– Moja kochała operę.
– Jest pan rozwiedziony?
– Nie, jestem wdowcem.
– Bardzo mi przykro.
– Żona zmarła już jakiś czas temu. – Zdradziwszy ten intymny sekret, Molnar stał się nieco serdeczniejszy. – Ogromnie mi jej brak, dlatego postanowiłem zatrzymać jej miejsce.
Hearn wyciągnął rękę.
– Ethan Hearn.
Z lekkim wahaniem Molnar chwycił ją swoją włochatą łapą.
– Laszló Molnar. Bardzo mi miło pana poznać. Hearn uprzejmie skłonił głowę.
– Napije się pan ze mną czekolady?
– Dziękuję, z przyjemnością. – Zaproszenie wyraźnie przypadło Molnarowi do gustu.
Idąc przez tłum, rzucali tytułami ulubionych oper i nazwiskami ulubionych kompozytorów. Węgier zaczął pierwszy i oczywiście okazało się, że Hearn przepada za tym samym co on – Molnar był z tego bardzo zadowolony. Tak jak zauważył Spalko, Hearn był człowiekiem szczerym i otwartym, czego nie mogło nie dostrzec nawet najbardziej cyniczne oko. Po prostu umiał zachowywać się naturalnie nawet w najbardziej fałszywych sytuacjach i właśnie ta szczerość sprawiła, że Molnar przestał się mieć na baczności. – Podoba się panu przedstawienie? – spytał, gdy pili czekoladę.
Bardzo – odparł Hearn. – Ale ta opera jest tak przepojona uczuciami, że podobałoby mi się jeszcze bardziej, gdybym widział wyraz twarzy głównych bohaterów. To smutne, ale kiedy wykupywałem miejsce, nie mogłem pozwolić sobie na lepsze, bliżej sceny.
Węgier długo milczał i Ethan zaczynał się już bać, że nie chwyci przynety. Nagle, jakby po namyśle, powiedział:
– Może zechce pan usiąść obok mnie, na miejscu mojej żony?
– Jeszcze raz- powiedział Hasan Arsienow. – Musimy przećwiczyć każdy najdrobniejszy fragment ciągu wydarzeń, które doprowadzą nas do wolności.
– Przecież znam je tak dobrze jak twoją twarz – zaprotestowała Zina.
– Na tyle dobrze, żeby przejść całą trasę z zawiązanymi oczami?
– Nie bądź śmieszny – prychnęła drwiąco.
– Po islandzku, Zina. Teraz mówimy tylko po islandzku.
Na dużym biurku w ich pokoju leżały plany hotelu Oskjuhlid w Reykjaviku. W zapraszającym świetle lampki nocnej widać było każdy szczegół każdego piętra, od fundamentów, systemu kanalizacyjnego i klimatyzacyjnego poczynając, na dokładnym rozkładzie pokojów i rozstawieniu ochroniarzy kończąc. Na wszystkich szkicach widniały starannie wypisane wskazówki, strzałki kierunkowe i uwagi dotyczące elementów systemu ochrony wniesione przez państwa biorące udział w szczycie antyterrorystycznym. Wywiad Spalki działał nienagannie.
– Od chwili przedarcia się przez hotelowy system bezpieczeństwa- mówił Arsienow – zostanie nam bardzo mało czasu na osiągnięcie celu. Niestety, nie wiemy dokładnie ile czasu i będziemy mogli to sprawdzić dopiero podczas próby na miejscu. Dlatego absolutnie najważniejsze jest zdecydowanie i bezbłędność. Nie możemy pomylić ani jednego skrętu!
Wziął szarfę, zaprowadził Zinę na koniec pokoju i mocno zawiązał jej oczy.
– Weszliśmy do hotelu. – Puścił jej rękę. – Przejdź całą trasę. Będę mierzył czas. Ruszaj!
Dwie trzecie drogi pokonała bez najmniejszego błędu, ale potem, na skrzyżowaniu dwóch korytarzy, skręciła w lewo zamiast w prawo.
– Już po tobie – warknął i gwałtownym ruchem zdjął szarfę. – Nawet gdybyś zawróciła, nie zdążyłabyś na czas. Ochroniarze, Amerykanie, Rosjanie i Arabowie, dopadliby cię i zastrzelili.
Zina trzęsła się ze złości na siebie i na niego.
– Znam tę minę, Zino – powiedział. – Zapomnij o gniewie. Emocje utrudniają koncentrację, a teraz musisz być maksymalnie skoncentrowana. Skończymy dopiero wtedy, kiedy przejdziesz całą trasę z zawiązanymi oczami.
Godzinę później, wykonawszy zadanie, Zina powiedziała:
– Chodź, połóż się, miły.
Arsienow, ubrany teraz w czarną muślinową szatą z pasem, pokręcił głową. Stał przed wielkim oknem wychodzącym na ciemny Dunaj, w którym skrzyły się światła Budapesztu.
Zina roześmiała się gardłowo.
– Hasan, dotknij tego. – Leżała naga na kanapie i przesuwała po prześcieradle dłonią z długimi, szeroko rozchylonymi palcami. – Czysta egipska bawełna, jaka cudowna…
Arsienow odwrócił się na pięcie. Pociemniała mu twarz.
– I właśnie o to chodzi. – Wskazał na wpół pustą butelkę na stoliku nocnym. – Koniak, gładkie prześcieradła i kanapa. Nie dla nas te luksusy.
Zina szeroko otworzyła oczy i wydęła wargi.
– Ale dlaczego?
– Czy to, czego przed chwilą cię nauczyłem, wleciało ci do głowy jednym uchem i wyleciało drugim? Dlatego że jesteśmy bojownikami i wyrzekliśmy się wszystkich dóbr doczesnych.
– Czy wyrzekłeś się broni, Hasanie? Potrząsnął głową. Oczy miał harde i zimne.
– Nasza broń ma swoje przeznaczenie.
– Te gładkie, mięciutkie rzeczy też. Dają mi szczęście. Arsienow mruknął gardłowo z dezaprobatą.
– Nie chcę ich mieć na własność, Hasanie – dodała Zina. – Chcę się tylko nimi nacieszyć, chociaż przez dwie noce. – Wyciągnęła do niego rękę. – Nie możesz choć na chwilę zapomnieć o swoich zasadach? Ciężko dzisiaj pracowaliśmy, zasługujemy na krótki odpoczynek.
– Mów za siebie – uciął. – Ja nie dam się skusić luksusom. Brzydzi mnie i oburza, że ty im uległaś.
– Nie wierzę, że wzbudzam w tobie obrzydzenie. – W ciemnych oczach Hasana dostrzegła coś w rodzaju samowyrzeczenia, które mylnie wzięła za przejaw jego ascetycznego charakteru. – No dobrze. Jeśli tylko do mnie przyjdziesz, rozbiję butelkę po koniaku i zaścielę łóżko szkłem.
– Mówiłem ci, Zino – odparł ponuro. – Z tych spraw się nie żartuje. Usiadła i na kolanach podeszła bliżej. Jej piersi zakołysały się zmysłowo w złotawym świetle lampki.
– Mówię zupełnie poważnie. Jeśli chcesz kochać się ze mną na łożu boleści, czyż śmiałabym ci się sprzeciwić?
Długo patrzył na nią bez słowa. Nie przyszło mu nawet do głowy, że może z niego szydzić.
– Czy ty nic nie rozumiesz? – Zrobił krok w jej stronę. – Obraliśmy drogę. Jest nią Tariquat, duchowa droga do Allaha.
– Nie rozpraszaj mnie, Hasanie. Wciąż myślę o twojej broni. – Chwyciła go za szatę i przyciągnęła bliżej. Jej druga ręka delikatnie musnęła bandaż na udzie, w które go postrzelono. Musnęła i powędrowała wyżej.
Kochali się dziko i gwałtownie, jakby walczyli ze sobą. Wynikało to zarówno z potrzeby fizycznej, jak i z tego, że wzajemnie pragnęli sprawić sobie ból. Sądząc po tych zapasach, głośnych jękach i uwieńczonych zaspokojeniem ruchach, miłość nie odgrywała w tym akcie żadnej roli. Arsienow wolałby kochać się na łożu zasłanym szkłem, tak jak zażartowała Zina, dlatego gdy go objęła, szarpnął się do góry, a wtedy ona przytrzymała go i rozorała mu paznokciami plecy. Był tak gwałtowny, że ją ugryzł, więc odsłoniwszy zęby, ona ugryzła jego, w potężnie umięśnione ramię, w rękę i pierś. Dopiero gdy dotarli do granicy bólu i rozkoszy, Arsienow wyrwał się z tego dziwnego, przypominającego halucynację stanu.
Uważał, że za to, co zrobił Chalidowi Muratowi, swemu towarzyszowi i przyjacielowi, powinna spotkać go kara. To nic, że zrobił to po to, by jego naród mógł przetrwać i rozkwitnąć. Ileż razy powtarzał sobie, że Chalida Murata trzeba było poświęcić na ołtarzu przyszłości Czeczenii? Mimo to, niczym grzesznika i wyrzutka, dręczyły go wątpliwości i strach, odczuwał też silną potrzebę kary. A teraz, w chwili półśmierci, jakim jest fizyczne spełnienie, pomyślał: Czyż nie jest tak ze wszystkimi prorokami? Czyż te tortury nie są kolejnym dowodem, że obrana przeze mnie droga jest słuszna?