Sprawne palce dalej wygniatały z niego napięcie.
– No to ją rzuć.
– Kocham tę robotę – powiedział, odsuwając talerz. – Nigdy bym jej nie rzucił.
– A mimo to jesteś smutny. – Wyciągnęła do niego rękę. – Chodź do łóżka. Zrobi ci się lepiej.
– Ty idź – powiedział – i zaczekaj na mnie. Muszę podzwonić służbowo. Kiedy skończę, będę cały twój.
Do małego, anonimowego pokoju w tanim hotelu poranek wdarł się okrzykami z ulicy, budapeszteński hałas przenikał ściany, jakby były z papieru, budząc Annakę z niespokojnego snu. Przez jakiś czas leżała bez ruchu w szarym świetle poranka na podwójnym łóżku, tuż obok Bourne'a. Potem odwróciła głową i zaczęła się w niego wpatrywać.
Jak wiele zmieniło się w jej życiu, odkąd spotkała go na schodach kościoła Świętego Mateusza! Ojciec nie żył i nie mogła wrócić do własnego mieszkania, bo adres znał i Chan, i CIA. W gruncie rzeczy nie było w jej mieszkaniu nic, za czym by tęskniła, poza fortepianem. Ból rozłąki, jaki odczuwała, był podobny do tego, który, jak czytała, odczuwają rozdzielone bliźniaki jedno jajowe.
A co z Bourne'em, co czuła do niego? Nie bardzo mogła to ocenić, bo już w dzieciństwie wykształciła w sobie mechanizm zakręcający kurek emocji. Mechanizm ten – przejaw instynktu samozachowawczego, całkowita zagadka nawet dla specjalistów badających takie przypadki – był schowany tak głęboko w jej umyśle, że sama nie mogła go dosięgnąć – co zresztą było kolejnym przejawem instynktu samozachowawczego.
Oczywiście, okłamała Chana, że przy nim traci kontrolę nad sobą. Rzuciła go, bo Stiepan kazał jej odejść. Nie miała nic przeciwko temu; wręcz podobał jej się wyraz twarzy Chana, kiedy mu powiedziała, że to już koniec. Zraniła go i to było przyjemne. Widziała, że mu na niej zależy, ciekawiło ją to, ale nie mogła tego zrozumieć. Jej też dawno temu i daleko stąd zależało na matce, ale na co jej się to uczucie przydało? Matka nie zdołała jej ochronić; gorzej – umarła.
Powoli, ostrożnie odsunęła się od Bourne'a i wstała. Sięgała właśnie po płaszcz, kiedy Jason, przechodząc z głębokiego snu wprost do pełnej przytomności, miękko wypowiedział jej imię.
Annaka wzdrygnęła się i odwróciła.
– Myślałam, że śpisz. Obudziłam cię?
Patrzył na nią bez mrugnięcia.
– Dokąd idziesz?
– Ja… potrzebujemy nowych ubrań.
Spróbował wstać.
– Jak się czujesz?
– W porządku. – Nie miał ochoty wysłuchiwać wyrazów współczucia. – Poza ciuchami potrzebujemy jeszcze kamuflażu.
– My?
– McColl wiedział, kim jesteś, czyli miał twoje zdjęcie.
– Ale dlaczego? – Potrząsnęła głową. – Skąd w CIA dowiedzieli się, że jesteśmy razem?
– Nie dowiedzieli się, a przynajmniej nie mogą mieć pewności. Jedyny sposób, w jaki mogli cię znaleźć, to przez adres twojego komputera.
Musiałem uruchomić jakiś alarm, kiedy włamałem się do rządowej sieci wewnętrznej.
– O mój Boże. – Włożyła płaszcz. – Tak czy inaczej, bezpieczniej będzie, jeśli to ja wyjdę na ulicę.
– Znasz jakiś sklep z przyborami do charakteryzacji?
– Niedaleko jest dzielnica teatralna. Na pewno coś znajdę.
Bourne wziął z biurka kartkę, ogryzek ołówka i zrobił w pośpiechu listę.
– Tego będziemy potrzebować – powiedział. – Zapisałem też swoje rozmiary. Wystarczy ci pieniędzy? Ja mam dużo, ale w dolarach.
Potrząsnęła głową.
– To zbyt niebezpieczne. Musiałabym pójść do banku i wymienić je na forinty, a to mogłoby zwrócić czyjąś uwagę. W mieście jest mnóstwo bankomatów.
– Bądź ostrożna – ostrzegł ją.
– Nie martw się. – Spojrzała na listę. – Powinnam być z powrotem za kilka godzin. Nie wychodź z pokoju do tego czasu.
Zjechała ciasną, trzeszczącą windą. W małym holu nie było nikogo poza recepcjonistą. Podniósł głowę znad gazety, spojrzał na nią znudzony i wrócił do lektury. Wyszła w tętniący życiem Budapeszt. Obecność Kevina McColla, jako czynnik komplikujący, zaniepokoiła ją, ale Stiepan rozwiał jej obawy, kiedy zadzwoniła do niego z tą wiadomością. Przekazywała mu informacje, dzwoniąc do niego ze swojego mieszkania przy odkręconej w kuchni wodzie.
Wchodząc w strumień przechodniów, spojrzała na zegarek. Było tuż po dziesiątej. Wypiła kawę z rogalikiem w kawiarni na rogu i skierowała się do bankomatu, mniej więcej dwie trzecie drogi do dzielnicy handlowej. Wsunęła kartę, wypłaciła pieniądze do wysokości limitu, włożyła zwitek banknotów do portmonetki i z listą Bourne'a w dłoni ruszyła na zakupy.
Po drugiej stronie miasta Kevin McColl wszedł do banku, w którym Annaka Vadas miała rachunek. Pomachał legitymacją i po jakimś czasie wpuszczono go do oszklonego biura dyrektora oddziału, dobrze ubranego mężczyzny w konserwatywnie skrojonym garniturze. Podali sobie ręce, przedstawiając się wzajemnie, po czym dyrektor wskazał McCollowi wyściełane krzesło naprzeciwko siebie.
Splótł palce i zapytał:
– W czym mogę panu pomóc, panie McColl?
– Szukamy międzynarodowego zbiega.
– A dlaczego nie bierze w tym udziału Interpol?
– Bierze – odparł McColl – podobnie jak Quai d'Orsay w Paryżu, który był ostatnim przystankiem zbiega przed przyjazdem do Budapesztu.
– Jak się nazywa ten poszukiwany?
McColl wyciągnął ulotkę CIA, rozwinął ją i położył na biurku przed dyrektorem, który obejrzał ją przez okulary.
– A tak, Jason Bourne. Oglądam CNN. – Podniósł wzrok znad złotych oprawek. – Mówi pan, że jest w Budapeszcie.
– Widziano go tutaj.
Dyrektor odsunął ulotkę.
– Jak zatem mogę pomóc?
– Był w towarzystwie państwa klientki. Annaki Vadas.
– Ach tak? – Dyrektor zmarszczył brwi. – Jej ojciec nie żyje, został zastrzelony dwa dni temu. Sądzi pan, że ten Bourne go zabił?
– Możliwe. – McColl trzymał niecierpliwość na wodzy. – Byłbym wdzięczny, gdyby zechciał pan sprawdzić, czy pani Vadas korzystała z ban komatu w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin.
– Jasne. – Dyrektor pokiwał głową ze zrozumieniem. – Uciekinier potrzebuje pieniędzy. Może ją zmusić, żeby mu ich dostarczyła.
– No właśnie. – Koleś, pomyślał McColl, rusz w końcu tyłek.
Dyrektor odwrócił się do komputera i zaczął stukać w klawiaturę.
– Zobaczmy więc. Tak, jest tutaj. Annaka Vadas. – Potrząsnął głową. – Taka tragedia. A teraz jeszcze to.
Patrzył na ekran, gdy nagle rozległ się brzęczyk.
– Wygląda na to, że miał pan rację, panie McColl. Numeru PIN Annaki Vadas użyto w bankomacie przed niespełna półgodziną.
– Adres – rzucił McColl, pochylając się do przodu.
Dyrektor zapisał adres bankomatu na karteczce z notesu i wręczył ją McCollowi, który już wstał i ruszył do drzwi, rzucając przez ramię "Dziękuję".
W recepcji hotelu Bourne zapytał o najbliższą kafejkę internetową. Przeszedł dwanaście przecznic do AMI Internet Cafe na Vaci utca 40. Wnętrze było zadymione i tłoczne, ludzie siedzieli przy komputerach i palili, sprawdzali e- maile, szukali czegoś lub po prostu surfowali w sieci. Zamówił podwójne espresso i rogalik u dziewczyny z nastroszoną fryzurą, która dała mu kartkę z wydrukiem godziny rozpoczęcia i numerem jego stanowiska, po czym zaprowadziła do wolnego komputera.
Usiadł i zaczął pracę. W polu "Szukaj" wpisał nazwisko Petera Sido, byłego wspólnika doktora Schiffera, ale nie znalazł nic. Samo w sobie było to dziwne i podejrzane. Jeśli Sido był naukowcem o jakichkolwiek osiągnięciach – a Jason zakładał, że był, skoro pracował z Feliksem Schifferem – gdzieś w sieci musiało pojawić się jego nazwisko. To, że tak nie było, skłoniło Bourne'a do uznania, że nieobecność ta jest celowa. Trzeba spróbować innej drogi.