Выбрать главу

Coś chrupnęło pod jedną z łopat. Wszyscy przerwali robotę. Maciej schylił się i wyciągnął z ziemi szyjkę balonu na wino. Szkło musiało przebywać w glebie bardzo długo, pokryło się tęczową łuską, poszarzało.

– Hy! – zidentyfikował znalezisko.

Pozostali odłożyli narzędzia i ruszyli w jego stronę podziwiać odkrycie.

– A wy gdzie? – syknęła. – Kopać, ale to już! Sama podeszła i wyjęła mu kawałek szkła z ręki.

Szyjka zabezpieczona korkiem i solidnie nawoskowana. Po co? Natychmiast domyśliła się, że ktoś chciał w ten sposób uchronić zawartość balonu przed wilgocią. Starannie obkopała miejsce wokół. Przeczucie jej nie myliło. W ziemi spoczywała reszta słoja. Widać było zgniłe już paski rogoży.

– Pomożemy. – Heniek starał się być miły. – Po co się pani sama będzie męczyć…

Rozejrzała się. Znowu wszyscy stali. Gapili się jak cielęta na malowane wrota.

– Do roboty! – Złapała szpadel.

Odeszli potulnie, przeklinając pod nosami. Pracowała szybko i ostrożnie. Wydobyła naczynie z błota. Stare szkło, grube, mętnozielonkawe i pełne bąbli, kryło jakieś podłużne kształty. Zwitki papieru, okręcone ciasno sznurkiem i zalane woskiem. Archiwum? Dokumenty majątku?

– Kopać wokoło – poleciła. – Ostrożnie, może tego być więcej.

Nie trzeba im było powtarzać, migiem wyryli ogromną dziurę, ale nie znaleźli już nic. Stanisława przyszła godzinę później. Oceniła na zimno postęp prac i skrzywiła się.

– Siły macie tyle co na pierdnięcie – warknęła. -Wydajność niemal zerowa.

– Tak nasączeni alkoholem, że mięśnie nie pracują właściwie – zauważyła uczenie Monika. – Trzeba by im wszyć esperal i odczekać z pół roku, aż odzyskają formę.

– Esperal? – przeraził się Maciej. – Tak nie wolno. To poniżanie godności człowieka!

Nie zdołały powstrzymać uśmiechów.

– To pierwszy dzień pracy po wieloletniej przerwie – uspokoiła ją dziedziczka. – W ciągu tygodnia, może dwóch, powinni się rozruszać. Będą mieli straszliwe zakwasy, ale ciała niebawem przystosują się do zwiększonego wysiłku.

– Znaleźliśmy jakieś dokumenty. – Księżniczka pokazała zwitki suszące się na fundamencie.

– Ciekawe. – W oczach alchemiczki błysnęło zainteresowanie. – Może ukryto je w czasie wojny, a kto wie, czy nie wcześniej… Wiesz, dwór był drewniany, więc dla bezpieczeństwa ważne papiery zawsze trzymaliśmy gdzie indziej. Przejrzymy je po kolacji – zadecydowała.

Niestety, w ocenie wydajności pracowników nie myliła się. Efekty działań ekspegeerowców były raczej żałosne. Kopiąc do późnego popołudnia, ledwie zdołali się uporać z jedną trzecią zadań przewidzianych na ten dzień. Na szczęście Monika wyrobiła pełne trzysta procent normy.

* * *

Pociąg z Oslo do Trondheim pędził na północ prawie pusty. Dwa rzędy wygodnych, lotniczych siedzeń, klimatyzacja, cudowne widoki za oknem… Obaj łowcy usiedli na końcu wagonu, wyciągnęli prowiant i jednym okiem spoglądając na dzikie góry, wiedli ożywioną rozmowę.

– Zwą go Architektem – powiedział Arminius. – Mistrz Sędziwój spotkał go prawdopodobnie tylko raz, w Krakowie, w roku 1748. Nasz ptaszek zwał się wtedy Lech Rydel. Szukam go od sześćdziesięciu lat.

– Żyje co najmniej…

– Nie udało mi się ustalić. – Stary wzruszył ramionami. – Ale być może to najstarsza istota na naszej planecie. Trafiłem na jego trop przypadkiem. Na wzniesionych przez siebie budynkach zostawia ten symbol. – Wykonał pospieszny szkic na kartce.

– Gdzieś to już widziałem – mruknął Laszlo. – Zamek w Sinaja, koło bramy?

– W twoich stronach? – Wyjął z teczki laptopa i uruchomił go.

Otworzył folder z fotografiami.

– Malowane klasztory, bazylika w Jassach… Najstarszy ślad, jaki odnalazłem, to świątynia Hagia Sophia w Konstantynopolu. A sam symbol, cóż, jest dużo starszy. To filar dżed, staroegipski symbol trwałości i niezmienności. Amulet wkładany między bandaże mumii albo znak malowany na wiekach sarkofagów, mający ochronić je przed zniszczeniem.

– Ten człowiek pochodzi ze starożytnego Egiptu?

– Nie wykluczam. Przyłożył rękę do co najmniej stu różnych budowli. Znajdowałem ten znak na budynkach, które wyznaczały nowe prądy w architekturze. Opactwo Cluny, katedra w Chartres. I takich, które stanowią kwintesencję danego stylu, najwyższe, niedoścignione…

– Rozumiem.

– Jak na przykład zamek w Malborku.

– Czy nasz murarz jest wampirem?

– Nie wiem. Ale musimy to ustalić. Coś trzyma go przy życiu. Jeśli to bionekroza, trzeba go wyeliminować. Jest jeszcze coś. Stanisława pamięta, że taki sam symbol był wykuty na stopniach jej dworu.

– W Kruszewicach?

– Właśnie. I to dziwna sprawa. Fundament i schody wymurowano w czasach jej wczesnej młodości. Robił to jakiś fachowiec wynajęty przez jej ojca. Nie pamięta, jak się nazywał, ale kojarzy, że zginął przy pracy. Obrabiał duży blok kamienia, uderzył kilofem, narzędzie odskoczyło i trafiło go drugim końcem w czoło. Umarł po godzinie w straszliwych męczarniach.

– Umarł?

– Jak widać nie. Sądzili, że ta śmierć przyniosła im pecha, przez następne trzysta lat dwór palił się co najmniej osiem razy.

– Ładny mi symbol trwałości – prychnął Laszlo. – Tam, gdzie jedziemy…

– Trondheim, dawna stolica Norwegii. W średniowieczu nazywała się Nidaros. Jest znana z pięknej katedry. Katedry, do której nasz ptaszek kilka razy przyłożył rękę. I którą kilka razy musiano odbudowywać. Znak dżed znajduje się na partiach muru z trzynastego i szesnastego wieku oraz na ścianie, w części zrekonstruowanej na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku.

– Jakiś trop?

– Tak. Wygrzebałem coś w Internecie. – Otworzył dokument. – W tym mieście działa pracownia konserwacji zabytków murowanych, na czele której stoi architekt Lars Riedel. A to ich logo. – Wyświetlił obrazek.

– Filar dżed.

– Właśnie. Tu masz zdjęcie kierownika… A to szkic wykonany przez Alchemika. Lech Rydel, Lars Riedel…

– Czyli, podobnie jak Stanisława i Monika, przyzwyczajony jest do swojego nazwiska i gdy tylko może, używa go, co najwyżej modyfikując brzmienie.

– Na to wygląda.

– A może tak poszukać jego wcześniejszych śladów? Może po nazwisku?

– Już to zrobiłem: Leon Rissel, Leau Riddle, Leszek Rydlewski, Lew Rydlow, Li Rehen, Leoncio Ridosa… I trzydzieści podobnych.

– Fiu…

– Rozbijał się po całym niemal świecie. Ale ostatni budynek wzniósł przed siedemdziesięciu laty. Sądziłem, że nie żyje, ale widać tylko zmodyfikował swoje zainteresowania. Współczesna architektura jakoś do niego nie przemawia, więc zajął się rekonstruowaniem i odbudową pamiątek wcześniejszych epok.

– Powiedziałbym, że to szlachetna praca.

– Spora część jego budynków ma dziwnego pecha. I to głównie ich odbudową się zajmuje. Jak gdyby już na etapie ich wznoszenia robił coś, co sprawia, że są nietrwałe. Na tyle nietrwałe, że co i rusz trzeba przy nich coś naprawiać.

– Cwaniaczek. – Młody cmoknął z uznaniem. – Załatwił sobie w ten sposób robotę do siódmej nieskończoności! Ale mimo wszystko nie wygląda mi na człowieka, który chciałby żyć kosztem ludzkich istnień.

– Też mnie to gryzie. Widzisz, wampiry, te prawdziwe, nie są specjalnie twórcze. Nie malują obrazów ani nie komponują muzyki. Ich umysły działają jakoś inaczej. Ale może inne istoty pasożytnicze nie podlegają tym ograniczeniom.