– Niepokoi mnie to światło. – Bourne schował pistolet. – Nie, nie mógł wyjść do Schiffera.
– W takim razie zaraz wróci. Zaczekajmy.
Na półce w salonie stało kilka oprawionych w ramki zdjęć.
– To on? – spytał Jason, wskazując krępego mężczyznę z zaczesanymi do góry gęstymi czarnymi włosami.
– Tak, on. – Annaka rozejrzała się wokoło. – W tym domu mieszkali moi dziadkowie i jako dziecko często bawiłam się tu z koleżankami. Znałyśmy wszystkie przejścia i kryjówki…
Bourne powiódł palcami po grzbietach starych płyt gramofonowych w stojaku obok kosztownej aparatury stereo.
– Miłośnik opery i audiofil.
– Nie ma kompaktu?
– Ludzie tacy jak on uważają, że muzyka cyfrowa pozbawia nagranie ciepła i subtelności.
Na biurku stał laptop, podłączony do prądu i do zewnętrznego modemu. Ekran był czarny, lecz obudowa ciepła. Bourne wcisnął klawisz i komputer natychmiast ożył; był tylko w trybie uśpienia – nikt go nie wyłączył.
Annaka zajrzała mu przez ramię.
– Wąglik, argentyńska gorączka krwotoczna, kryptokok, dżuma płuc na… Boże święty, co on robił na tej stronie? Skutki działania… Czego? Patogenów?
– Zarazków. Nie wiem. Wiem tylko, że kluczem do tajemnicy jest Schiffer. Najpierw pracował w Agencji Zaawansowanych Projektów Obronnych Pentagonu; wtedy skontaktował się z nim Alex. Rok później przeszedł do Wydziału Taktycznych Broni Obezwładniających. Zaraz potem zniknął. Nie wiem, nad czym pracował, ale to coś spowodowało, że Conklin go ukrył, nie zważając na szefów CIA, wściekłych, że stracili wybitnego naukowca.
– Może Schiffer jest bakteriologiem albo epidemiologiem. – Annaka zadrżała. – Ta strona jest… okropna.
Poszła do kuchni napić się wody. Bourne przejrzał stronę z nadzieją, że znajdzie tam coś, co mu powie, czego Molnar szukał. Nie znalazł nic. Otworzył pasek adresu, żeby sprawdzić, jakie strony odwiedzał, i kliknął na adres ostatniej. Czat forum naukowego. Wszedł do archiwum i okazało się, że Laszlo 1647M załogował się mniej więcej przed czterdziestoma ośmioma godzinami. Z mocno bijącym sercem przez kilka minut czytał jego ostatnią rozmowę.
– Niech pani spojrzy! – zawołał. – Wygląda na to, że Schiffer nie jest ani bakteriologiem, ani epidemiologiem. Jest specjalistą w dziedzinie badania zachowań nietrwałych kolonii bakteryjnych.
– Panie Bourne? Niech pan lepiej tu przyjdzie – odparła. – Szybko.
Powiedziała to tak dziwnym głosem, że wprost wymiotło go z pokoju.
Jak zahipnotyzowana stała przed umywalką. Rękę ze szklanką zatrzymała w połowie drogi do ust. Była bardzo blada i gdy go zobaczyła, nerwowo oblizała wargi.
– Co się stało?
Wskazała siedem czy osiem powleczonych plastikiem płytek ze zbrojonego szkła, starannie ułożonych między kuchennym blatem i lodówką.
– Co to, u diabła, jest? – spytał.
– Półki. Ktoś wyjął je z lodówki. Po co?
– Może Molnar czeka na nową lodówkę.
– Przecież ta jest nowa.
Jason podszedł bliżej.
– Jest podłączona, sprężarka pracuje. Nie zaglądała pani do środka
– Nie.
Pociągnął za uchwyt, otworzył drzwiczki. Annaka głośno sapnęła.
– Chryste – mruknął.
Patrzyły na nich martwe, niewidzące oczy. W lodówce leżały zwinięte w kłębek zwłoki Laszlo Molnara.
Rozdział 15
Z szoku wyrwało ich zawodzenie syren. Bourne podbiegł do okna, spojrzał w dół i zobaczył pięć czy sześć opli astra i skód felicii z migającymi kogutami na dachu. Z samochodów wysypali się policjanci. Znowu! Znowu go wrobiono! Scenariusz wyda zeń był identyczny jak w domu Conklina i nie ulegało już wątpliwości, że stoi za tym ta sama osoba. Powiedziało mu to dwie ważne rzeczy: po pierwsze, ktoś obserwował jego i Annakę. Tylko kto? Chan? Raczej nie. Chan zmierzał do konfrontacji, tak, ale do konfrontacji bezpośredniej. Po drugie, prawdopodobnie Chan mówił prawdę, twierdząc, że to nie on zamordował Aleksa i Mo. Teraz Bourne nie widział już żadnych powodów, dla których Azjata miałby kłamać. Pozostawał więc ów tajemniczy ktoś, kto wezwał policję do domu Conklina. Czyżby wykonywał rozka2y przychodzące stąd, z Budapesztu? Wiele za tym przemawiało. Do Budapesztu wybierał się Alex. W Budapeszcie bywał Schiffer, mieszkali tu Vadas i Molnar. Wszystkie drogi prowadziły właśnie tu, do stolicy Węgier.
Gorączkowo myśląc, krzyknął do Annaki. żeby wytarła szklankę i kran. Chwycił komputer Molnara, przetarł adapter i klamkę u drzwi, i wybiegli z mieszkania.
Na schodach tupotały już buty policjantów. Na pewno byli też w windzie, więc ta droga odpadała.
– Nie mamy wyboru – rzucił. – Musimy iść na górę.
– Ale dlaczego przyjechali właśnie teraz? Skąd mogli wiedzieć, że tu jesteśmy?
– Nie mogli. – Wpadli na schody. – Chyba że cały czas nas obserwowali. – Na górę Wcale mu się to nie podobało. Aż za dobrze pamiętał, jak skończył snajper z kościoła Świętego Macieja. Ten, kto wejdzie za wysoko, często spada, i to z tragicznym skutkiem.
Byli na przedostatnim piętrze, gdy Annaka pociągnęła go z;. rękę.
– Tędy!
Skręcili w korytarz. Kroki na schodach dudniły coraz głośniej – policjanci deptali im po piętach z zawziętością ludzi ścigających odrażającego mordercę. Pokonali trzy czwarte długości korytarza i stanęli przed drzwiami, które wyglądały jak zwykle drzwi na schody ewakuacyjne. Annaka nacisnęła klamkę i znaleźli się w krótkim, najwyżej trzymetrowym korytarzyku z poobijanymi metalowymi drzwiczkami na końcu. Bourne ruszył przodem.
Drzwiczki, na drzwiczkach dwie zasuwy, jedna na górze, druga na dole. Otworzył obie, pociągnął za klamkę i zobaczył… zimną jak grób ceglaną ścianę.
– Coś takiego! – powiedział detektyw Csilla, nie zwracając uwagi na młodego policjanta, który właśnie zwymiotował na jego wypolerowane buty. Słabo ich szkolą, to nie to, co kiedyś, pomyślał, przyglądając się stężałej ofierze.
– W mieszkaniu nie ma nikogo – zameldował jeden z policjantów. Csilla, krzepki jasnowłosy mężczyzna o inteligentnych oczach i złamanym nosie, wciąż patrzył na otwartą lodówkę.
– Nie szkodzi – rzucił. – Poszukajcie odcisków palców. Wątpię, czy sprawca był na tyle głupi, żeby je zostawić, ale nigdy nie wiadomo. – Wyciągnął rękę. – Widzisz te ślady? Przypalano go. I te nakłucia. Są bardzo głębokie.
– Ktoś go torturował – odrzekł sierżant, młody mężczyzna o wąskich, chłopięcych biodrach. – Zawodowiec.
– Nie tylko – mruknął Csilla, nachylając się i wąchając ofiarę, jakby była nadpsutą tuszą wołową. – On to lubi.
– Informator twierdził, że morderca jest w mieszkaniu. Csilla podniósł głowę.
– Jeśli tu go nie ma, musi być w budynku. – Odszedł na bok, ustępując miejsca członkom ekipy daktyloskopowej, którzy weszli do kuchni z walizeczkami i aparatami. – Niech nasi przeczeszą dom.
– Już to robią- odparł sierżant, delikatnie dając mu do zrozumienia, że nie chce do końca życia pozostać sierżantem.
– Nic tu po nas – mruknął Csilla. – Chodźmy do nich.
Gdy szli korytarzem, sierżant dodał, że winda i piętra poniżej są już zabezpieczone.
– Może uciekać tylko do góry.
– Poślij snajperów na dach – rzucił Csilla.
– Już tam są. Pojechali windą, gdy tylko rozpoczęliśmy akcję. Csilla kiwnął głową.