Выбрать главу

I dlatego.

Na szczęście, na tym właściwie się skończyło. Było jeszcze lekkie zamieszanie wywołane przez elegancką damę z pierwszego szeregu tłumu widzów. Kobieta ta, którą okazała się doktor Elaine Donazetti, niezwykle ważna postać świata sztuki współczesnej, przebiła się przez kordon policji i zaczęła robić zdjęcia polaroidem, i trzeba ją było obezwładnić i siłą odciągnąć od zwłok. Później jednak wykorzystała swoje fotografie i fragmenty filmu Weissa do napisania serii ilustrowanych artykułów, które przysporzyły mu pewnego rozgłosu wśród ludzi gustujących w tego typu rzeczach. Czyli przynajmniej spełniło się jego ostatnie życzenie: ktoś zrobił mu zdjęcia. Miło, kiedy wszystko się tak dobrze układa, co?

Detektywowi Coulterowi też się poszczęściło. W pracy doszły mnie słuchy, że pominięto go przy awansie, i to dwa razy, zapewne uznał więc, że nada impetu swojej karierze, jeśli samodzielnie aresztuje podejrzanego w tak głośnej sprawie. I udało się! Szefostwo uznało, że trzeba coś zrobić, by wyjść z tej paskudnej historii z twarzą, i Coulter był ich jedyną deską ratunku. Dlatego dostał pośmiertny awans za to, że bohatersko prawie uratował Ritę.

Oczywiście, że byłem na jego pogrzebie. Uwielbiam ten ceremoniał, ten rytuał, tę sztywną atmosferę, a poza tym miałem okazję, by przećwiczyć kilka moich ulubionych min — wyrażających powagę, szlachetny smutek i współczucie, rzadko używanych i przez to wymagających odświeżenia.

Przyszedł cały wydział, wszyscy w galowych strojach, nawet Debora. W niebieskim mundurze wydawała się bardzo blada, ale w końcu Coulter był jej partnerem, przynajmniej na papierze, i honor nakazywał, by przyszła. W szpitalu kręcili nosami, ale w sumie i tak mieli ją wkrótce wypisać, więc nie próbowali oponować. Oczywiście nie płakała — nigdy nie była tak dobrą hipokrytką jak ja. Ale miała stosownie uroczystą minę, kiedy opuszczali trumnę do grobu, a ja robiłem, co mogłem, by wyglądać tak samo.

I miałem wrażenie, że wychodzi mi to całkiem przyzwoicie — ale sierżant Doakes był innego zdania. Widziałem, jak stoi w szeregu i łypie na mnie spode łba, jakby uważał, że to ja własnoręcznie udusiłem Coultera, co było absurdem; nigdy nikogo nie udusiłem. Jasne, czasem lubię się pobawić żyłką, ale tylko dla rozrywki — nie przepadam za tego rodzaju osobistym kontaktem, a nóż jest zdecydowanie schludniejszy. Oczywiście, byłem ogromnie zadowolony, że Coulter zginął, a Dexterowi tym samym się upiekło, ale nie przyłożyłem do tego ręki. Jak wspomniałem, to miło, kiedy wszystko się zgrabnie układa, prawda?

I życie chwiejnie dźwignęło się na nogi, i powoli, jak żółw ociężale, wróciło na utarte tory. Ja chodziłem do pracy, Cody i Astor do szkoły i dwa dni po pogrzebie Coultera Rita poszła do lekarza. Wieczorem, po tym, jak położyła dzieci spać, usiadła obok mnie na kanapie, oparła głowę na moim ramieniu i wyjęła mi pilota z rąk. Wyłączyła telewizor i kilka razy westchnęła.

— Coś nie tak? — spytałem wreszcie, kiedy ciekawość stała się nie do wytrzymania.

— Nie. Wszystko w porządku. To znaczy, chyba. Jeśli, hm, ty tak uważasz.

— A czemu miałbym tak nie uważać? — zdziwiłem się.

— Nie wiem — znów westchnęła. — Po prostu, wiesz, nigdy o tym nie rozmawialiśmy, a teraz…

— Teraz co? — spytałem. Tego już było za wiele; kto to widział, żebym po wszystkim, przez co przeszedłem, musiał jeszcze znosić takie mętne rozmowy, jeśli w ogóle można to nazwać rozmową. Czułem, że gwałtownie wzbiera we mnie irytacja.

— Teraz, no… — bąknęła. — Lekarz mówi, że nic mi nie jest.

— Aha — odparłem. — To dobrze.

Pokręciła głową.

— Pomimo… — powiedziała. — No wiesz.

Nie wiedziałem i uznałem, że nie fair jest tego ode mnie oczekiwać, co też dałem jej jasno do zrozumienia. Rita długo odchrząkiwała i jąkała się, a kiedy wreszcie wykrztusiła, w czym rzecz, spostrzegłem, że odebrało mi mowę zupełnie jak jej, i jedyne, co mogłem z siebie wydobyć, to puenta strasznie starego dowcipu; wiedziałem, że to niestosowne, ale nie zdołałem się powstrzymać i słowa same wyrwały mi się z ust, i jakby z wielkiego oddalenia usłyszałem głos Dextera wykrzykujący:

— Co będziesz miała?!