Выбрать главу

– Nie masz dokąd uciekać, Feliksie – odezwał się Spalko. – Rozumiesz to, prawda?

Schiffer szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w Zinę. Zaczął coś bełkotać, a ona przyłożyła dłoń do jego zroszonego potem czoła, odgarniając z niego włosy, jakby był chorym dzieckiem w gorączce.

– Kiedyś byłeś mój – oznajmił Spalko, przekręcając ciało Keegana. – I znowu jesteś mój. – Wyjął z jego plecaka dwa przedmioty ze stali chirurgicznej, szkła i tytanu.

– O Boże! – wyrwało się Schifferowi.

Zina uśmiechnęła się do niego i ucałowała go w oba policzki, jakby byli przyjaciółmi witającymi się po długiej rozłące. Doktor wybuchnął płaczem.

– Tak się to składa, prawda, Feliksie? – drwił Spalko, zadowolony z efektu, jaki na swoim wynalazcy wywarł rozpylacz NX 20. – A w ten sposób należy je złożyć, prawda, Feliksie? – Po złożeniu NX 20 był nie większy od automatu zwisającego z ramienia Spalki. – Teraz, kiedy mam odpowiedni ładunek, nauczysz mnie, jak tego używać.

– Nie – zaprotestował Schiffer drżącym głosem. – Nie, nie, nie!

– O nic się nie martw – szepnęła Zina, kiedy Spalko chwycił doktora za kark, powodując kolejny spazm przerażenia. – Jesteś w dobrych rękach.

Schody nie miały wielu stopni, jednak zejście po nich było dla Bourne'a bardziej bolesne, niż tego oczekiwał. Z każdym krokiem obolałe żebra sprawiały mu rwący ból. Potrzebował gorącej kąpieli i snu – a nie mógł sobie jeszcze pozwolić ani na jedno, ani na drugie.

Kiedy wrócili do mieszkania, pokazał Annace ślady na stołku do fortepianu. Zaklęła cicho. Wspólnymi siłami przesunęli stołek pod lampę, a Bourne wspiął się na niego.

– Rozumiesz?

Pokręciła głową.

– Nie mam zielonego pojęcia, co się tutaj stało. Podszedł do sekretarzyka i napisał na kartce: Masz drabinę? Popatrzyła na niego dziwnie, ale kiwnęła głową. Przynieś ją, napisał.

Kiedy wróciła z drabiną do salonu, wspiął się na tyle wysoko, by zajrzeć do płytkiej misy z mlecznego szkła. Znalazł w niej to, czego szukał. Ostrożnie sięgnął ręką i ujął w palce maleńki przedmiot. Zszedł z drabiny i pokazał jej go na wyciągniętej dłoni.

– Co, do…? – urwała, potrząsnąwszy głową.

– Masz szczypce? – spytał.

Otworzyła drzwi płytkiej szafy, znów spoglądając na Bourne'a z zaciekawieniem. Podała mu szczypce. Umieścił malutki prostopadłościan między żebrowanymi końcami i ścisnął, gruchocząc go.

– To miniaturowy nadajnik – wyjaśnił.

– Jak to? – Jej ciekawość zmieniła się w zdumienie.

– Po to włamał się tutaj ten człowiek z dachu. Włożył go do lampy. Nie tylko obserwował nas, ale i podsłuchiwał.

Rozejrzała się po pokoju i zadrżała.

– Boże, to mieszkanie już nigdy nie będzie takie samo. – Odwróciła się do Bourne'a. – Czego on chce? Czemu śledzi każdy nasz ruch? Chodzi o doktora Schiffera, prawda?

– Być może – odparł Bourne – ale nie wiem tego na pewno. – Nagle zakręciło mu się w głowie. Starając się nie zemdleć, opadł na sofę.

Annaka pobiegła do łazienki po środek dezynfekujący i bandaże, a on wsparł głowę na poduszkach i spróbował nie myśleć o minionych wydarzeniach. Musiał się skoncentrować na tym, co trzeba zrobić teraz.

Annaka przyniosła tacę z porcelanową miską z gorącą wodą, gąbkę, ręcznik, worek z lodem, buteleczkę jodyny i szklankę wody.

– Jasonie?

Otworzył oczy.

Podała mu szklankę wody, a kiedy wypił, worek z lodem.

– Policzek zaczyna ci puchnąć – ostrzegła.

Przyłożył okład do twarzy i ból z wolna zmieniał się w odrętwienie. Ale kiedy odwrócił się, by odstawić pustą szklankę na stół i odetchnął głębiej, poczuł ostre ukłucie w boku. Wolno odwrócił zesztywniałe ciało do poprzedniej pozycji. Myślał o Joshui, który zmartwychwstał w jego głowie – jeśli nie w rzeczywistości. Może dlatego zaślepiał go gniew na Chana – ponieważ tamten wywołał widmo jego potwornej przeszłości, przywołując w blasku dnia ducha tak drogiego Davidowi Webbowi, że nawiedzał też jego drugą osobowość.

Patrząc, jak Annaka zmywa mu z twarzy zaschniętą krew, przypomniał sobie ich krótką wymianę zdań w kawiarni, gdy załamała się po tym, jak wspomniał o jej ojcu. Wiedział jednak, że musi drążyć ten temat. Sam był ojcem, który w tragicznych okolicznościach stracił rodzinę, ona zaś – córką, która w równie strasznych okolicznościach utraciła ojca.

– Annako – zaczął delikatnie – wiem, że to dla ciebie bolesny temat, ale chciałbym dowiedzieć się czegoś o twoim ojcu. – Poczuł, jak dziewczyna sztywnieje, ale brnął dalej: – Możemy o nim porozmawiać?

– Pewnie chcesz wiedzieć, gdzie i kiedy poznał Aleksieja.

Wydawało się, że jest bez reszty zajęta wykonywanymi czynnościami, ale

Bourne podejrzewał, że celowo unika jego wzroku.

– Zastanawiałem się raczej nad tym, jakie były wasze wzajemne relacje.

Przez jej twarz przemknął cień.

– Dziwnie osobiste pytanie.

– Widzisz, to przez moją przeszłość… – urwał, nie mogąc ani skłamać, ani powiedzieć jej całej prawdy.

– Którą pamiętasz tylko fragmentarycznie – dokończyła. – Rozumiem. – Wyżęła gąbkę. Woda w misce zabarwiła się na różowo. – No cóż, Janos Vadas był idealnym ojcem. Przewijał mnie, gdy byłam niemowlakiem, czytał mi do poduszki, śpiewał kołysanki, gdy byłam chora. Zawsze pamiętał o moich urodzinach i był ze mną, gdy go potrzebowałam. Szczerze mówiąc, sama nie wiem, jak dawał sobie z tym wszystkim radę. – Powtórnie wyżęła gąbkę, bo Jason znów zaczął krwawić. – Zawsze byłam na pierwszym miejscu. I nigdy nie przestawał mi mówić, jak bardzo mnie kocha.

– Byłaś szczęśliwym dzieckiem.

– Szczęśliwszym niż ktokolwiek z moich przyjaciół, niż ktokolwiek, kogo znam. – Starała się zatamować krew.

Bourne jakby wpadł w trans. Myślał o Joshui i o pozostałych członkach swojej rodziny – o wszystkich rzeczach, których nigdy z nimi nie robił… wszystkich ulotnych chwilach, które zapamiętuje się, gdy dziecko rośnie.

Annace w końcu udało się powstrzymać krwawienie. Zajrzała pod worek z lodem, ale jej twarz nie wyrażała niczego. Usiadła w kucki, z rękami na podołku.

– Zdejmij kurtkę i koszulę. Muszę się przyjrzeć twoim żebrom. Widziałam, jak krzywisz się z bólu, kiedy chciałeś odstawić szklankę.

Wyciągnęła rękę, a on oddał jej worek z lodem. Zważyła go w dłoni.

– Pójdę po więcej lodu.

Nim wróciła, rozebrał się do pasa. Wielka czerwona pręga na lewym boku już napuchła. Ostrożnie badał ją palcami.

– O Boże, trzeba by cię obłożyć lodem całego!

– Przynajmniej niczego sobie nie złamałem.

Znowu podała mu worek ze świeżym lodem. Syknął z bólu, przykładając go do opuchlizny. Annaka znów usiadła w kucki, lustrując go spojrzeniem. Szkoda, że nie wiedział, o czym ona tak rozmyśla.

– Pewnie nie możesz uwolnić się od myśli o synu, który zginął tak młodo.

Zagryzł zęby.

– Rzecz w tym, że… Człowiek na dachu – ten który nas śledził – przybył za mną aż ze Stanów. Powiedział, że chce mnie zabić, ale wiem, że kłamie. Raczej chce, żebym go do kogoś doprowadził, dlatego nas szpiegował.

– Do kogo? – zaniepokoiła się Annaka.

– Do człowieka nazwiskiem Spalko.

– Stiepan Spalko? – spytała zaskoczona.

– Tak. Znasz go?

– Oczywiście, że go znam. Jak każdy na Węgrzech. To szef Humanistas Ltd., międzynarodowej organizacji charytatywnej. – Zachmurzyła się. – Teraz naprawdę mnie zaniepokoiłeś, Jasonie. Ten człowiek jest niebezpieczny. Jeśli chce dostać się do pana Spalki, powinniśmy skontaktować się z władzami.