Выбрать главу

– Bonjour, Jacques. – Nadstawiła mu policzek do pocałowania, jeden i drugi, ale już patrzyła na Jasona.

A on dopiero teraz dostrzegł szczegóły, których zdjęcie nie ujawniło. Kolor jej oczu, rzeźbione nozdrza, biel zębów. Jej twarz wyrażała jedno- cześnie siłę i czułość.

– Pan Bourne, prawda? – Szare oczy spojrzały na niego chłodno.

– Przykro mi z powodu Aleksa – powiedział Jason.

– Dziękuję. To był szok dla wszystkich, którzy go znali. – Zrobiła im przejście. – Proszę, wejdźcie.

Bourne rozejrzał się po pokoju. Panna Dutronc mieszkała w środku szarego blokowiska, lecz jej mieszkanie bynajmniej nie było szare. W przeciwieństwie do wielu ludzi w jej wieku, nie otaczała się starymi meblami, reliktami przeszłości. Jej meble były nowoczesne, ale i wygodne. Kilka krzeseł, dwie identyczne sofy stojące naprzeciwko siebie przed kominkiem, wzorzyste zasłony. Z takiego mieszkania nie chce się wychodzić, pomyślał Jason.

– Pewnie miał pan długi lot – powiedziała. – Musi pan umierać z głodu. – Ani słowem nie wspomniała o jego tragicznym wyglądzie, za co był jej wdzięczny. Posadziła go przy stole w jadalni i przyniosła jedzenie z typowo europejskiej kuchni, małej i ślepej. Potem usiadła naprzeciwko niego, położyła ręce na stole i mocno splotła palce. Bourne zauważył, że płakała.

– Umarł… szybko? – spytała. – Nie cierpiał? Często o tym myślę.

– Nie – odrzekł szczerze Jason. – Na pewno nie.

– To zawsze coś… – szepnęła z ulgą. Odchyliła się do tyłu i ruch ten zdradził Bourne'owi, jak bardzo jest spięta. – Dziękuję, Jason. – Podniosła głowę i nie ukrywając uczuć, popatrzyła mu w oczy. – Mogę ci mówić po imieniu?

– Oczywiście.

– Dobrze go znałeś, prawda?

– Na tyle, na ile można było go znać.

Spojrzała na Robbineta. Właściwie tylko zerknęła, ale to wystarczyło.

– Muszę zadzwonić. – Jacques już wyjął komórkę. – Nie pogniewacie się, jeśli na chwilę zostawię was samych?

Patrzyła posępnie, jak wychodzi do saloniku. Potem spojrzała na Bourne'a.

– Jason, powiedziałeś to jak prawdziwy przyjaciel. Nawet gdyby Alex mi o tobie nie mówił, powiedziałabym to samo.

– Opowiadał pani o mnie? – Bourne pokręcił głową. – Alex nie rozmawiał o pracy z cywilami.

Znowu ten uśmiech, tym razem aż nadto ironiczny.

– Widzisz, rzecz w tym, że ja nie jestem, jak to ująłeś, cywilem. – Trzymała w ręku paczkę papierosów. – Przeszkadza ci dym?

– Nie.

– Wielu Amerykanom przeszkadza. Macie na tym punkcie obsesję, prawda?

Nie czekała na odpowiedź; więc Bourne nie odpowiedział. Patrzył, jak Mylene przypala papierosa, głęboko zaciąga się dymem i wypuszcza go powoli, z wyraźną przyjemnością.

– Nie, nie jestem cywilem. – Dym kłębił się i wirował. – Pracuję w Quai d'Orsay.

Bourne znieruchomiał. Ukrytą pod stołem ręką wymacał rękojeść ceramicznego pistoletu Derona. Jakby czytając w jego myślach, Mylene pokręciła głową.

– Spokojnie, Jason. Jacques nie wciągnął cię w zasadzkę. Jesteś między przyjaciółmi.

– Nie rozumiem – odparł chrapliwie. – Jeśli pracuje pani w Quai d'Orsay, Alex tym bardziej nie rozmawiałby z panią swojej pracy. Nie chciałby stawiać pani w niezręcznej sytuacji.

– To prawda. Było tak przez wiele lat – Mylene zaciągnęła się i wypuściła dym nosem. Ilekroć to robiła, zawsze podnosiła głowę. Wyglądała wtedy jak Marlena Dietrich. – A potem, całkiem niedawno, coś się stało. Nie wiem co. Nie chciał powiedzieć, chociaż bardzo go prosiłam.

Przez kilka sekund przyglądała mu się przez siny dym. Każdy agent służb wywiadowczych musi zachowywać kamienną twarz, nie ujawniając myśli ani uczuć, lecz Bourne czytał w jej oczach i widział, że opuściła gardę.

– Czy jako jego wieloletni przyjaciel pamiętasz, żeby kiedykolwiek się czegoś bał?

– Nie. Alex nie bał się niczego. Nigdy.

– A jednak tamtego dnia się bał. Dlatego błagałam go, żeby mi powiedział, o co chodzi. Chciałam mu pomóc, a przynajmniej namówić, żeby nie mieszał się w nic złego.

Jason nachylił się do przodu, spięty tak jak ona.

– Kiedy to było?

– Dwa tygodnie temu.

– I co? Powiedział pani coś?

– Nie. Wymienił tylko jedno nazwisko: Felix Schiffer. Bourne'owi szybciej zabiło serce.

– Schiffer pracował w Agencji Zaawansowanych Projektów Obronnych.

Mylene zmarszczyła czoło.

– Alex mówił, że w Wydziale Taktycznych Broni Obezwładniających.

– Czyli w CIA… – szepnął Bourne ni to do siebie, ni do niej. Puzzle zaczynały do siebie pasować. Czy Alex namówił Schiffera do porzucenia pracy w projektach obronnych i przejścia do WTBO? Ktoś taki jak on mógł bez trudu "zniknąć" Schiffera. Tylko po co? Dlaczego? Jeśli kłusował na terenach łowieckich Departamentu Obrony, na pewno poradziłby

sobie z leśniczymi i nie musiałby nikogo ukrywać. Ale Schiffera ukrył. Musiał mieć ku temu inne powody, tylko jakie? – Dlatego się bał? Chodziło o Schiffera?

– Nie chciał nic powiedzieć, ale czy mogło być inaczej? Tego dnia, w ciągu zaledwie paru godzin, otrzymał i wykonał mnóstwo telefonów. Był straszliwie spięty i domyśliłam się, że ma w terenie ludzi, prowadzą jakąś operację. Kilka razy wymienił nazwisko Schiffera. Przypuszczam, że to on był celem akcji.

Inspektor Savoy siedział w citroenie, wsłuchując się w chrobot wycieraczek. Nie znosił deszczu. Padało w dniu, kiedy odeszła od niego żona, padało, gdy córka wyjechała na studia do Ameryki, żeby już nigdy nie wrócić do kraju. Żona wyszła za pedantycznego bankiera i mieszkała teraz w Bostonie. Miała troje dzieci, dom, majątek, wszystko, czego tylko chciała, tymczasem on siedział w tym zasranym miasteczku – Goussain? Guoassain? Nie, Goussainville – ogryzając do krwi paznokcie.

Ale dziś było trochę inaczej, bo próbował namierzyć człowieka, którego CIA umieściła na liście najbardziej poszukiwanych przestępców. Gdy dopadnie tego Bourne'a, nareszcie zrobi karierę. Tak jest, złapie go, i winda! Może nawet zwróci na niego uwagę sam prezydent. Spojrzał na drugą stronę ulicy, na samochód ministra Robbineta.

Quai d'Orsay podało mu markę, model i numer rejestracyjny. Od kolegów dowiedział się, że opuściwszy lotnisko, minister skręcił w Al i pojechał na pomoc. Wpadł do centrali, sprawdził, kto nadzoruje pomocne sektory, i pamiętając o ostrzeżeniu Lindrosa, że łączność radiowa może być niepewna, zaczął do nich metodycznie wydzwaniać. Żaden z jego rozmówców nie zauważył jednak ministerialnego peugeota i Savoy zaczynał się denerwować, gdy skontaktowała się z nim Justine Berard, która widziała Robbineta na stancji benzynowej i nawet z nim rozmawiała. Pamiętała, że minister był zdenerwowany i opryskliwy.

– Uznała pani, że to dziwne? – spytał Savoy.

– Tak – odparła Berard. – Wtedy o tym nie myślałam, ale teraz tak.

– Był sam?

– Nie jestem pewna. Lał deszcz, szyba była podniesiona. Szczerze mówiąc, patrzyłam tylko na pana ministra.

– Przystojniak z niego. – Inspektor powiedział to bardziej oschle, niż zamierzał. Berard bardzo mu pomogła. Widziała, w jakim kierunku minister odjechał, i zanim Savoy dotarł do Goussainville, zdążyła odnaleźć jego samochód przed jednym z bloków.

Mylene spojrzała na szyję Bourne'a i zgasiła papierosa.

– Znowu krwawisz – powiedziała. – Chodź. Trzeba to opatrzyć.

Zaprowadziła go do łazienki wyłożonej zielonymi i kremowymi kafelkami. Przez wychodzące na ulicę okno wpadało szare światło. Kazała mu usiąść i przemyła mydłem zaczerwienioną pręgę na gardle.