— Domyślam się — przyznał Malko. — I nie przypuszczam, żeby interesujący nas statek pływał pod iracką banderą. Jest natomiast prawdopodobne, że wszystkie irackie transporty wędrują tym samym statkiem. Musimy skontaktować się ze wszystkimi portami, w których dokonywano załadunku na rachunek Cosmos Trading Corporation i sprawdzić, czy nie powtarza się jakiś jeden statek. Kiedy szef Stacji pojął wreszcie ten plan, poderwał się z fotela.
— To prawie niewykonalne — wykrzyknął — ale genialne!
I walnął Malka w plecy, przyprawiając o utratę tchu. — Jeżeli nam się uda, załatwię panu honorowe obywatelstwo Langley. Będzie pan mógł kandydować w wyborach, zostać burmistrzem i mieć całą masę dupozawracania! Hamadi miał wrażenie, że jego żołądek wypełniony jest ołowiem. Sam fakt, że Żydzi zgładzili Beara, który pozostawał pod opieką jego najlepszych ludzi, stanowił już poważną porażkę. Przede wszystkim jednak oznaczało to, że przeszli do ofensywy. Pamela Balzer straciła w zasadzie znaczenie, o ile oczywiście Bear nie podał jej przed śmiercią informacji dotyczących wyjazdu. Jego wściekłość potęgował fakt, że call-girl była niedostępna, zamknięta w pokoju hotelu „Amigo” pod opieką amerykańskich goryli.
Trzeba było ratować, co się da, ściśle mówiąc — to, co było teraz najważniejsze. Tarik Hamadi podyktował sekretarce kilka teleksów. Należało przyspieszyć realizację ostatniej, europejskiej fazy operacji „Osirak”. Wpół do trzeciej nad ranem na trzecim piętrze ambasady amerykańskiej rozświetlone były wszystkie okna. Bladzi, nie ogoleni, zmęczeni agenci CIA prowadzili w różnych językach rozmowy telefoniczne, zbierając informacje wczytywane natychmiast w komputer. Urzędnicy portów nie wykazywali zbyt wiele dobrej woli, gdy proszono ich o przetrząsanie rejestrów… A wszystko było kwestią godzin. Według informacji przesłanej przez Beara wyjazd nastąpić miał nazajutrz. Agenci CIA pospieszyli, gdzie tylko było można, szeleszcząc banknotami, by zachęcić do współpracy.
Malko przełknął gumowatą kanapkę oraz przesączone tłuszczem frytki i ziewnął. Zastanawiał się, czy na pewno wpadł na dobry pomysł. Siedzący obok niego Baxter ogrzewał w dłoniach trzeci kieliszek „Geston de Lagrange”, wciągając dla rozjaśnienia myśli aromat koniaku. Jego także zaczynało ogarniać zniechęcenie. Do gabinetu wszedł zastępca Baxtera, w krawacie na bakier, ale promieniejący dziecinną radością. — Chyba coś mam — zaanonsował.
— Co takiego?
— Komputer wskazał pojawienie się tego samego statku z towarami dla Iraku w kilku portach: Atenach, Londynie, Antwerpii, Neapolu, Maladze. „Gur Mariner”, transportowiec zarejestrowany na Bahamach. Narodowość załogi nie ustalona.
— Proszę natychmiast dzwonić do portu w Rotterdamie — rozkazał Baxter.
Dopił koniak i zapalił cygaro. I Malko, i on nie mieli odwagi popatrzeć na siebie. A jeżeli był to fałszywy alarm? Minuty wlokły się w nieskończoność. Kapitanat portu w Rotterdamie podzielony był na sektory, a o tej porze pracowali jedynie dyżurni mający inne problemy na głowie. Teleksy z Langley napływały jeden za drugim, przynosząc nowe informacje. Irak złożył oficjalny protest w związku z podaniem przez jeden z brytyjskich dzienników informacji, jakoby zamówiony był jedynie rurociąg. Zabójstwo Georgesa Beara dokonała, zgodnie z wiadomościami rozpowszechnianymi przez brukselski „Soir”, nieznana organizacja palestyńska. Policja belgijska zachowała całkowite milczenie. W biurze pojawił się ponownie agent CIA. Promieniejąc radością wymachiwał jakąś kartką.
— Jest! — krzyknął. — „Gur Mariner” jest w Rotterdamie, przy nabrzeżu numer 3. Zgodnie z planem odbija o szóstej rano.
Zostały im zaledwie trzy godziny. Malko i Morton Baxter wymienili triumfujące spojrzenia.
— Wyruszamy natychmiast — rzucił Amerykanin.
Cztery samochody mknęły z prędkością ponad stu osiemdziesięciu kilometrów na godzinę po autostradzie Bruksela — Amsterdam — Rotterdam. Prowadził wóz Belgijskiej Żandarmerii Królewskiej, wiozący dwóch belgijskich celników z dokumentacją „Gur Marinera”. Celnicy holenderscy czekali już w kapitanacie w Rotterdamie. Tylko wykrycie wykroczenia celnego mogło powstrzymać „Gur Marinera” przed wypłynięciem w rejs. Na przykład — przewozu niedozwolonych materiałów do kraju objętego embargiem.
Marton Baxter prowadził drugi samochód. Obok niego siedział Malko, z tyłu, między dwoma gorylami, Pamela. Nie chciała zostać w „Amigo”, nawet pod opieką Elka Krisantema. W dwóch pozostałych samochodach znajdowali się agenci CIA oraz przedstawiciel Ministerstwa Spraw Zagranicznych Izraela. Izrael nadal negował swój udział w zabójstwie Beara.
Reflektory rozświetlały prostą, monotonną autostradę i ani Malko, ani nikt z pozostałych nie odzywali się słowem, zatopieni w rozmyślaniach. Wreszcie pojawiła się tablica z napisem „Rotterdam”. Jechali jeszcze około dwudziestu minut, nim dotarli do kapitanatu. Przed budynkiem parkowały liczne służbowe samochody. Marton Baxter wszedł pierwszy, za nim Malko.
Wewnątrz czekał już na nich tuzin mężczyzn, w tym dwóch celników holenderskich w kepi. Pospiesznie dokonano prezentacji.
— „Gur Mariner” wyszedł w morze! — zakomunikował im kapitan portu.
Malko kipiał ze złości.
— Przecież miał odpłynąć o szóstej rano!
— Kapitan poinformował panów o obecności „Gur Marinera”, nie sprawdziwszy tego. Kiedy posłano tam marynarza, było już za późno. „Gur Mariner” odpłynął nie uiszczając nawet opłat portowych i pozostawiając mostek na nabrzeżu.
Baxter usiadł. Ugięły się pod nim nogi.
— I od tej pory nie mieliście z nim żadnego kontaktu?
— zapytał.
— Żadnego. Zresztą nie było powodu. Nie prosił o holowanie.
— Gdzie może teraz być?
— Policzymy; płynie jakieś trzynaście, czternaście węzłów… W tej chwili dopływa prawdopodobnie do kanału La Manche. Pogoda jest doskonała. Znajduje się na wodach międzynarodowych.
Naburmuszona Pamela Balzer stała oparta o framugę, lustrowana przez zebranych w biurze mężczyzn, którzy w duchu zastanawiali się, co ta nieziemska istota robi w porcie o piątej rano. Nie przypominała dziewczyn, które kręciły się w okolicy…
— Niczego nie da się zrobić? — zapytał po cichu Malko Baxter.
— Niewiele — pokręcił głową Amerykanin. — To byłoby piractwo, jest na pełnym morzu. Możemy tylko uprzedzić wszystkie porty, do których może zawinąć. I nie dopuścić, by wypłynął. Nie możemy przecież go storpedować. Zwłaszcza, że płynie pod banderą Wysp Bahama.
— A jeżeli moje rozumowanie było błędne i „Gur Mariner” nie ma nic wspólnego z naszą sprawą? Słysząc to pytanie, jeden z Holendrów zaczął po flamandzku wyjaśniać coś przedstawicielowi żandarmerii, który natychmiast przetłumaczył:
— Zasięgnęli przed chwilą języka w pobliskich barach. „Gur Mariner” cumował piętnaście dni. Nie wyglądał najlepiej. Część załogi nigdy nie schodziła na ziemię. Byli ciemnoskórzy. Pakistańczycy albo Arabowie.
Zresztą ci, którzy bywali w mieście, mówili po arabsku.
Mieli dużo pieniędzy. Nie żałowali sobie dziewczynek.
Szef kapitanatu dorzucił:
— Zauważyłem, że jak na taką łajbę „Gur Mariner” ma niezłe anteny radiowe. Był wyposażony jak niektóre trałowce radzieckie, które zajmują się szpiegostwem. W dodatku nikt nie miał prawa wchodzić na pokład, nawet dostawcy. Dwóch ludzi zostawało zawsze na straży na trapie. Chyba byli uzbrojeni.
— Czy wie pan, co załadowali?