Выбрать главу

Jej akt stał ciągle na sztalugach. Żmij nie zdążył go dokończyć, pozostały niedomalowane partie tła, ale i tak wyglądał bardzo dobrze. Zaczerwieniła się jak burak.

– Fiu, fiu. – Alchemiczka rzuciła wzrokiem na obraz. – Rękę to bydlak jednak miał niezłą… Rewelacja. W życiu nie miałam tak świetnego portretu. Choć, z drugiej strony, aktów nikt mi nie malował…

– Spalmy to – bąknęła Monika.

– Szkoda by chyba było – droczyła się jej przyjaciółka. – To jednak wspaniałe dzieło sztuki, które za kilkaset lat będzie równie znane jak „Narodziny Wenus".

– Raczej „Maja naga" – mruknęła agentka. – Masz tu, moja droga, wyraz twarzy, jakbyś się wybierała pod latarnię… Albo dopiero co spod niej wróciła. Chyba faktycznie trzeba to będzie spalić. Lub chociaż uśmiech przemalować. Poza tym takie dzieło powinno nieść w sobie zapowiedź jakiejś tajemnicy, a tu wszystko czarno na białym, jak w podręczniku ginekologicznym…

– E, niezupełnie – zaprotestowała wampirzyca. Humor już jej wracał. – Te z podręcznika pewnie nie mają „futerka" wystrzyżonego na kształt serduszka… Ale to sam wymyślił – dodała szybko.

Ihor syknął na nie ze złością. Momentalnie przypomniały sobie, po co tu przyszły. Kolejne drzwi. W łazience pusto. W kuchni powitała ich dziwna, słodkawa woń. Monika i Stanisława rozpoznały ją natychmiast. Gdzieś tu leżą zwłoki… Rozejrzały się. Pomieszczenie wyglądało zupełnie zwyczajnie, tylko jedna ściana była częściowo skośna.

Meble też nie przykuwały uwagi, trochę starych szafek, elektryczna kuchenka, archaiczna lodówka, stół nakryty sięgającą prawie do ziemi ceratą… Pod stołem ludzki szkielet.

– Wylizany do czysta – mruknął góral. – Znaczy, ścierwo nie tylko energię życiową pobiera, ale i mięskiem nie gardzi. Tylko chrząstki i stawy zostały…

Agentka podczas szkolenia widywała na zdjęciach nie takie rzeczy, ale z trudem powstrzymała torsje. Jej kuzynka i przyjaciółka patrzyły na znalezisko spokojnie i bez emocji. Nieraz widywały gorzej sponiewierane ciała. Dwa kolejne kościotrupy odkryli w schowku pod połacią dachu. Wyglądały na „świeższe".

– Kobiece – oceniła Katarzyna. – Musiał polować całymi dniami… W każdym razie nie byłaś jedyną ofiarą, którą sobie upatrzył. – Spojrzała na księżniczkę.

– Nie wiadomo, ile lat przebywał w uśpieniu. – Ihor rozejrzał się wokoło. – Mógł obudzić się bardzo głodny. Ale jeśli powrócił do naszego świata dzięki kamieniowi, to sądzę, że Monika miała stać się najważniejszym… daniem. Długo ją, że się tak wyrażę, przyprawiał. Tak czy inaczej, od tej strony nic nam już chyba nie grozi. I pewnie sporej garści kobiet uratowaliśmy życie.

– A więc tego uniknęłam – szepnęła Monika, patrząc na garść białych kości.

– Uhum… – mruknęła agentka. – Wciąż nie wiemy, jak się rozmnaża.

– Sądzisz? – Ihor zerknął na księżniczkę zaniepokojony.

– Nie, do kontaktów seksualnych nie doszło, więc raczej jej nie zapłodnił. Ale myślę, że na wszelki wypadek trzeba będzie zrobić tomografię całego ciała Moniki i komplet analiz. A gdzieś za miesiąc powtórzyć.

Do lodówki woleli nie zaglądać.

* * *

Monika, milcząc, zeszła na śniadanie. Siadła przy stole i długo tkwiła ze wzrokiem wbitym w obrus. Wreszcie z trudem zmusiła się, by popatrzeć na przyjaciół.

– Nawet wam jeszcze nie podziękowałam… I nie przeprosiłam.

– Nic nie szkodzi – uśmiechnęła się Stanisława. – Przeszłaś bardzo ciężką próbę. I nie byłaś sobą.

– Jeśli to był egzamin, to oblałam. – Znowu spuściła wzrok. – Nie mogłam się oprzeć. Nawet o tym nie pomyślałam.

– Nie wiemy, czy ktokolwiek jest w stanie przełamać ten czar. – Ukrainiec wzruszył ramionami. – W każdym razie nie słyszałem nigdy o takim przypadku. Myślę, że zrobiłaś to, co było w twojej mocy. U nas legendy podają dwa wyjścia…

– Wyrzucić amulet, o tym już opowiadałeś – przypomniała agentka. – A jakie jest drugie?

– Jeśli ojciec lub bracia dziewczyny go przyłapią, wtedy daje okup i odchodzi… Chyba że nie dadzą się przekupić i walczą do upadłego, tak jak my.

– Okup… Zostawił coś przecież!

Stanisława wstała od stołu i po kilku minutach wróciła z pękatą, skórzaną sakiewką, którą żmij rzucił poprzedniego wieczoru na szafkę. Rozsupłała rzemyk i wysypała zawartość na ścierkę. Błysnęło złoto. Krążki były cienkie, wielkości mniej więcej złotówki. Na awersie wybito postać człowieka trzymającego pęk strzał. Po drugiej stronie herby lub napisy…

– Złote holenderskie dukaty – zidentyfikował Ihor. -Siedemnastowieczne. Będzie ze dwieście sztuk albo i lepiej.

– Przybył z Niderlandów? – zaciekawiła się Katarzyna.

– Niekoniecznie. – Stanisława pokręciła głową. -W czasach mojego dzieciństwa często się ich używało w Rzeczypospolitej. Docierały jako zapłata za nasze zboże eksportowane do wiecznie głodnej Europy Zachodniej.

Podzieliła monety na dwie kupki i jedną podsunęła Ihorowi. Mocno się wzbraniał, ale w końcu przyjął podarunek.

– Dlaczego? – zapytała Monika. – Przecież miał tyle okazji, żeby mnie posiąść i zabić. Tyle razy chciałam. Byłam gotowa mu się oddać. A on sprawiał wrażenie jakby… Jakby w ogóle o tym nie myślał. Jakby był obojętny. Widział mnie nagą, pozowałam mu do obrazu. Mówiłeś wczoraj coś o przyprawianiu? – Spojrzała na cieślę.

– To proste. Udawał. To, czym żywi się to bydlę, to energia, nie tylko życiowa, ale i seksualna. Pewnie gwałcąc cię i mordując, zaspokoiłby swoje potrzeby. Tak zapewne robił w innych przypadkach. Ale teraz widać wolał, żeby napięcie wezbrało w tobie jak rzeka zagrodzona tamą. Żeby móc przejąć to w postaci wyładowania potężnego jak grom. Zaspokajał potrzebę zabijania, mordując inne, a ciebie… Hm, można powiedzieć, tuczył sobie powolutku na niedzielny obiad.

– Jak ja spojrzę w oczy Laszlo… – szepnęła i znowu spuściła głowę.

Łzy kapały na haftowany obrus. Katarzyna objęła ją ramieniem.

– On zrozumie – powiedziała.

Epilog

Trudno ocenić, co stwierdziła komisja badająca sprawę wybuchu w forcie. W opublikowanym oświadczeniu winę zwalono na jednego z zaginionych pracowników, który miał doprowadzić do rozszczelnienia cysterny z gazem. W epicentrum nie znaleziono żadnych śladów ludzkiej tkanki, siła eksplozji i temperatura całkowicie unicestwiły szczątki zarówno Sędziwoja, jak i członków Bractwa Drugiej Drogi. I w sumie dobrze. Tradycji stało się zadość. Prawdziwie wielki alchemik nie powinien mieć grobu.

Z drugiej strony, pamięć tak wybitnego człowieka jakoś trzeba uczcić.

Katarzyna odwiedziła hurtownię materiałów budowlanych, nabyła kilkusetkilogramowy blok granitu. Kamieniarze z warsztatu przy Cmentarzu Rakowickim zeszlifowali jeden bok i szybkoobrotowym diamentowym frezem wykonali napis.

To była krótka uroczystość. Stanęli w piątkę na szczycie wzgórza pod krzyżem. Stanisława sypnęła na ziemię garść ceglanego pyłu z ruin fortu. Ihor, Pawło i Monika, sapiąc z wysiłku, umieścili głaz na miejscu. Pomodlili się jeszcze i zapalili znicz. Przy najbliższej okazji zamówią jeszcze mszę za jego duszę. Napis na kamieniu był krótki i lakoniczny: