rzucili całe wyposażenie, zamalowali wapnem freski. Ale teraz wszystko wygląda tak jak w trzynastym wieku.
W głębi kościoła paliło się mdłe światło. Poszli dalej, mijając po drodze kilka kaplic. W kaplicy tuż przy prezbiterium na kamiennych sarkofagach spoczywały w upiornym bezruchu posągi króla Węgier Beli III i jego żony Anny z Chatillon. W mrocznej krypcie za rzędem średniowiecznych figur ktoś stał. Janos Vadas.
Wyciągnął rękę i gdy Bourne chciał ją uścisnąć, z cienia wyszło trzech ponuro spoglądających mężczyzn. Jason sięgnął po pistolet, lecz Vadas tylko się uśmiechnął.
– Niech pan spojrzy na iglicę, panie Bourne. Myśli pan, że dałbym panu sprawną broń?
Annaka wymierzyła do niego z pistoletu.
– Aleksiej był moim starym przyjacielem – mówił dalej Vadas. – Poza tym piszą o panu w gazetach. – Miał zimną, wyrachowaną twarz, groźnie zmarszczone ciemne brwi, ostro zarysowaną szczękę i błyszczące oczy. Dawno już przekroczył sześćdziesiątkę i pośrodku głowy zamiast włosów miał teraz błyszczącą trójkątną plamę. – Zamordował pan Aleksiej a
i tego drugiego, Panova. Już za samego Aleksieja mógłbym kazać pana zabić, tu i teraz.
– Alex był i moim przyjacielem. Przyjacielem i nauczycielem.
Vadas westchnął ze smutną, zrezygnowaną miną.
– A pan go zdradził, bo tak jak tamci, chce pan pewnie wyciągnąć wszystko z Schiffera.
– Nie wiem, o czym pan mówi.
– Oczywiście – odparł sceptycznie Vadas. – Oczywiście…
–
– Skąd bym znał jego prawdziwe imię? Alex i Mo Panov byli moimi przyjaciółmi.
– W takim razie zabicie ich byłoby aktem czystego szaleństwa.
– Właśnie.
– Hazas uważa, że jest pan obłąkany – powiedział spokojnie Vadas. – Pamięta go pan, dyrektora hotelu, którego omal pan nie pobił? Mówi, że zachowywał się pan jak wariat.
– Więc to on zawiadomił pana, że przyjechałem. Fakt, może trochę przesadziłem, ale wiedziałem, że kłamie.
– Kłamał dla mnie – odrzekł z dumą Vadas.
Pod czujnym wzrokiem Annaki i trzech goryli z obstawy Bourne podszedł krok bliżej i podał Vadasowi bezużyteczny pistolet. Gdy mężczyzna wyciągnął rękę, Jason objął go mocno, błyskawicznie obrócił, wyszarpnął zza paska ceramiczny pistolet Derona i przytknął mu lufę do skroni.
– Naprawdę myślał pan, że użyłbym obcego pistoletu, nie rozebrawszy go przedtem na części? – Spojrzał na Annakę. – Rzuć to – powiedział spokojnie. – Inaczej mózg twojego ojca zbryzga pięć wieków waszej historii. Nie patrz na niego! Rób, co mówię!
Annaka położyła pistolet na podłodze.
– Kopnij go w moją stronę.
Kopnęła.
Goryle nie ruszyli się i chociaż teraz na pewno nie wykonaliby żadnego ruchu, Jason cały czas miał ich na oku. Zabrał pistolet i puścił Vadasa.
– Mógłbym pana zabić.
– Ale wtedy ja zabiłabym ciebie – syknęła Annaka.
– Na pewno byś próbowała – odparł Bourne. Podniósł do góry broń, pokazując im, że nie ma zamiaru jej użyć. – Ale musielibyśmy być wrogami, bo zabijanie jest aktem nienawiści. – Podniósł z podłogi pistolet i rękojeścią do przodu podał Annace.
Wzięła broń bez słowa i ponownie wymierzyła.
– Co pan z niej zrobił, panie Vadas? – odezwał się Bourne. – Zabiłaby dla pana, tak, ale za szybko i bez powodu.
Vadas stanął między nimi, spojrzał na córkę i popchnął w dół jej uzbrojoną rękę.
– Dość już mam wrogów – szepnął.
Annaka opuściła broń, lecz w jej błyszczących oczach wciąż czaił się gniew.
– Jak już mówiłem, zabicie Aleksieja byłoby aktem szaleństwa, a pan nie wygląda na obłąkanego. Wprost przeciwnie.
– Wrobiono mnie – oparł Bourne. – Żeby odwrócić uwagę od prawdziwych morderców.
– Ciekawe. Dlaczego?
– Przyjechałem się tego dowiedzieć.
Vadas długo przyglądał mu się bez słowa, potem popatrzył wokoło i podniósł ręce.
– Gdyby żył, spotkalibyśmy się tutaj, w tym kościele. Widzi pan, to bardzo ważne miejsce. Tu u progu czternastego wieku stanął pierwszy kościół parafialny w Budzie. Te wielkie organy, które widzi pan na chórze, grały na ślubie króla Macieja. Tu koronowano dwóch ostatnich królów Węgier, Franciszka Józefa I i Karola IV. Tak, otacza nas historia, a my chcieliśmy ją zmienić.
– Wy i doktor Schiffer, tak?
Vadas nie zdążył odpowiedzieć. W kościele zadudniło echo i runął do tyłu z rozpostartymi rękami. Z dziury na jego czole popłynęła krew. Bourne pchnął Annakę na podłogę. Ochroniarze rozpierzchli się na wszystkie strony, szukając schronienia i odpowiadając ogniem. Jeden oberwał natychmiast: potknął się i runął na gładki marmur. Drugi był już przy ławkach i rozpaczliwie próbował się za nimi ukryć, ale upadł ze strzaskanym kulą kręgosłupem. Wygiął się w łuk; pistolet zaklekotał na podłodze.
Bourne zerknął na trzeciego ochroniarza i przeniósł wzrok na Vadasa leżącego na brzuchu w kałuży krwi. Nie poruszał się i chyba nie oddychał. Znowu huknęły strzały. Jason spojrzał na ochroniarza, który prostował się właśnie, mierząc w górę, w kierunku organów na chórze. Wypalił kilka razy, szeroko rozrzucił ramiona i na jego koszuli wykwitła czarna plama. Chciał przytknąć tam rękę, lecz nie zdążył; przewrócił oczami i upadł.
Jason spojrzał w stronę tonących w mroku organów, dostrzegł tam niewyraźny cień, wycelował i pociągnął za spust. Trysnęła fontanna kamiennych odłamków. Chwycił latarkę Annaki, oświetlił balkon i pobiegł do spiralnych schodów. Annaka, która dopiero teraz doszła do siebie, zobaczyła ojca i krzyknęła przeraźliwie.
– Wracaj! – ryknął Bourne. – On tam jest!
Nie zważając na ostrzeżenie, Annaka uklękła przy ojcu.
Bourne chciał ją osłonić i kilka razy wypalił w stronę chóru, lecz snajper nie odpowiadał ogniem na ogień. Nic dziwnego, osiągnął swój cel i pewnie już uciekał.
Nie tracąc czasu, Jason wskoczył na schody. Zobaczył łuskę – jedną, drugą- i popędził dalej. Balkon. Nikogo. Kamienna podłoga, wyłożona rzeźbioną boazerią ściana. Zajrzał za organy, ale tam też było pusto. Uważnie obejrzał posadzkę, potem ścianę. Krawędź jednej ze starych rzeźbionych desek różniła się nieco od pozostałych, a sama deska była kilka milimetrów szersza…
Pomacał opuszkami palców i odkrył, że to nie ściana, tylko zamaskowane drzwiczki. Otworzył je i znalazł się na wąskich, krętych schodach. Z gotowym do strzału pistoletem pokonał kilkanaście stopni i stanął przed kolejnymi drzwiami. Pchnął je – wychodziły na dach. Wystawił głowę i w tym samym momencie padł strzał. Jason cofnął się, lecz tuż przedtem zobaczył sylwetkę biegnącego po dachu człowieka. Dach był bardzo stromy, a że właśnie zaczął padać deszcz, snajper niebezpiecznie ślizgał się po dachówkach. To dobrze; był zbyt zajęty, żeby strzelać.
Bourne natychmiast stwierdził, że zelówki jego nowych butów są do niczego. Zdjął buty, rzucił za parapet i na czworakach wszedł na dach. Trzydzieści metrów niżej, na dnie przepastnej otchłani, w świetle starych latarni lśnił placyk przed kościołem. Przytrzymując się palcami i stopami, Jason powoli sunął za snajperem. Nie wiedzieć czemu podejrzewał, że ściga Chana, ale jakim cudem Chan mógłby przyjechać do Budapesztu przed nim i dlaczego miałby strzelać do Vadasa, a nie do niego?
Podniósł głowę – tamten zmierzał do południowej wieży – i przyspieszył, żeby go nie zgubić. Dachówki były bardzo stare i zmurszałe. Jedna z nich pękła na pół, wyślizgując mu się z ręki, i przez chwilę balansował niebezpiecznie w prawo i w lewo. Odzyskał równowagę i odrzucił dachówkę na bok. Roztrzaskała się na płaskim dachu kaplicy trzy metry niżej.