Przytknął do ciała Bourne'a spiralną końcówkę instrumentu.
Rozdział 26
Chan wszedł do Houdiniego, sklepu mieszczącego się w budynku na Vaci utca 87. Ściany i gabloty malutkiego sklepiku zastawione były akcesoriami iluzjonistycznymi, łamigłówkami i labiryntami wszelkich kształtów i rozmiarów. Dzieci w różnym wieku, ich matki i ojcowie buszowali wśród półek i z podziwem spoglądali na fantastyczne sprzęty, pokazując je sobie palcami.
Chan podszedł do jednej ze sprzedawczyń i powiedział, że pragnie się widzieć z Oszkarem. Dziewczyna zapytała go o nazwisko, po czym podniosła słuchawkę i połączyła się z numerem wewnętrznym. Po krótkiej rozmowie wskazała Chanowi drogę na zaplecze.
Otworzywszy drzwi w głębi sklepu, Chan wkroczył do małego przedsionka oświetlonego pojedynczą nagą żarówką. Ściany miały nieokreślony kolor, w powietrzu unosił się zapach gotowanej kapusty. Kręte metalowe schodki wiodły do gabinetu na pierwszym piętrze. Pokój ten był zawalony książkami – w większości pierwszymi wydaniami dzieł o magii oraz biografiami i autobiografiami słynnych iluzjonistów. Na ścianie nad antycznym dębowym biurkiem wisiała fotografia Harry'ego Houdiniego z autografem. Stary perski dywan leżał na drewnianej podłodze i wciąż wymagał czyszczenia, a olbrzymi fotel o wysokim oparciu wciąż znajdował się na honorowym miejscu, zwrócony przodem do biurka.
Oszkar siedział w dokładnie tej samej pozycji co rok wcześniej, kiedy Chan widział go po raz ostatni. Był to mężczyzna w średnim wieku o sylwetce w kształcie gruszki, krzaczastych bokobrodach i kartoflowatym nosie. Na widok Chana wstał, uśmiechnął się szeroko i okrążywszy biurko, uścisnął mu dłoń.
– Witaj – powiedział, gestem ręki zapraszając Chana, żeby usiadł. – Co mogę dla ciebie zrobić?
Chan zaczął wyjaśniać, czego potrzebuje. Kiedy mówił, Oszkar notował coś na kartce, kiwając od czasu do czasu głową.
Potem podniósł wzrok.
– To wszystko? – Sprawiał wrażenie zawiedzionego; uwielbiał wyzwania.
– Niezupełnie – odrzekł Chan. – Jest jeszcze zamek magnetyczny.
– No, nareszcie! – Oszkar tryskał teraz radością. Wstał zza biurka i zatarł ręce. – Proszą za mną, przyjacielu.
Poprowadził Chana oklejonym tapetą korytarzem, oświetlonym lampami, które wyglądały na gazowe. Miał specyficzny chód, człapał komicznie niczym pingwin, jednak kiedy widziało się, jak w niespełna półtorej minuty uwalnia się z trzech par kajdanek, słowo "finezja" nabierało zupełnie nowego znaczenia.
Otworzył drzwi i wszedł do swojego warsztatu – sporego pomieszczenia poprzecinanego równymi rządkami solidnych drewnianych stołów do majsterkowania i metalowych kontuarów. Zaprowadził Chana do jednego z nich i zaczął przetrząsać po kolei szuflady. Po dłuższej chwili wydobył nieduży czarno- srebrny kwadrat.
– Wszystkie zamki magnetyczne są zasilane elektrycznie. Wiesz o tym, prawda? I wszystkie potrzebują ciągłego dopływu prądu, jeśli mają być skuteczne. Każdy, kto instaluje u siebie taki zamek, zdaje sobie sprawę, że jeśli odetnie się prąd, zamek się otworzy. Dlatego zwykle zamki za opatrzone są w awaryjne zasilanie, czasami nawet z dwóch źródeł, jeśli właściciel jest chorobliwie ostrożny.
– Ten jest – zapewnił go Chan.
– Rozumiem. – Oszkar kiwnął głową. – W takim razie możesz zapomnieć o próbie odcięcia zasilania. Potrwałoby to zbyt długo i nie miałbyś pewności, że poradziłeś sobie ze wszystkimi dodatkowymi zabezpieczeniami. – Uniósł palec wskazujący. – Ale niewiele osób wie, że wszystkie zamki magnetyczne są zasilane prądem stałym, więc… – Znów zaczął przeszukiwać szuflady i wydobył następny przedmiot. – Potrzebny ci jest generator prądu zmiennego o takiej mocy, żeby porazić zamek.
Chan wziął do ręki generator. Okazał się nadspodziewanie ciężki.
– Jak to działa?
– Wyobraź sobie piorun uderzający w system elektryczny. – Oszkar popukał palcem w pokrywę generatora. – To maleństwo przerwie dopływ prądu stałego na dość długo, abyś mógł otworzyć drzwi, ale nie odetnie go całkowicie. Ostatecznie prąd zacznie znowu krążyć i zamek się zamknie.
– Ile będę miał czasu? – zapytał Chan.
– To zależy od modelu zamka. – Oszkar wzruszył ramionami. – Jakieś piętnaście minut, może dwadzieścia, nie więcej.
– Nie mogę po prostu jeszcze raz wywołać porażenia?
Oszkar pokręcił głową.
– Zachodzi duże ryzyko, że w ten sposób zapieczesz mechanizm i żeby się wydostać, musiałbyś wywalić całe drzwi razem z framugą. – Roześmiał się i poklepał Chana po plecach. – Nie martw się, wierzę w ciebie.
Chan spojrzał na niego z ukosa.
– Odkąd to w cokolwiek wierzysz?
– Słusznie. – Oszkar podał mu zapinane na suwak skórzane etui.
W moim zawodzie trudno zachować wiarę.
Dokładnie o drugiej piętnaście nad ranem czasu islandzkiego Arsienow i Zina załadowali owinięte folią ciało Mahometa do jednej z furgonetek i ruszyli wzdłuż wybrzeża na południe w kierunku położonej z dala od ludzkich siedlisk zatoczki. Arsienow siedział za kierownicą. Od czasu do czasu Zina, która studiowała szczegółową mapę terenu, dawała mu wskazówki.
– Wyczuwam podenerwowanie u reszty – powiedział w pewnej chwili. – To coś więcej niż tylko napięcie związane z oczekiwaniem.
– Bo nasza misja jest wyjątkowa, Hasanie.
Popatrzył na nią z ukosa.
– Czasami się zastanawiam, czy w twoich żyłach nie krąży lodowata woda.
Uśmiechnęła się i ścisnęła jego udo.
– Doskonale wiesz, co płynie w moich żyłach.
Kiwnął głową.
– Rzeczywiście. – Musiał przyznać, iż bez względu na to, jak silnie powodowała nim żądza władzy nad swymi ludźmi, najlepiej czuł się w towarzystwie Ziny. Tęsknił za chwilą, gdy wojna dobiegnie końca, gdy wreszcie zrzuci partyzancki mundur i stanie się jej mężem, ojcem ich wspólnych dzieci.
– Zino – powiedział, gdy zjechali z szosy i ruszyli wyboistą drogą biegnącą w dół urwiska. – Nigdy nie rozmawialiśmy o nas.
– Co masz na myśli? – Oczywiście dokładnie wiedziała, o co mu chodzi, i starała się odepchnąć od siebie nagły strach, który ścisnął jej gardło.
Droga stała się bardziej stroma i Arsienow zwolnił. Zina widziała już ostatni zakręt; za nim rozciągała się kamienista zatoka i niespokojne wody północnego Atlantyku.
– Myślę o przyszłości, o naszym ślubie i dzieciach, które będziemy kiedyś mieli. Trudno o lepszy moment, by przysiąc sobie miłość.
Właśnie w tej chwili z całą jasnością uświadomiła sobie, jak dobrą intuicją wykazał się Szejk. Hasan Arsienow bał się śmierci. Wychwyciła to w doborze słów, jakich użył, w jego głosie i w oczach.
Miał wątpliwości. A jeżeli od wstąpienia do partyzantki nauczyła się czegokolwiek, to tego, że wątpliwości paraliżują inicjatywę, determinację i przede wszystkim zdolność działania. Hasan odkrył przed nią prawdziwe oblicze. Jego strach wywołał w niej taką samą odrazę co u Szejka. Wątpliwości zatruły mu umysł. Popełniła okropny błąd, próbując zwerbować Mahometa za wcześnie, ale tak bardzo pragnęła przyśpieszyć triumf Szejka. Sądząc jednak po gwałtownej reakcji, Hasan musiał zacząć wątpić w nią już wcześniej. Czyżby uważał, że nie może jej już ufać?
Dotarli na miejsce spotkania piętnaście minut przed wyznaczonym czasem. Odwróciła się i ujęła w dłonie jego twarz.
– Hasanie – powiedziała czule – długo kroczyliśmy ramię przy ramieniu w cieniu śmierci. Przeżyliśmy dzięki woli Allaha, ale również dzięki wzajemnej ufności. – Pocałowała go. – Dlatego teraz ślubujemy sobie miłość, ponieważ pragniemy śmierci dla dobra Allaha bardziej, niż inni pragną życia.