli nie opluwa się króla, niemal wszystko jest legalne… — Przystępujemy do akcji dziś wieczorem — oświadczył Malko. — Proszę być na wszelki wypadek pod telefonem.
Poza miotaczami ognia mamy wszystko, co może być nam potrzebne — oświadczył Milton Brabeck wtaczając się z ogromną walizą.
Nocą ulica Stalle była zupełnie opustoszała. Czterej mężczyźni zatrzymali mercedesa na pobliskim parkingu i ruszyli piechotą ku numerowi 61. Budynek wydawał się pusty. Wjechali na trzecie piętro zajmowane przez agencję ubezpieczeniową. Chris Jones rozprawił się z zamkami w ciągu paru sekund. Gruba wykładzina tłumiła odgłosy ich kroków. Poszli w głąb, gdzie znajdowały się toalety. Chris i Milton podwinęli rękawy i wyciągnęli narzędzia wspomagani przez Elka Krisantema. Piły, wiertarki, nożyce do metalu i przecinaki poszły w ruch. Najpierw przecięli podłogę, potem to, co było pod spodem. Chris sięgnął po potężną wiertarkę z wiertłem metrowej długości. Otoczona osłonką maszyna działała niemal bezszelestnie. Wreszcie wiertło wpadło w pustkę i Chris wyciągnął je, odkrywając dużą dziurę. Następnie sięgnął po czerwony pojemnik z gazem i umieścił w otworze jego elastyczną końcówkę. Rozległ się cichy syk i biuro na drugim piętrze wypełniło się gazem usypiającym. Usypiał na około pół godziny i tylko maska przeciwgazowa mogła uchronić przed jego działaniem. Odczekali w milczeniu i dokończyli dzieła. Po kilku minutach otwór w suficie był na tyle duży, by zmieścić Chrisa Jonesa. W masce, z pistoletem i wiertarką zeskoczył do biura na drugim piętrze. Dołączyli do niego identycznie wyposażeni Milton i Malko. Pospiesznie przebiegli pierwsze pokoje. Biuro było ogromne. W salonie przy wejściu natknęli się na bezwładne ciała dwóch Irakijczyków. Obok nich leżała broń.
W głównym biurze Malko znalazł to, czego szukali:
ogromny sejf. Chris Jones ukląkł przy nim i natychmiast przystąpił do pracy. Sięgnął po stetoskop i począł osłuchiwać mechanizm. Panowała ogłuszająca cisza. Uniósł głowę.