Выбрать главу

Kim w takim razie był Jason Bourne?

Potrząsnął głową, zły na siebie. Było to pytanie, które, choć przyprawiało go o szaleństwo, musiał na razie odsunąć na bok. Zrozumiał w końcu, dlaczego Spalko go wezwał, kiedy był w Paryżu. Został wystawiony na próbę, której według Spalki nie przeszedł. Teraz Spalko widział w nim zagrożenie, a dla Chana stał się wrogiem, przeciwnikiem, godnym tylko jednego sposobu radzenia sobie z wrogami: wyeliminowaniem ich. Chan doskonale zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa; powitał je jako wyzwanie. Spalko był głęboko przekonany, że potrafi go pokonać, więc skąd mógł wiedzieć, że ta arogancja tylko podsyci jego gniew?

Chan dopił kawę i otworzywszy klapkę telefonu komórkowego, wybrał numer.

– Właśnie miałem do ciebie zadzwonić, ale wolałem poczekać, aż wyjdę z budynku – powiedział Ethan Hearn. – Coś się kroi.

Chan spojrzał na zegarek. Nie było jeszcze piątej.

– Co?

– Jakieś dwie minuty temu zauważyłem zbliżającą się furgonetkę HAZMAT- u i zjechałem do piwnicy w samą porę, żeby zobaczyć dwóch facetów i kobietę wnoszących jakiegoś mężczyznę na noszach.

– Ta kobieta to Annaka Vadas – stwierdził Chan.

– Niezła laska.

– Posłuchaj mnie, Ethan – powiedział Chan z naciskiem – jeśli się na nią natkniesz, zachowaj najwyższą ostrożność. Jest cholernie niebezpieczna.

– Wielka szkoda – rozmarzył się Hearn.

– Nikt cię nie widział? – Chan wolał zmienić temat.

– Nikt – odrzekł Hearn. – Miałem się na baczności.

– Dobrze. – Chan zastanawiał się przez moment. – Czy możesz się dowiedzieć, dokąd dokładnie zabrali tego mężczyznę?

– Już to wiem. Obserwowałem windę, kiedy wieźli go na górę. Jest na trzecim piętrze. To osobiste piętro Spalki; można się tam dostać tylko z kartą do zamka magnetycznego.

– Możesz ją zdobyć? – spytał Chan.

– Wykluczone. Cały czas trzyma ją przy sobie.

– Będę musiał znaleźć jakiś inny sposób.

– Myślałem, że na zamki magnetyczne nie ma mocnych.

Chan roześmiał się chrapliwie.

– Tylko głupcy w to wierzą. Do zamkniętego pokoju zawsze jest jakieś wejście, Ethanie, podobnie jak zawsze jest z niego wyjście.

Wstał, rzucił na stół pieniądze i wyszedł z kawiarni. W tej chwili wolał nie pozostawać w jednym miejscu zbyt długo.

– Skoro już o tym mowa, muszę się dostać do Humanistas.

– Masz kilka możliwości…

– Podejrzewam, że Spalko się mnie spodziewa. – Chan przeszedł przez ulicę, czujnie patrząc, czy nikt go nie śledzi.

– To co innego – przyznał Hearn. Umilkł na moment, zastanawiając się nad problemem, po czym powiedział: – Poczekaj sekundę. Chyba coś mam, ale muszę sprawdzić. Dobra, już jestem. – Roześmiał się z satysfakcją. – Rzeczywiście coś mam. Myślę, że ci się to spodoba.

Arsienow i Zina przyjechali do domu dziewięćdziesiąt minut po pozostałych. Do tego czasu członkowie oddziału przebrali się w dżinsy i bluzy robocze i wprowadzili furgonetkę do dużego garażu. Kobiety zajęły się torbami z żywnością kupioną przez Arsienowa i Zinę, mężczyźni otworzyli skrzynię z czekającą na nich bronią i przygotowali pojemniki z farbą w sprayu.

Arsienow wyjął zdjęcia otrzymane od Spalki i zaczęli malować furgonetkę na oficjalny kolor pojazdu rządowego. Kiedy lakier sechł, wprowadzili do garażu drugą furgonetkę. Używając szablonu, na obu bokach namalowali napis HAFNADFJORDUR FINE FRUIT A VEGETABLES.

Wrócili do domu, w którym unosił się zapach ugotowanego przez kobiety posiłku. Zanim zasiedli do stołu, odmówili modlitwę. Zina, czując przebiegające przez ciało iskry podniecenia, modliła się do Allaha z czystego nawyku, myśląc jednocześnie o Szejku i swojej roli w odniesieniu zwycięstwa, od którego dzielił ich zaledwie jeden dzień.

Rozmowa przy kolacji była ożywiona, pełna napięcia i oczekiwania. Arsienow, który zwykle krzywo patrzył na takie rozprężenie, tym razem pozwolił im na swobodne zachowanie, jednak tylko przez pewien czas. Zostawiwszy kobiety, aby posprzątały, poprowadził mężczyzn z powrotem do garażu, gdzie dokleili oficjalne oznaczenia rządowe na przodzie i bokach furgonetki. Następnie wyprowadzili ją na zewnątrz i zajęli się trzecim wozem, który pomalowali barwami elektrociepłowni Reykjavik.

Potem wszyscy byli wyczerpani i gotowi do snu – następnego dnia musieli wstać wczesnym rankiem. Mimo to Arsienow kazał im powtórzyć role, jakie mieli do odegrania w operacji, wymagając, aby mówili po islandzku. Nie, nie wątpił w nich, cała dziewiątka już dawno dowiodła swej wartości. Wszyscy byli sprawni fizycznie, twardzi psychicznie i, co bodaj najważniejsze, zupełnie pozbawieni skrupułów. Ale żaden nie brał jeszcze udziału w operacji zakrojonej na tak szeroką skalę, o takim znaczeniu i ogólnoświatowych konsekwencjach; bez NX 20 nigdy nie mieliby podobnej okazji. Dlatego Arsienow przyglądał się z satysfakcją, jak mobilizują ostatnie rezerwy sił i wigoru, aby powtórzyć swoje zadania z bezbłędną precyzją.

Pogratulował im, a potem, jakby byli jego rodzonymi dziećmi, powiedział z sercem przepełnionym miłością:

– La illaha ill Allah.

– La illaha ill Allah – odpowiedzieli chórem z takim przywiązaniem płonącym w źrenicach, że Arsienow wzruszył się niemal do łez. Teraz, gdy patrzyli sobie w oczy, uprzytomnili sobie cały ogrom czekającego ich zadania. Sam Arsienow zaś widział w nich wszystkich rodzinę zgromadzoną w dziwnym i obcym kraju tuż przed najwspanialszą chwilą, jakiej ich naród kiedykolwiek doświadczy. Nigdy jeszcze przyszłość nie rysowała mu się z taką jasnością, nigdy jeszcze poczucie misji i słuszności ich sprawy nie wydawało mu się tak oczywiste. Dziękował losowi, że są tu wszyscy razem.

Kiedy Zina wybierała się na górę, położył rękę na jej ramieniu, lecz spojrzała na niego i pokręciła głową.

– Muszę im pomóc z utleniaczem – powiedziała. Pozwolił jej odejść.

– Niechaj Allah ześle ci spokojny sen – szepnęła, idąc po schodach na górę.

Arsienow leżał w łóżku i jak zwykle nie mógł zasnąć. Obok na wąskiej pryczy Ahmed chrapał jak niedźwiedź. Lekki wietrzyk poruszał zasłonami w otwartym oknie; Arsienow przyzwyczaił się do zimna w młodości; teraz wręcz je lubił. Wpatrywał się w sufit, myśląc, jak zawsze po zmroku, o Chalidzie Muracie, o zdradzie, jakiej się dopuścił wobec swojego mentora i przyjaciela. Pomimo konieczności zamachu jego osobisty brak lojalności wciąż nie dawał mu spokoju. I miał w nodze ranę, która choć dobrze się goiła, pulsowała bólem przypominającym mu o tym, co uczynił. Ostatecznie zawiódł Chalida Murata i nic, co by teraz zrobił, nie było w stanie tego zmienić.

Wstał, wyszedł na korytarz i cicho zszedł po schodach na dół. Spał w ubraniu, jak zawsze, więc wyszedł na mroźne nocne powietrze, wyciągnął papierosa i zapalił. Nie było drzew; nie słyszał żadnych owadów. Nisko nad horyzontem nadęty księżyc płynął przez rozgwieżdżone niebo.

Kiedy Arsienow oddalał się od domu, jego znękany umysł rozjaśniał się i uspokajał. Może po wypaleniu papierosa uda mu się przespać kilka godzin przed zaplanowanym na trzecią trzydzieści spotkaniem z łodzią Spalki.

Miał właśnie zgasić papierosa i zawrócić, gdy usłyszał jakieś szepty. Zaniepokojony, wyciągnął pistolet i rozejrzał się dookoła. Niesione nocnym wiatrem głosy dobiegały zza dwóch wielkich głazów sterczących niczym rogi dzikiej bestii ze szczytu skalnego urwiska.