Выбрать главу

Budę o wymiarach dwa na dwa metry wzniesiono ze starych, drewnianych podkładów kolejowych. Trzy zewnętrzne ściany obsypano ziemią do ich pełnej wysokości, nakryto też podkładami. Wewnątrz wymurowano z gliny i starych cegieł szamotowych spory piec, a za kowadło służył kawał toru kolejowego.

Księżniczka zatrzymała konia. Obaj kowale, mężczyzna, na oko sądząc, zbliżający się do czterdziestki i chłopiec o wyglądzie gimnazjalisty, kręcący korbą od nawiewu, zamarli na jej widok w bezruchu. Uśmiechnęła się do swoich myśli. Już na pierwszy rzut oka poznała, że ten maleńki warsztacik jest całkowicie nielegalny.

– Dzień dobry, potrzebuję podbić… – zacięła się na ułamek sekundy, szukając odpowiedniego słowa. – Podkuć konia. – Wskazała trzymaną za cugle klacz.

Proste, wydawałoby się, polecenie stropiło ich wyraźnie. Starszy kowal poskrobał się po głowie.

– Mam podkowę. – Wręczyła mu znalezisko.

– Zaraz zobaczymy, co się da zrobić – obiecał.

Cążkami wyrwał jeden ocalały hufnal i oglądał, jakby coś podobnego widział pierwszy raz w życiu. Wyszukał kawałek stalowego drutu, rozgrzał go w piecu i bez problemu przekuł na sześć odpowiednich gwoździ. Schłodził je w misce z wodą.

– Która to noga? – zapytał z głupia frant. Pokazała mu gestem. Z dżinsów wyciągnęła pasek, oplotła pęcinę i złapawszy kopyto, ustawiła je w pozycji do pracy. Kowal z wyraźną obawą podszedł do zwierzęcia. Przeczyścił zrogowaciałą tkankę pilnikiem, najgrubszym jaki znalazł, przyłożył podkowę odwrotnie niż trzeba, zauważył błąd, odwrócił, przypasował, a potem zręcznie wbił wszystkie hufnale. Cofnął się nieco pobladły i otarł pot z czoła.

– Co się stało? – Popatrzyła na niego zaskoczona.

– Wybaczy pani. – Uśmiechnął się lekko. – Ten ogierek wygląda na narowistego.

Co on, płci nie rozpoznał na pierwszy rzut oka? Przygłup jakiś?

– Ile się należy? – zagadnęła, sięgając do kieszeni po pieniądze.

– Nie mam pojęcia. – Bezradnie rozłożył ręce. – Dziesięć złotych nie będzie za drogo?

– Ja też nie wiem. Jak to? – Wytrzeszczyła oczy. – Przecież kowale…

– No, niby tak – przyznał. – Tylko że, wie pani, jestem z wykształcenia fizykiem. Roboty w zawodzie nie mogę znaleźć, no to zabrałem się za rzemiosło. Metodą prób i błędów dochodziłem do wprawy. I jakoś prosperujemy, na chleb wystarcza. To był pierwszy raz, kiedy podkuwałem konia.

Rozejrzała się po warsztaciku. „Średniowieczne" topory, miecze, sztylety, umbo oraz inne elementy uzbrojenia…

– Przez Internet rozprowadzamy – dodał chłopak.

– Do kata… – Zagryzła wargi.

On też z trudem panował nad wesołością. Odliczyła im dwa banknoty po dziesięć złotych. Puściła cugle. Z zaciekawieniem wzięła w dłoń jeden z leżących w skrzynce noży.

– Taki, nazwijmy to, egzemplarz okazowy – wyjaśnił mężczyzna.

Delikatnie prążkowana stal, mosiężna garda i rękojeść z orzechowego drewna. Broń świetnie leżała w dłoni.

– Damast, sto dwadzieścia osiem warstw – wyjaśnił. – Sprzedajemy po trzysta złotych.

– Można u was coś zamówić?

– Po to jesteśmy. – Zatarł dłonie.

– Na przykład komplet noży kuchennych z takiej stali? – Zmrużyła oczy. – Ile czasu zajęłoby wykonanie?

– Kuchennych? – Zdumiał się. – W sumie, czemu nie, zlecenie to zlecenie… Na przyszłą sobotę byłyby do odebrania.

– W takim razie proszę wyznaczyć cenę, zostawię zadatek i za tydzień wpadnę po odbiór.

* * *

– Czym mogę służyć? – Kierowniczka biura opieki społecznej miała na twarzy paskudny, lizusowaty uśmieszek.

– W waszej ewidencji figuruje czterech mieszkańców byłego PGR Kruszewice. – Katarzyna przez chwilę podziwiała bogatą kolekcję złotych pierścionków zdobiących tłuste paluchy babsztyla.

– Figuruje.

Pomoc społeczna przyznawana jest przynajmniej częściowo wedle uznania takich drobnych pluskiewek. Jeśli petentów odpowiednio się „opodatkuje", można wyjść na swoje…

– Proszę zdjąć ich z ewidencji. Wszystkich.

– A co, nie żyją? – Urzędniczka popatrzyła na nią kompletnie zdumiona.

– Żyją, ale dostali właśnie robotę, więc żadna pomoc im już nie przysługuje.

– Jak to? Wszyscy? W tej gminie jest czterdziestoprocentowe bezrobocie! – Jak lwica broniła swoich żywicieli.

– Wszyscy. Majątek Kruszewice Nowe wznawia właśnie działalność.

– A jak nie zechcą się u pani zatrudnić? – Baba chytrze zmrużyła ślepka.

– Zagonię do roboty siłą – wyjaśniła z godnością agentka. – A pani niech zapamięta, jeśli dostaną tu choćby złotówkę, policzymy się.

– Już się boję – warknęła wyzywająco. Katarzyna obojętnie rzuciła na blat jakiś papier.

– Myślę, że Urząd Skarbowy zainteresuje się tym drobiazgiem. Ponoć za takie informacje nawet nagrody wypłacają.

Kobieta spojrzała na kartkę i zamarła. Na papierku widniały adresy czterech mieszkań w Krakowie, kupionych za pieniądze z łapówek i teraz wynajmowanych na lewo studentom.

– Jasne, natychmiast ich wykreślamy – wykrztusiła, ale dziwnej klientki już nie było.

* * *

– Mistrzu, chcemy zbudować dwór – powiedziała Stanisława. – Taki jak dawniej. Opracujesz nam projekt?

Alchemik uśmiechnął się pod wąsem.

– Nie mam uprawnień architekta, które byłyby honorowane w tych czasach – powiedział.

– Żałosna czkawka historii – parsknęła jego uczennica. – Trudno, niech to będzie samowola budowlana. Wykreślisz nam plany?

Sięgnął po blok i ołówek. Katarzyna westchnęła z podziwem i patrzyła, jak szkicuje. Był zdumiewająco dokładny, ołówek prowadził po papierze w sposób niemal elegancki. Nie potrzebował żadnych przyrządów, by kreślić linie proste jak wydrukowane. Sień na przestrzał przez bryłę budynku, szeroka, w razie konieczności tu zbiegną się domownicy wraz z czeladzią, a jeżeli zwali się wielu gości, można postawić stoły i wyprawić ucztę. Po lewej stronie główny salon, a także alkierze dla gospodarzy. Po prawej kuchnia oraz spiżarka, drugi spory pokoik, izba, pomieszczenia służby. Z sieni wejście do arsenaliku i schody na poddasze.

Zamyślił się, patrząc na projekt.

– Zadowolone? – Błysnął zębami w uśmiechu. Agentka posłała mu zachwycone spojrzenie, ale ku jej rozczarowaniu, nie zwrócił na nie uwagi. Znowu zabrał się do pracy. Na kolejnej karcie zaznaczył długość i grubość ścian, obrysował kreską miejsca mocowania belek stropowych.

– Pod oknem kuchni posadzi się orzech – zadecydowała Stanisława.

– Po co? – Katarzyna przechyliła głowę.

– Muchy nie lubią tego zapachu, nie będą nam leciały w garnki – wyjaśniła.

– A nie prościej siatkę w oknie?!

Alchemik szkicował, zapełniając kolejne karty bloku. Robił to jakby od niechcenia, szybko, ale z niezwykłą wprawą. Wyjął z szuflady stary, mosiężny suwak logarytmiczny, coś przeliczał, sprawdzał wytrzymałość drewnianych stropów i elementów więźby dachowej.

– Za kilka dni wyjeżdżam – powiedział wreszcie. – Ale powinnyście poradzić sobie beze mnie. W razie czego piszcie maile.

– Dokąd jedziesz, mistrzu? – zainteresowała się Katarzyna. – Do Chin? Kiedy możemy się spodziewać twojego powrotu?

– Na Formozę, czyli, jak się teraz mówi, Tajwan. Nie będzie mnie najwyżej kilka miesięcy.

– Myślisz, że hermetyzm mógł przetrwać w tej części świata? – zaciekawiła się.

– Kto wie… To właśnie chcę sprawdzić.

Opatrzył ostatni szkic swoim zamaszystym podpisem i wręczył go Stanisławie. Agentka spuściła oczy.

* * *

Ciężarówka przejechała świtem przez wieś, wzbijając tumany kurzu. Maciej gapił się z szeroko otwartymi ustami. Przez ostatnie piętnaście lat zdążył zapomnieć, że samochody mogą być takie duże. Pojazd dotarł na wzgórze, w miejsce, gdzie kiedyś stały zabudowania folwarku. Kilku śniadych robotników wypakowało dziwne płyty, położyło je na ziemi i sczepiło zatrzaskami. A potem nastąpiły prawdziwe czary. W ciągu najwyżej dwu godzin obok fundamentów dworu wyrósł zgrabny, nieduży budynek z płyt styropianowo-aluminiowych. Gdy około dziesiątej pozostali tubylcy wypełzli z barłogów, ich oczom ukazał się ukończony domek o oślepiająco białych ścianach. W świeżo przetartych szybach odbijało się słońce.

– O, kuźwa – zaklął sołtys, żegnając się odruchowo. – A cóż to takiego?

Obok zagadkowej budowli do płotu przywiązano konia. Lodowaty dreszcz przebiegł staremu po plecach. Stąd, z dołu, wyraźnie widział trzy postaci. Stały przy płocie i rozglądały się po okolicy.

– Cóż za paskudne miejsce – mruknęła Stanisława, patrząc ze stoku na skupisko baraków. – Nawet czworaki wyglądały dużo estetyczniej. To nic, wyburzy się, dynamitu dość – stwierdziła pogodnie.