Выбрать главу

Przejścia stały się coraz bardziej zrywane, przeistoczyły się w szarpaniny, w przeskoki, gdzie ginęły samoistne stany duszy. Wszystko to poczęło tworzyć tło przerażające, jak gdyby kratę, zza której raz w raz błyskają okrutne, dzikie, podłe i rozwścieczone oczy. Zdawało się, że serce nie zniesie tego nadmiaru napięcia, gdyż wszystko, co ma wybuchnąć, zrywa się w zaraniu ni to westchnienie dziecięce, które pięść zbójecka dławi w maleńkich piersiach i ucisza na zawsze. Nasunęły się przed oczy Ewy asocjacyjnie jakoweś mętne obrazy i myśli nowe. obce od początku do końca. Widziała w pewnej chwili coś straszliwego, jakby błysk noża, który ma piersi rozedrzeć i wynaleźć serce ludzkie znikczemniałe.

Ach, z jakąż ulgą westchnęła, posłyszawszy w tej otchłani przecudny śpiew… W echu dalekiej pieśni, w tym tchnieniu odległej mocy ludzkiego żywota, jakiż to był wyraz niezgłębionej mądrości. Uśmiechnęła się z rozkoszą. — Połysk w oczach, zalanych łzami, i radość w sercu: wszakże to tylko morze tak wiosenną swoją pieśń śpiewa.

Szczerbic nie mógł grać dłużej. Głowa jego zwróciła się bezwładnie. Ręce przyczołgały się do rąk Ewy. Patrzał w nią rozszalałymi oczyma.

Nie odbierała mu rąk i nie mogła wydrzeć swego wzroku z jego oczu. Pod wpływem niespodzianego natchnienia zaczęła mówić cichaczem:

— Czy są takie grzechy ludzkiego życia, żeby już nigdy nie mogły być zmazane, zatarte, zgładzone? Czy są takie występki, których życie późniejsze już niczym, niczym zasłonić nie zdoła? Czy grzechy są niezniszczalne na wieki, czy one są same w sobie, czy są urojeniami naszej duszy? Czy natura ludzka nie może stać się po wtóre czystą, znowu taką jak przezrocze diamentu co do mocy i znowu tak żywą, tak śpiewającą jak wody morza?

— Nie wiem, Ewuniu…

— Wszyscy nic nie wiemy.

— Ewuniu!… Czy mogę tak mówić?

— Możesz.

— A ty będziesz mówić do mnie jak do brata?

— Dobrze! Ale jacy my ludzie wszyscy jesteśmy strasznie biedni!…

— Ach, jacy biedni! Każdy z nas — to „mieszanina rośliny i upiora”, jak powiedział ten pyszałek, który sam — żal się Boże!… Dlaczego byłaś dla mnie zawsze tak okrutna?

— Nie mogłam…

— Wszakże wiesz wszystko, czym ty dla mnie…

— Miewam nieznośne sny, częste widzenia w półdrzemaniu. Jestem tutaj, przypuśćmy, a widzę takie coś obce, nigdy niespotykane, cudactwa, pejzaże, sceny… Gdyś grał, widziałam… We mnie niewiele już jest rośliny. Daleko więcej upiora.

— Po cóżeś ty to wówczas zrobiła, po cóżeś ty to?… — wyszeptał.

— Czy ja wiem?…

— Tak mi ciebie strasznie żal!

— A nie można tak, żebyś mię sobie czymś obrzydził, żebyś we mnie dostrzegł coś wstrętnego, odrażającego, żebyś zupełnie przestał?… Nie można?

— Nie. W tobie jest moje wszystko. Wszystkie moje namiętności. W twej duszy jest to, czego ja nie mogę poznać, a czego nie znam, bo jest tylko w tobie jednej. To jest wiecznie a niezmiennie nowe! We mnie tego nie ma ani cienia, a ja to jedno lubię, och, lubię do szału! Ty jesteś zupełnie jak ta muzyka. Jak muzyka jest z zewnątrz, a jest moja własna, tak samo ty. Czy wiesz, że ja do samego siebie mam odrazę, nawet do swej miłości dla ciebie mam odrazę, a kocham twoją miłość dla Łukasza… Gdybyś mogła uwierzyć, jak kocham twoje kaprysy! Bo wtedy najbardziej — za tobą, już mi znaną, jest jakaś inna, znowu inna! Ja już nie żyję moim własnym życiem, tylko żyję tym, co jest w twoim usposobieniu, w twojej wesołości, w twoim smutku, w twoich niespodzianych zadumach. Wiem prawie zawsze, co ty czujesz. Ale tylko wówczas, kiedy uczucie już przyszło! Ale skąd przyszło? Przeczuwam, co zrobisz, i to w chwili najdziwaczniejszego kaprysu, ale dlaczego taki a taki kaprys porzucisz? Pragnę mieć w swej duszy wszystko, co jest w twej duszy, a wiecznie mam w duszy próżnię. Dlatego to — poszepnął w uniesieniu, z uśmiechem — ja strasznie kocham twoją zbrodnię. Gdy cię nie widzę, jakoś potwornie cieszę się i czatuję. Często postanawiam wyrwać cię ze siebie, zadać sobie harakiri ducha. Ale wówczas poczynasz, nie wiedząc o tym, nęcić mnie, wabić mię… o, jak ta cantilena

Wydobył z klawiatury ów głos główny, przewodni, ów promień wodzący marzeń… W pewnej chwili cisnął go w pustkę klawiszów i znowu mówił:

— Uciec przed tobą — to znaczyłoby uciec przed sobą. Więc jakże cię mam znienawidzić?…

— Znienawidziłbyś mię, gdybym tu została na noc.

— A ty nie kochasz, nie?

— Już mówiłam.

— I nigdy!

— Straszna jest władza grzechu. Diabeł mię opatrzył błogosławieństwem, utulił, uciszył, tchnął we mnie ducha. Nigdy nie popełniaj takiego grzechu! Idę wśród świata pod cieniem szkarłatnych skrzydeł jego siły. Była taka jedna chwila w kościele, kiedy mię ten demon zgwałcił. Od wszystkiego uciekłam i ode mnie wszystko uciekło. Czuję się jak samotny tułacz. Co tobie po mnie i co mnie po tobie? Chciałbyś odziedziczyć ten spadek po innym? Ty — po innym!

Szczerbic mówił w zadumie:

— Dlaczegóż nie zobaczyłem cię, gdy byłaś panną. Ach, gdybym cię był zobaczył wówczas!

— Ty chciałbyś — zachichotała z okrucieństwem — ty… pierwszy chciałbyś mię posiadać, nieprawdaż?

Nagle zaskowyczał w obłąkaniu.

— Jeszcze go kochasz?

— Nie mów do mnie… — odrzekła, usuwając ręce i zakrywając nimi twarz.

— Niepodobna przepołowić duszy i niepodobna przepołowić ciała. Wy to jednak potraficie. Potraficie oddawać się jednemu, a innego kochać. Och, Boże!

Nie spostrzegła, kiedy obok niej ukląkł. Nie broniła mu, kiedy odjął jej ręce z twarzy i otoczył sobie nimi szyję. Skłoniła głowę i o jego skroń oparła czoło. Patrzyła mu w oczy cichymi oczyma. Głęboka ich objęła zaduma. Minęły długie chwile. Zaczęła mówić cicho i z duszy:

— A mógłbyś dla mnie być bratem? Mógłbyś? Byłbyś dla mnie braciszek Siżyś… Mówiłabym ci wszystko, może tak samo, jakem niegdyś mówiła Łukaszowi. Tylko… żebyś… tego nie chciał…

— Ale usta, raz jeden usta! Twoje usteczka maleńkie, twoje usteczka różane!

— Nie mogę.

Niepostrzeżenie, szybko, nim się spostrzegł, sposobem podstępnym ujęła jego rękę i przycisnęła ją do ust z szeptem;

— Niech pan będzie dobry!

— Jemu oddałabyś się natychmiast, gdyby się tylko zjawił… Prawda?

— Tak.

— I jego kochasz, tak oto opierając czoło o moje czoło?

— Tak. Ale chciałabym ci powiedzieć o śmierci. Co byś myślał? Mnie się wydaje, że bywają wypadki, kiedy śmierć nie jest oparta na błędzie myślowym. Wydaje mi się, że może być konsekwentnym i moralnie słusznym czynem. Może nawet być kwintesencją etyki!…

— Śmierć — to znaczy — samobójstwo?

— Mniejsza o to! Codzienna moralność wyklucza taką śmierć z zakresu postępowania etycznego. I o ile ją sądzi jako przeciętny wypadek, to ma nawet rację. Ale z drugiej strony, ze strony moralności „przeciętnego indywiduum”… Jeżeli ktoś wie, że zdradził wszystkie swe siły duszy, jeżeli wie, że zabrnął w cuchnące szuwary, a jest choć odrobinę — do licha! — moralnym szlachcicem… Przecie jest w człowieku coś własnego, jak gdyby stary ryngraf rodzinny, co czasem zostanie najostatniejszy z bankrutami… Jeżeli taki człowiek umrze… Mój miły i dobry panie!… Jeżeli taki człowiek umrze… Nie masz dla kobiet na świecie przebaczenia. Grzech woła. Wszystko się plącze, owija się wokoło ciała jak nieskończenie długie badyle błotnych grzybieniów. Na wierzchu nenufar uroczy…