– Zrobione. – Posmarowała ranę antybiotykiem. – To nie jest przypadkowe skaleczenie. Biłeś się z kimś.
– Miałem trudności podczas odprawy celnej.
– Jesteś skryty jak Alex. – Odsunęła się o krok, jakby chciała lepiej mu się przyjrzeć. – I smutny. Bardzo smutny.
– Panno Dutronc…
– Mów mi po imieniu. – Przykryła ranę sterylną gazą i zakleiła plastrem. – Co trzy dni będziesz zmieniał opatrunek. Dobrze?
– Tak. – Uśmiechnęła się, a on odpowiedział jej uśmiechem. – Merci, Mylene.
Łagodnie pogłaskała go po policzku.
– Bardzo smutny… Wiem, że byliście sobie bliscy. Alex uważał cię za syna
– Powiedział ci to?
– Nie musiał. Zawsze mówił o tobie ze szczególnym wyrazem twarzy. – Jeszcze raz obejrzała opatrunek. – Stąd wiem, że nie tylko mnie boli serce.
Pod wpływem impulsu chciał jej wszystko powiedzieć, wyznać, że chodzi nie tylko o śmierć Aleksa i Mo, ale i o spotkanie z Chanem. Zacisnął zęby i nie powiedział nic. Mylene ma własny krzyż do dźwigania.
– O co tu chodzi z tobą i Jakiem? – spytał. – Zachowujecie się, jakbyście się nienawidzili.
Uciekła wzrokiem w bok i popatrzyła na ociekającą deszczem szybę.
– To, że cię tutaj przywiózł, świadczy o jego odwadze, a to, że poprosił mnie o pomoc, dużo go kosztowało. – Odwróciła się i spojrzała na niego oczami pełnymi łez. Śmierć Aleksa musiała wstrząsnąć nią tak mocno, że wydarzenia z przeszłości wypłynęły na powierzchnię wzburzonego oceanu wydarzeń teraźniejszych. – Na świecie jest tyle smutku… – Pojedyncza łza stoczyła się na policzek, zadrgała i spłynęła na koszulę. – Widzisz, przed Aleksem był Jacques.
– Byliście… kochankami?
– Jacques nie był jeszcze żonaty. Kochaliśmy się jak wariaci, a że byliśmy młodzi, zaszłam w ciążę.
– Masz dziecko?
Mylene wytarła ręką policzek.
– Non, nie chciałam. Nie kochałam go. Dopiero wtedy spadły mi łuski z oczu. Jacques mnie kochał, a on jest bardzo… wierzący.
Roześmiała się smutno i Bourne'owi przypomniała się opowieść o Goussainville, o tym, jak barbarzyńscy Frankowie zostali obrońcami wiary. Przejście na katolicyzm było bardzo mądrym posunięciem, lecz Clovisowi chodziło chyba o przetrwanie i politykę, a nie o religię jako taką.
– Nigdy mi tego nie wybaczył. – Jej wyznanie było tym bardziej poruszające, że nie wyglądało na użalanie się nad sobą.
Bourne nachylił się i delikatnie pocałował ją w oba policzki, a ona – z krótkim, zdławionym szlochem – przytuliła go na chwilę.
Gdy po prysznicu wyszedł z kabiny, znalazł w łazience starannie wyprasowany mundur. Ubierając się, spoglądał w okno. Wiatr targał gałęziami drzew. Z parkującego na ulicy samochodu wysiadła ładna, mniej więcej czterdziestoletnia kobieta. Wysiadła i podeszła do citroena, w którym – obsesyjnie obgryzając paznokcie – siedział mężczyzna o trudnym do ustalenia wieku. Kobieta otworzyła drzwiczki od strony pasażera i wsiadła.
W scenie tej nie byłoby nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że Bourne widział tę kobietę na stacji benzynowej. Pytała Robbineta o koło samochodu.
Quai d'Orsay!
Szybko wrócił do saloniku, gdzie Jacques wciąż wisiał na telefonie. Gdy zobaczył minę Bourne'a, natychmiast przerwał rozmowę.
– Co się stało, mon ami?.
– Namierzyli nas.
– Niemożliwe! Jakim cudem?
– Nie wiem, ale w czarnym citroenie po drugiej stronie ulicy siedzi dwóch agentów Quai d'Orsay.
Z kuchni wyszła Mylene.
– Dwóch innych obserwuje ulicę od tyłu, ale spokojnie, nie wiedzą
nawet, że jesteś w tym bloku i…
Zadzwonił dzwonek u drzwi. Jason wyjął pistolet, ale Mylene zgromiła go wzrokiem. Jeden ruch głowy i obaj zniknęli w korytarzyku. Mylene otworzyła drzwi. W progu stał inspektor Savoy, rozczochrany i w wymiętym płaszczu.
– Alain? Bonjour…
– Przepraszam za najście – powiedział Savoy z wstydliwym uśmiechem – ale siedziałem tam i siedziałem, i nagle przypomniało mi się, że pani tu mieszka.
– Wejdzie pan? Może zrobić kawy?
– Nie, dziękuję, nie mam czasu.
– Siedzi pan na ulicy? – spytała Mylene. – Przed moim domem? Co pan tam robi?
– Szukamy Jacques'a Robbineta.
Mylene wytrzeszczyła oczy.
– Ministra kultury? Co minister kultury robiłby w Goussainville?
– Nie mam pojęcia, ale przed blokiem stoi jego samochód.
– Wygląda na to, że pan inspektor nas przechytrzył. – Robbinet wszedł do saloniku, zapinając koszulę. – Nie ma co, nakrył nas.
Mylene odwróciła się plecami do Savoya i przeszyła Jaques'a wzrokiem. 'Minister posłał jej swobodny uśmiech, podszedł bliżej i musnął ustami jej usta.
Inspektor poczuł, że pieką go policzki.
– Panie ministrze, nie wiedziałem… Nie miałem pojęcia, że… Nie chciałem państwu przeszkadzać…
Robbinet podniósł rękę.
– Przeprosiny przyjęte, ale dlaczego mnie szukacie?
Z demonstracyjną ulgą Savoy pokazał mu zdjęcie Bourne'a.
– Szukamy tego człowieka. To były agent CIA, groźny morderca. Mamy powody podejrzewać, że chce pana zabić.
– To straszne, Alain! – zawołała wstrząśnięta Mylene.
Bourne, który obserwował tę komedię z mrocznego korytarza, musiał przyznać, że odegrała to nader wiarygodnie.
– Nie znam go – odparł Robbinet. – Nie wiem, dlaczego miałby dybać na moje życie. Cóż, kto zgłębi duszę mordercy? – Wzruszył ramionami, wziął od Mylene marynarkę i płaszcz. – Ale tak, oczywiście, natychmiast wracam do Paryża.
– Pod naszą eskortą – oznajmił stanowczo Savoy. – Pojedzie pan ze mną, a mój kolega poprowadzi pański wóz. – Wyciągnął rękę. – Pozwoli pan?
– Jak pan sobie życzy. – Jacques podał mu kluczyki do peugeota. – Jestem w pańskich rękach, inspektorze.
Objął Mylene. Savoy dyskretnie się wycofał, mówiąc, że zaczeka przed drzwiami.
– Zabierz Jasona na parking – szepnął Jacques. – Weź moją dyplomatkę i daj mu, wiesz co. – Podał jej szyfr zamka.
Mylene podniosła głowę i mocno pocałowała go w usta.
– Powodzenia, Jacques.
Robbinet oniemiał, rozszerzyły mu się oczy. Potem wyszedł i Mylene zamknęła drzwi.
– Jason! – zawołała cicho. – Jacques kupił nam trochę czasu, musimy to wykorzystać.
Bourne kiwnął głową.
– D'accord.
Mylene wzięła dyplomatkę.
– Chodźmy. Szybko!
Wyjrzała na korytarz i upewniwszy się, że nikogo tam nie ma, poprowadziła go schodami na dół, do podziemnego parkingu. Przystanęła przed metalowymi drzwiami że zbrojoną drutem szybką.
– Czysto – szepnęła. – Chyba czysto, ale musisz uważać, nigdy nic nie wiadomo.
Otworzyła dyplomatkę.
– Masz tu pieniądze, o które prosiłeś, i papiery. Nazywasz się Pierre Montefort, jesteś kurierem i wieziesz ściśle tajne dokumenty dla attache wojskowego w Budapeszcie. Musi je otrzymać najpóźniej o szóstej miejscowego czasu. – Wcisnęła mu do ręki kluczyki. – Trzymaj. Na przedostatnim miejscu w trzecim rzędzie stoi wojskowy motocykl.
Przez chwilę patrzyli sobie w oczy. Bourne otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale uprzedziła go:
– Pamiętaj, Jason, życie jest za krótkie, żeby czegoś żałować.
Pchnął drzwi i sztywno wyprostowany, żołnierskim krokiem wyszedł na szary, betonowy parking z poplamioną smarami podłogą. Minął dwa rzędy samochodów, skręcił w prawo i chwilę później natknął się na motocykl, srebrzysty voxan VB- 1 z olbrzymim, prawie litrowym silnikiem V2. Żeby dyplomatka rzucała się w oczy tym z Quai d'Orsay, przypiął ją pasami do bagażnika. Włożył kask, schował czapkę do sakwy, wyprowadził motor, wsiadł, odpalił silnik i wyjechał na deszcz.