— Pani tu sama?
— Jak pan widzi. Spostrzegłam pana jadącego w powozie. Teraz zjawił się pan skądś z boku czy z tyłu. Którędy pan?…
— Wyprawiłem te szanowne zwaliska, z którymi, jak pani widziała, jechałem.
— Ażeby nie spostrzegły, jak pan będzie lekkomyślnie rozmawiał… wprost na chodniku…
— Są to moje kuzyny. Pani się dziwi temu, że nie chciałbym, aby wiedziano o naszej znajomości. Byłoby to dla pani poniżające, gdybym musiał tłumaczyć… Bo przecie pani nie znają! Są pewne zwyczaje, których przełamać…
— Rozumiem. Panie, czy pan nie wie przypadkiem, gdzie tu można by kupić konia pod wierzch, ale siarczystego, dzikusa. Żeby to, wie pan, rżał, kopał doły kopytem, żeby był pyszny, z grzywą wzburzoną, rozbestwiony, z pianą u pyska. Musi być kary, kary jak noc, z aksamitną sierścią, z małym łebkiem. Oczy ma mieć koniecznie krwawe!…
— To dla pani taki potwór? — spytał Szczerbic ciekawie.
— Oczywiście.
— Ależ gotów jestem wyszukać!
— Nie prosiłam o wyszukiwanie. Prosiłam tylko o wskazówkę, dokąd się zwrócić.
— Czyż pani da sobie radę z załatwieniem takiej sprawy? Przyszlę pani człowieka, który wszystko…
— Zastrzegam, że dziękuję nawet za radę, jeżeli pan chce mi wyświadczyć usługi. Nie potrzeba mi wcale „człowieka”. Człowieka!
— Ależ!
— Nie mówmy już o tym. Pan długo jeszcze zostanie w tym Paryżu?
— Nie wiem. Zdaje mi się, że wyjadę. A pani, jeśli wolno zapytać?
— Zdaje mi się, że ja tu zostanę na stałe — tu lub gdzieś we Francji. A może w Lozannie… Jeszcze nie zdecydowałam.
— Doprawdy? A do Warszawy… już nie?
— Nie.
Szczerbic milczał przez czas dość długi. Nareszcie z wahaniem się zapytał:
— Przepraszam bardzo za natarczywość, ale tak chciałbym wiedzieć…
— Co takiego?
— Wszak spotkała już pani pana Niepołomskiego?
— Nie.
— Dotąd nie? To dziwne.
— Rzeczywiście dziwne.
— Dziwne dlatego, że był tu u mnie w Paryżu niejaki pan Horst…
— Horst? — zawołała w popłochu.
— Horst. Jeden z tych wielkich fabrykantów, bogaczów. Spotykałem ich dawniej w towarzystwie. Teraz koło tego właśnie jakoś jest dziwnie kuso i cienko. Zdziwiłem się, gdy mnie zaszczycił swymi odwiedzinami, bo nigdy go nie estymowałem, a tu tym bardziej, gdzie żyję na uboczu, w zupełnej ciszy…
— Cóż on mówił?
— Właśnie bardzo wiele mówił o pani.
— O mnie?
— Dopiero od niego dowiedziałem się, że jest to pani dobry znajomy. Rozpowiedział mi przede wszystkim, że Niepołomski był w Warszawie…
— Kiedy Niepołomski był w Warszawie?
— Zaraz po naszym wyjeździe, w marcu.
— Po naszym wyjeździe, w marcu… — powtórzyła cichym, struchlałym, jak gdyby rozsiekanym głosem.
— Był u rodziców pani. Wtedy widział się z nim ów Horst i, niech sobie pani wyobrazi mój gniew, nagadał Niepołomskiemu, że pani wyjechała no… ze mną jako… Pojmuje pani, co ten człowiek…
— Pojmuję.
— Wówczas Niepołomski, podobno, wpadł w straszną pasję rzucił się na niego. Zrobiła się burda. Zaraz następnego dnia Niepołomski znikł z Warszawy i już go tam więcej nie widziano.
— Ach, więc… to… tak… — suchy szloch-śmiech. — I już go więcej nie widziano…
— Ów pan Horst wybrał się wówczas do Paryża — mówił Szczerbic z szyderstwem — ażeby się osobiście i naocznie przekonać, czy prawdę powiedział Niepołomskiemu. Śledził mię, widać, długo, aż wreszcie strapiony przyszedł z zapytaniem o panią. Twierdził, że działa w imieniu rodziców. Nie umiałem mu nic powiedzieć, odkąd pani zniknęła mi z oczu w Nicei, a plotek nie powtórzyłem.
Ewa szła teraz w zamyśleniu. Głowa jej była podniesiona, niemal zadarta do góry. Oślepłe oczy z dołu patrzyły na szczyty drzew. Usta się uśmiechały cudacko. Zachichotała głośno, obrzydliwie i tak niemiło, że Szczerbic aż się nieco odsunął.
— Wracając do konia… — paplała pośpiesznie — pan mi pomoże! Przyszle pan takiego draba, który wskaże, gdzie to należy pójść…
— A dokąd mam przysłać?
— Dokąd? Hm! Place de la Nation 12. Trzecie piętro. A więc Łukasz Niepołomski był na naszym trzecim piętrze, w mieszkaniu, w Warszawie?
— Tak mówił Horst.
— A Horst gdzie jest teraz?
— Wrócił zapewne do Warszawy.
— Pan to na pewno słyszał, że Niepołomski był w Warszawie, u nas w mieszkaniu?
— Tak, pani, słyszałem — cicho odrzekł Szczerbic.
— Niepołomski był w naszym mieszkaniu w Warszawie i tam mu Horst powiedział, że ja zostałam pańską kochanką i że z panem puściłam się za granicę. No tak. To wszystko jest w porządku.
Poczęła cicho nucić:
Szczerbic mówił zająkliwie, głosem głębokim i współczującym:
— Niech się pani uspokoi!…
— A pan… na przykład… pan mógłby na to przysiąc, ale przed Bogiem, przed Panem naszym Jezusem Chrystusem, że Niepołomski był w Warszawie, i to teraz na wiosnę, kiedyśmy wyjechali — że Niepołomski był w naszym mieszkaniu i słyszał od Horsta, że ja zostałam pańską kochanką i razem z panem wyjechałam za granicę?
— Mogę na to przysiąc przed Bogiem, że powiedziałem pani szczerą prawdę, jakem ją słyszał, żem powiedział tak wszystko, jakem od tego Horsta słyszał. Niepołomski był w Warszawie, kiedy my stamtąd wyjechaliśmy. Horst mu powiedział, że pani wyjechała ze mną. Wówczas on znikł i już go tam więcej nie widziano.
— No! jak tak, to wszystko jest w porządku. O to przecie tylko chodzi. Czegóż się tu kłócić, spierać?
— Niech pani tak nie mówi!
— Ja nic. Jestem zupełnie, zupełnie spokojna. Bo przecież tutaj, prawa, panie? żadnego piśmiennego dowodu na to, co pan powiedział, być nie może. Jakiż tu może być dowód na piśmie? Skąd by tu wziąć taki dowód! Skąd wziąć, o Boże! Prawda, panie?
— O czym pani mówi?
— Mówię o tym, że i tak wszystko jest w porządku. O to tylko chodzi, czy rzeczywiście tak było. Bo skoro tak było, to o cóż się kłócić, spierać?
— Czy pani wróci teraz do siebie?
— Ja? A tak, oczywiście.
— Może bym mógł odwieźć panią do domu? Pani tak pobladła…
— Nie, nie, nie! Och, nie! Teraz nie chcę być w domu, w pokoju, w mieszkaniu! Teraz za nic, za nic nie chcę być w mieszkaniu! Troszeczkę się przejdę. Tak tu przyjemnie… Tyle mi pan naopowiadał! Ten Horst poczciwina… On tam mieszka u nas. I pan taki poczciwy! Widzi pan, przypomniałam sobie swój własny pokoik, tam u nas… Mój ojciec jest bardzo stary. Bezsilny, rozdeptany, stary człowiek. Tacy ludzie jak mój ojciec… Nietzsche mówi, że są tacy, którzy istnieją tylko gwoli służbie i pożytkowi ogólnemu i tylko po to istnieć powinni… Mój ojciec… I dopiero ten Niepołomski tam przyjechał! Nareszcie przyjechał. A tu mnie nie ma! I wtedy ten Horst poczciwina…
— Żałuję, żem to wszystko pani powtórzył…
— Och, nie! Wyświadczył mi pan wielką, wielką łaskę. Bo widzi pan, teraz się wykryła najważniejsza tajemnica. Teraz przynajmniej wiadomo, że Łukasz Niepołomski jest w porządku. Przynajmniej on jest w porządku! A o to tylko chodzi. Widzi pan: on zawsze był, jest i będzie w porządku!
Oczy jej zabłysły straszliwie, gdy szepnęła: